Zamówiły słabe drinki. Julia poinformowała Menchu o wynikach dochodzenia. Jej przyjaciółka zrobiła oczy jak spodki i w mig zaczęła obliczać procenty.
– To zmienia postać rzeczy. – Oparta łokciami o biały obrusik, szybko rachowała na palcach zakończonych pomalowanymi na czerwono paznokciami. – Pięć procent dla mnie to troszkę za mało, więc chyba pogonię tych z Claymore'a: z piętnastu procent prowizji od ceny sprzedaży na aukcji siedem i pół dla nich, siedem i pół dla mnie.
– Nie zgodzą się. To znacznie poniżej ich normalnego zysku.
Menchu wybuchła śmiechem z kieliszkiem przy ustach. Nie to nie. Sotheby's i Christie's tylko czekają, zawyliby z rozkoszy, gdyby mogli rozporządzać van Huysem. Dla Claymore'a to wóz albo przewóz.
– A właściciel? Twój staruszek też może mieć coś do powiedzenia. Nie przyszło ci do głowy, że może zechcieć sam się dogadać z Claymore'em? Albo z kimś innym?
Menchu uśmiechnęła się chytrze.
– Nie może. Podpisał mi papierek. – Pokazała swoją krótką spódniczkę, odsłaniającą w całej okazałości nogi w ciemnych pończochach. – Poza tym, jak widzisz, mam na sobie mundur polowy. Mój don Manuel wpadnie w sidła, albo jestem zakonnicą. – Skrzyżowała i znów wyprostowała nogi na użytek męskiej klienteli hotelu, jakby chciała sprawdzić efekt, po czym zadowolona zajęła się swoim kieliszkiem. – Ty natomiast…
– Ja chcę półtora z twoich siedmiu i pół.
Menchu aż krzyknęła wniebogłosy. – To kupa pieniędzy – rzuciła oburzona. Trzy, cztery razy więcej, niż było uzgodnione za odrestaurowanie. Julia, nie przerywając przyjaciółce, spokojnie wyjęła z torebki paczkę chesterfieldów i zapaliła.
– Nie zrozumiałaś mnie – tłumaczyła, wypuszczając dym. – Moje honorarium będzie potrącone od ceny, jaką don Manuel uzyska podczas aukcji… A dodatkowy procent odliczymy od twojego dochodu. Jeśli obraz pójdzie za sto milionów, Claymore dostanie siedem i pół miliona, ty sześć, a ja półtora.
– Proszę, proszę. – Menchu kręciła z niedowierzaniem głową. – A taka niby skromna, nic, tylko pędzelki i werniksy. Taka bezbronna.
– Sama widzisz. Kochajmy się jak bracia, a nie jak siostry.
– Przysięgam, to jakiś koszmar. Własną piersią wykarmiłam żmiję, jak Aida. A może Kleopatra…? Nie podejrzewałam, że jesteś taka dobra w procentach.
– Postaw się na moim miejscu. W ostatecznym rozrachunku to ja odkryłam ten numer. Tymi rączkami. – Pomachała dłońmi przed nosem przyjaciółki.
– Wykorzystujesz fakt, że mam miękkie serce, mała gadzino.
– Serce to ty masz miękkie, ale dla twardych facetów.
Menchu westchnęła melodramatycznie. No cóż, oznacza to odjęcie Maxowi chleba powszedniego od ust, ale jakoś się pewnie dogadają. W końcu przyjaciółki to przyjaciółki, W tym momencie zerknęła w stronę wejścia do baru i zrobiła konspiratorską minę. No jasne. O wilku mowa.
– Max?
– Nie bądź niemiła. Max to anioł, a nie wilk. – Strzeliła wymownie oczami w stronę drzwi, chcąc, żeby i Julia zerknęła ukradkiem. – Właśnie wszedł Paco Montegrifo z Claymore'a. I nas zobaczył.
Montegrifo był dyrektorem domu aukcyjnego Claymore w Madrycie. Wysoki, przystojny, pod czterdziestkę, ubierał się z elegancją włoskiego księcia. Przedziałek miał równie nienaganny, co krawaty, a w uśmiechu odsłaniał galerię zębów zbyt doskonałych, by mogły być prawdziwe.
– Dzień dobry paniom. Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności…
Stał obok ich stolika, tymczasem Menchu dokonywała prezentacji.
– Widziałem niektóre pani prace – zwrócił się do Julii, skoro tylko zorientował się, że to ona zajmuje się van Huysem. – Mam na to jedno słowo: idealne.
– Dziękuję.
– Ależ nie ma za co. Nie mam wątpliwości, że Partia szachów będzie na równie wysokim poziomie. – Znów uśmiechnął się zawodowo, demonstrując szereg białych zębów. – Wiążemy z tym obrazem wielkie nadzieje.
