Kiedyś, gdy zarzucił jej, na poły z dumą, na poły z rozbawieniem, że urządza mu sceny zazdrości, sama otwarcie przyznała, że nie wiedzieć czemu wściekały ją te trzepoczące wokół niego wróbelki. Hamowała się jednak, bo darzyła antykwariusza głębokim uczuciem i była z gruntu przekonana, że każdy ma absolutne prawo wieść życie wedle własnych upodobań. Menchu mawiała, jak zwykle obcesowo: “Cierpisz, kotek, na kompleks Elektry przebranej za Edypa albo na odwrót…”. Parabole Menchu, inaczej niż u Cesara, często bywały upiornie dosadne.
Kiedy Julia skończyła opowiadać o obrazie, antykwariusz trwał jeszcze chwilę w milczeniu, dumając nad całą historią, wreszcie skinął głową. Nie wyglądał na oszołomionego – na polu sztuki w jego sytuacji mało co mogło go oszołomić – ale żartobliwy błysk w oku ustąpił miejsca iskierce niejakiego zainteresowania.
– Intrygujące – powiedział i Julia od razu poczuła, że może na niego liczyć. Od kiedy sięgała pamięcią, to jego słowo stawało się zaproszeniem do spisku, otwierało bramę przygody tropami tajemnicy: jakiegoś skarbu piratów ukrytego w skrzyni komody izabelińskiej (którą ostatecznie sprzedał Muzeum Romantyzmu) albo przypisywanej Ingres'owi, zmyślonej historii pewnej damy ubranej w koronki, której kochanek, oficer huzarów, zginął pod Waterloo krzycząc jej imię podczas szarży… Tak właśnie Cesar prowadził Julię za rękę poprzez sto przygód, sto różnych żywotów, a ona dzięki niemu za każdym razem uczyła się doceniać piękno, oddanie i czułość. Ich spotkania były też lekcjami delikatnej, dojmującej rozkoszy obcowania z dziełami sztuki, czy to z prześwitującą fakturą porcelany, czy ze skromnym promykiem słońca padającym na ścianę w postaci tęczowego wachlarza, będącego efektem rozszczepienia w szkle.
– Po pierwsze – mówił Cesar – trzeba się uważnie przypatrzeć temu obrazowi. Mogę cię odwiedzić jutro wieczorem, powiedzmy koło wpół do ósmej.
– Zgoda – odparła ostrożnie. – Ale możesz się natknąć na Alvara.
Jeżeli jej słowa zaskoczyły antykwariusza, nie dał tego po sobie poznać. Skrzywił tylko usta w okrutnym uśmieszku.
– Cudownie. Już dawno tego wieprza nie widziałem, z wielką radością więc zanurzę weń zatrute strzały pod postacią subtelnych peryfraz.
– Cesar, błagam.
– Nie obawiaj się, kochanie. Zważywszy na okoliczności, okażę przychylność… Dostanę stygmatów, tak, ale nie zbrukam krwią twojego perskiego dywanu. Który po prawdzie i tak wymaga czyszczenia.
Popatrzyła na niego z rozczuleniem i chwyciła za dłonie.
– Kocham cię, Cesar.
– Wiem. To normalne, prawie wszyscy to czują.
– Dlaczego tak nienawidzisz Alvara?
Słysząc to idiotyczne pytanie, spojrzał na nią z lekkim wyrzutem.
– Przysporzył ci cierpień – odparł z powagą. – Gdybyś tylko pozwoliła, byłbym w stanie wyłupić mu oczy i rzucić psom wałęsającym się po zakurzonym trakcie tebańskim. Gest bardzo klasyczny. Ty odegrałabyś chór. Wyglądałabyś pięknie w peplosie, wznosząc nagie ramiona ku Olimpowi, skąd dobiegałoby chrapanie pijanych w sztok bogów.
– Ożeń się ze mną. Natychmiast.
Cesar ujął jej dłoń i lekko musnął ustami.
– Jak dorośniesz, księżniczko.
– Jestem dorosła.
– Jeszcze nie. Ale kiedy już będziesz dorosła. Wasza Wysokość, ośmielę się wyznać, że cię kochałem. I że przebudziwszy się, bogowie nie odebrali mi wszystkiego. Tylko królestwo. – Zamyślił się na chwilę. – Co, jeśli dobrze to przemyśleć, jest naprawdę drobnostką.
