Выбрать главу

W ten sposób rewolucja irańska rozwija się w rytmie wybuchów następujących po sobie co czterdzieści dni. Co czterdzieści dni — eksplozja rozpaczy, gniewu i krwi. Za każdym razem eksplozja coraz straszliwsza — za każdym razem coraz większe tłumy i coraz więcej ofiar. Mechanizm terroru zaczął działać w odwrotnym kierunku. Terror stosuje się po to, aby zastraszyć. Tymczasem terror władzy pobudzał naród do dalszej walki, do nowych szturmów.

Odruch szacha był typowy dla każdego despoty: najpierw uderzyć i stłumić, potem zastanowić się — co dalej. Najpierw pokazać muskuł, pokazać siłę, potem ewentualnie dowodzić, że ma się także głowę. Władzy despotycznej zależy na tym, aby uważano ją za silną, znacznie mniej — aby podziwiano jej mądrość. Zresztą, czym w rozumieniu despoty jest mądrość? Umiejętnością stosowania siły. Mądry jest ten, kto wie, jak i kiedy uderzyć. To ciągłe manifestowanie siły jest koniecznością, gdyż podporą wszelkiej dyktatury są najniższe instynkty, jakie wyzwala ona u podwładnych — lęk, agresja wobec bliźniego, lokajstwo. Instynkty te najskuteczniej rozbudza strach, a źródłem strachu jest lęk przed siłą.

Despota jest przekonany, że człowiek jest istotą podłą. Podli ludzie zapełniają jego dwór, stanowią jego otoczenie. Sterroryzowane społeczeństwo przez długi czas zachowuje się jak bezmyślny i uległy motłoch. Wystarczy ich karmić, a będą posłuszni. Trzeba dać im rozrywkę, a będą szczęśliwi. Arsenał chwytów politycznych jest bardzo ubogi, nie zmienia się od tysięcy lat. Stąd tylu amatorów w polityce, tylu przekonanych, że potrafią rządzić, byle dać im władzę. Ale zdarzają się też rzeczy zaskakujące. Oto nakarmiony i ubawiony tłum przestaje być posłuszny. Zaczyna domagać się czegoś więcej niż rozrywki. Chce wolności, żąda sprawiedliwości. Despota jest zdumiony. Rzeczywistość domaga się, aby zobaczył człowieka w całej jego pełni, w całym bogactwie. Ale taki człowiek zagraża dyktaturze, jest jej wrogiem i dlatego gromadzi ona siły, aby go zniszczyć.

Dyktatura, choć gardzi ludem, zabiega o jego uznanie. Mimo że jest ona bezprawiem, a raczej — ponieważ jest bezprawiem, dba o pozory legalności. Jest na tym punkcie niezmiernie drażliwa, chorobliwie przeczulona. Ponadto dolega jej (co prawda głęboko skrywane) poczucie niepewności. Nie szczędzi więc starań, aby dowodzić sobie i innym, jakim to cieszy się wsparciem i aprobatą ludu. Nawet jeśli są to tylko pozory wsparcia — będzie odczuwać satysfakcję. Cóż z tego, że pozory? Cały świat dyktatury jest pełen pozorów.

Również szach odczuwał potrzebę aprobaty. Toteż kiedy w Tebrizie pochowano ostatnie ofiary masakry, w mieście zorganizowano manifestację poparcia dla monarchy. Na wielkich błoniach zgromadzono aktywistów partii szacha — Rastakhiz. Nieśli oni portrety swojego lidera, na których nad głową monarchy było namalowane słońce. Na trybunie zjawił się cały rząd. Do zgromadzonych przemówił premier Jamshid Amuzegar. Mówca zastanawiał się, jak to jest, że kilku anarchistów i nihilistów potrafi zburzyć jedność narodu i zakłócić jego spokojne życie. Kładł nacisk na małą liczebność owych wywrotowców. „Jest ich tak mało, że nawet trudno mówić o grupie. To garstka ludzi”. Na szczęście, powiedział, z całego kraju płyną słowa potępienia dla tych, którzy chcą zrujnować nasze domy i nasz dobrobyt. Po czym uchwalono rezolucję poparcia dla szacha. Po skończonej manifestacji jej uczestnicy przemykali się ukradkiem do domu. Większość odwieziono autobusami do sąsiednich miast, skąd zostali przywiezieni na tę okazję do Tebrizu.

Po tej manifestacji szach poczuł się lepiej. Zdawało się, że zaczyna stawać na nogach. Dotąd grał kartami poznaczonymi krwią. Teraz postanowił zagrać kartami, które są czyste. Żeby zyskać sympatię ludu, usunął kilku oficerów, którzy dowodzili oddziałami strzelającymi do mieszkańców Tebrizu. Wśród generałów rozległ się pomruk niezadowolenia. Żeby uspokoić generałów, rozkazał strzelać do mieszkańców Isfahanu. Lud odpowiedział wybuchem gniewu i nienawiści. Chciał uspokoić lud, więc usunął szefa Savaku. Savak ogarnęło przerażenie. Żeby udobruchać Savak, pozwolił im aresztować, kogo chcą. I tak zakolami, zakosami, klucząc i zygzakując, krok po kroku zbliżał się do przepaści.