– My też – odezwała się Menchu. – Większe, niż pan podejrzewa.
Montegrifo z pewnością wyczuł szczególny ton w jej głosie, bo w orzechowych oczach pojawił się błysk czujności. Głupi nie jest – pomyślała natychmiast Julia. Licytator wskazał wolne krzesło. Jest z kimś umówiony, ale tamci kilka minut mogą zaczekać.
– Można?
Odesłał gestem zbliżającego się kelnera i siadł naprzeciwko Menchu. Był wciąż nieskazitelnie serdeczny, ale jednocześnie wyczekujący i skupiony, jakby starał się pochwycić jakąś odległą, fałszywą nutę.
– Jakiś problem? – zapytał spokojnie.
Właścicielka galerii pokręciła głową. Zasadniczo żaden problem. Nie ma powodów do niepokoju. Po Montegrifie nie widać było jednak niepokoju, raczej uprzejme zainteresowanie.
– Być może – dodała Menchu po chwili wahania – trzeba będzie renegocjować warunki umowy.
Nastała kłopotliwa cisza. Montegrifo spoglądał na nią, jakby nie potrafiła zachować się przyzwoicie w trakcie licytacji.
– Droga pani, Claymore to poważna instytucja.
– Nie wątpię – odparła z niezmąconym spokojem Menchu. – Ale badanie przeprowadzone na van Huysie odsłoniło istotne fakty, które zmieniają wartość obrazu.
– Nasi rzeczoznawcy nie znaleźli niczego.
– Badanie zostało przeprowadzone już po waszej wycenie. Nowe odkrycia… – tu Menchu znów się zawahała, co nie umknęło uwadze Montegrifa – nie są widoczne gołym okiem.
Montegrifo zwrócił się zamyślony ku Julii i spojrzał na nią lodowatym wzrokiem.
– Co pani znalazła? – spytał cicho jak spowiednik, który chce ulżyć czyjemuś sumieniu.
Julia popatrzyła niezdecydowanie na Menchu.
– Nie sądzę, żebym…
– Nie jesteśmy upoważnione – przyszła jej w sukurs Menchu. – Przynajmniej na razie. Przedtem musimy otrzymać wskazówki od naszego klienta.
Montegrifo powoli pokręcił głową, po czym, jak przystało na człowieka światowego, wstał bez pośpiechu.
– Pojmuję. Panie wybaczą.
Chciał jeszcze coś dorzucić, ale tylko popatrzył na Julię z zaciekawieniem. Nie wyglądał na zaniepokojonego. Odchodząc, wyraził jedynie nadzieję – słowa kierował do Menchu, ale nie odrywał oczu od Julii – że odkrycie, jak to nazywają, nie naruszy zawartej umowy. Następnie, składając wyrazy uszanowania, oddalił się pomiędzy stolikami do drugiego końca sali, gdzie siedziała para wyglądająca na cudzoziemców.
Menchu gapiła się w swój kieliszek ze skruszoną miną.
– Palnęłam gafę.
– Dlaczego? Prędzej czy później musiał się dowiedzieć.
– Wiem. Ale nie znasz Paca Montegrifa. – Upiła drinka spozierając na dyrektora przez szkło kieliszka. – Widzisz go, jaki gładki i wymuskany, a gdyby tylko znał don Manuela, zaraz pognałby do niego, żeby wywęszyć, o co chodzi, i nas wycyckać.
– Tak sądzisz?
Menchu zaśmiała się z sarkazmem. Życiorys Paca Montegrifa nie stanowił dla niej tajemnic.
– Ma facet gadkę i ma klasę, nie ma za to skrupułów i potrafi wyczuć interes na czterdzieści kilometrów. – Cmoknęła pełna podziwu. – Podobno nielegalnie wywozi dzieła sztuki za granicę i umiejętnie przekupuje wiejskich proboszczów.
– Mimo wszystko robi przyjemne wrażenie.
– Z tego żyje. Z robienia wrażenia.
– Jednego nie rozumiem: skoro tyle o nim wiesz, dlaczego nie poszłaś do innego domu aukcyjnego?
Właścicielka galerii wzruszyła ramionami. Zna jego życie i dzieła, ale to nie ma tu znaczenia. Zarząd Claymore'a jest bez zarzutu.
– Spałaś z nim?
– Z Montegrifem? – wybuchła śmiechem. – Nie, kotek. Zupełnie nie jest w moim typie.
– Wydaje mi się, że jest atrakcyjny.
– Jesteś w takim wieku, ślicznotko. Ja wolę łajdaków niepolerowanych, jak Max, takich, którzy w każdej chwili mogą mnie zdzielić po pysku… Są lepsi w łóżku i na dłuższą metę wychodzą mnie taniej.