Był to dialog bardzo bliskich sobie osób, pełen wspomnień, tylko dla nich obydwojga czytelnych kluczy, starych jak ich przyjaźń. Zastygli w milczeniu, któremu towarzyszyło tykanie stuletnich zegarów, przeżuwających czas w oczekiwaniu nowego właściciela.
– Reasumując – odezwał się w końcu Cesar – o ile dobrze zrozumiałem, chodzi o rozwikłanie zagadki morderstwa.
Julia spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Dlaczego tak to nazywasz?
– A dlaczego nie? Do tego się w gruncie rzeczy cala sprawa sprowadza. I nie robi dużej różnicy, że do morderstwa doszło w wieku piętnastym…
– Tak, ale samo słowo “morderstwo” rzuca na obraz jakieś złowrogie światło. – Uśmiechnęła się niespokojnie.
– Może wczoraj w nocy byłam zbyt zmęczona, żeby spojrzeć na niego od tej strony, ale dotychczas traktowałam zagadkę w kategoriach gry. Coś w rodzaju rozszyfrowania rebusu… Sprawa osobista. Dyktowana miłością własną.
– I…?
– A ty jakby nigdy nic mówisz po prostu o rozstrzygnięciu zagadki prawdziwego morderstwa i dopiero teraz dociera do mnie… – Zamilkła na moment z otwartymi ustami, jak gdyby zatrzymała się na krawędzi przepaści. – Masz pojęcie? Ktoś zamordował albo kazał zamordować Rogera d'Arras w święto Trzech Króli tysiąc czterysta sześćdziesiątego dziewiątego roku. Tożsamość zabójcy stanowi element obrazu. – Cała podniecona wyprostowała się w krześle. – Moglibyśmy rozwiązać tajemnicę sprzed pięciu wieków… A może wręcz przyczynę, dla której jakiś fragmencik historii Europy przebiegł właśnie tak, a nie inaczej… Pomyśl tylko, jaką wycenę może uzyskać Partia szachów, jeśli uda nam się udowodnić tę całą historię!
Wstała i oparła dłonie o różowy marmur blatu. Antykwariusz kiwał głową, początkowo ze zdumieniem, teraz z podziwem.
– Miliony, kochana – przyznał i westchnął pod naporem oczywistości. – Dużo milionów – dodał z przekonaniem. – Przy odpowiedniej promocji Claymore może podwyższyć cenę wywoławczą trzykrotnie albo i czterokrotnie… Istny skarb ci się trafił. Naprawdę.
– Musimy porozmawiać z Menchu. I to zaraz.
Na twarzy Cesara pojawił się grymas pełnej nadąsania niechęci. Antykwariusz pokręcił głową.
– Ach, co to, to nie, najdroższa. Nawet mi nie wspominaj o tej lampucerze. Nie chcę mieć nic wspólnego z twoją Menchu. Zostanę za barierką, jak pomocnik toreadora.
– Nie bądź niemądry. Potrzebuję cię.
– Ależ jestem do twojej dyspozycji, kochanie. Tylko nie każ mi się spoufalać z tą odpacykowaną Neferetiti i jej kolejnymi stręczycielami, czyli, nazywając rzecz po imieniu, alfonsami. Twoja przyjaciółeczka przyprawia mnie o migrenę. – Dotknął palcem skroni. – Dokładnie w tym miejscu. Widzisz?
– Cesar…
– W porządku, poddaję się. Vae victis [9]. Spotkam się z twoją Menchu.
Ucałowała go głośno w gładko wygolone, pachnące mirrą policzki. Cesar zaopatrywał się w perfumy w Paryżu, a w chustki w Rzymie.
– Kocham cię, mój antykwariuszu. Bardzo.
– Pochlebstwo. Zwyczajne pochlebstwo. I ty chcesz, żebym dał się na to wziąć? W moim wieku?
Menchu też kupowała perfumy w Paryżu, ale mniej dyskretne niż Cesar. Szybko przemierzała hol hotelu Palace, a przed nią, niczym herold, unosił się zapach “Rumby” Balenciagi. Była sama, bez Maxa.
– Mam nowiny. – Nim usiadła, dotknęła palcem nosa i parokrotnie wciągnęła krótko powietrze. Przed chwilą odbyła krótką wizytę techniczną w toalecie, na górnej wardze wciąż miała drobinki białego proszku. Julia domyśliła się, że właśnie z tego powodu jej przyjaciółka jest taka żwawa i rozszczebiotana. – Don Manuel czeka na nas, żebyśmy przyjechały obgadać sprawę.
– Don Manuel?
– Właściciel obrazu. Zapomniałaś, głuptasku? Mój uroczy staruszeczek.