Zarzucają szachowi, że nie okazał zdecydowania. Polityk, mówią, powinien być zdecydowany. Ale zdecydowany na co? Szach był zdecydowany, żeby utrzymać się na tronie, i aby to osiągnąć, próbował wszystkich możliwości. Próbował strzelać i próbował demokratyzować, to zamykał, to wypuszczał na wolność, jednych usuwał, innych awansował, raz groził, innym razem chwalił. Wszystko na próżno. Po prostu ludzie nie chcieli więcej szacha, nie chcieli takiej władzy.

Szacha zgubiła jego próżność. Uważał się za ojca narodu, tymczasem naród wystąpił przeciw niemu. Szach bardzo to przeżywał, czuł się dotknięty. Chciał za wszelką cenę (niestety, również za cenę krwi) przywrócić dawny, latami hołubiony obraz szczęśliwego ludu, który bije pokłony wdzięczności swojemu dobroczyńcy. Ale zapomniał, że żyjemy w czasach, kiedy narody domagają się praw, a nie łaski.

Być może zgubiło go również to, że traktował sam siebie zbyt dosłownie, zbyt serio. Na pewno wierzył, że lud go wielbi, że uważa za swoją najwyższą i najlepszą cząstkę. Nagle zobaczył lud zbuntowany. Było to dla niego zaskakujące i niepojęte. Nie wytrzymał tego nerwowo, uważał, że musi natychmiast reagować. Stąd jego decyzje tak gwałtowne, histeryczne, szalone. Zabrakło mu pewnej dozy cynizmu. Mógłby wówczas powiedzieć: manifestują? Trudno, niech manifestują! Ile tak mogą manifestować? Pół roku? Rok? Myślę, że wytrzymam. W każdym razie nie ruszę się z pałacu. I ludzie, rozczarowani i zgorzkniali, chcąc nie chcąc, wróciliby w końcu do domu, ponieważ trudno oczekiwać, aby ktoś zgodził się spędzić całe życie w pochodach manifestacyjnych. Nie umiał czekać. A w polityce trzeba umieć czekać.

Także zgubiło go to, że nie znał własnego kraju. Całe życie spędził w pałacu. Jeżeli opuszczał pałac, to z takim uczuciem, z jakim z ciepłej izby wystawiamy głowę na mróz. Wyjrzeć na moment i szybko z powrotem! Tymczasem życiem wszystkich pałaców rządzą te same deformujące i niszczące prawa. Tak było od niepamiętnych czasów, tak jest i będzie. Można zbudować dziesięć nowych pałaców, ale natychmiast zaczną panować w nich identyczne prawa, jakie istniały w pałacach wzniesionych pięć tysięcy lat temu. Jedynym wyjściem jest traktować pałac jako miejsce pobytu czasowego, tak jak traktujemy tramwaj albo autobus. Wsiadamy na przystanku, jakiś czas jedziemy, ale potem jednak wysiadamy.

I bardzo dobrze jest pamiętać, aby wysiąść na właściwym przystanku, aby go nie przejechać.

Najtrudniejsze: żyjąc w pałacu wyobrazić sobie Inne życie. Na przykład — własne życie, ale bez pałacu, poza nim. Człowiek będzie miał zawsze trudności w przedstawieniu sobie takiej sytuacji. W końcu jednak znajdą się tacy, którzy zechcą mu w tym pomóc. Niestety, czasem przy tej okazji ginie wiele ludzi. Problem honoru w polityce. De Gaulle — człowiek honoru. Przegrał referendum, uporządkował biurko, opuścił pałac i nigdy do niego nie wrócił. Chciał rządzić pod warunkiem, że zaakceptuje go większość. W momencie, kiedy większość odmówiła mu uznania — odszedł. Ale ilu jest takich? Inni będą płakać, a nie ruszą się, zmęczą naród, a nie drgną. Wyrzuceni przez jedne drzwi, wrócą drugimi, zrzuceni ze schodów, zaczną wczołgiwać się ponownie. Będą tłumaczyć się, płaszczyć, kłamać i kokietować — byle zostać, albo — byle wrócić. Będą pokazywać ręce — proszę, nie ma na nich krwi. Ale sam fakt, że trzeba te ręce pokazać, okrywa najwyższą hańbą. Będą pokazywać kieszenie — proszę, mało tam czego. Ale sam fakt pokazywania kieszeni — jakże upokarzający. Szach, kiedy opuszczał pałac — płakał. Na lotnisku — znowu płakał. Potem tłumaczył w wywiadach, ile ma pieniędzy i że ma mniej, niż myślą. Jakie to wszystko żałosne, jakie marne.