Выбрать главу

Wyszła z łazienki owinięta w płaszcz kąpielowy, zachlapany wodą z mokrych włosów, zapaliła piątego w tym dniu papierosa i, stojąc przed obrazem, zaczęła się ubierać: ciemnobrązowa plisowana spódnica, buty na płaskim obcasie, skórzana kurtka myśliwska. Wreszcie zerknęła z zadowoleniem na swoje odbicie w weneckim lustrze, jeszcze raz odwróciła się ku obydwu graczom, mrugnęła do nich łobuzersko, choć nie zrobiło to na nich żadnego wrażenia – dalej siedzieli z marsowymi minami. Kto zabił rycerza. To zdanie wciąż tłukło jej się po głowie, kiedy wsuwała do torebki raport o obrazie i odbitki, kiedy włączała alarm i przekręcała na dwa razy solidny zamek w drzwiach. Quis necavit equitem. Tak czy inaczej to na pewno ma jakieś znaczenie. Zbiegła po schodach sunąc dłonią po poręczy z mosiężnymi zdobieniami i powtarzając te trzy słowa. I obraz, i ukryty napis bardzo ją intrygowały, ale było coś jeszcze: do jej serca wkradł się jakiś lęk. Podobny do tego, jaki odczuwała będąc małą dziewczynką, kiedy to stojąc u szczytu schodów, zbierała się w sobie, żeby w końcu wsunąć głowę do wnętrza ciemnego strychu.

– Przyznaj, że to cacko. Czyste quattrocento.

Menchu Roch nie miała na myśli żadnego z licznych obrazów, które wisiały na ścianach jej własnej galerii. Jasnymi, przesadnie umalowanymi oczami popatrywała na szerokie ramiona Maxa, pogrążonego w pogawędce ze znajomym przy barze kafejki. Max, sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, o plecach jak u pływaka, opiętych dobrze skrojoną marynarką, swoje długie włosy nosił związane ciemną jedwabną wstążką w krótki kucyk. Ruchy miał powolne i gibkie. Menchu zmierzyła go taksującym spojrzeniem, po czym umoczyła usta w oszronionym kieliszku martini. Na jej twarzy malowała się duma posiadaczki. Max był jej najnowszym kochankiem.

– Czyste quattrocento – powtórzyła, smakując równocześnie słowa i drinka. – Nie kojarzy ci się z cudownymi brązami włoskimi?

Julia przytaknęła niechętnie. Były starymi przyjaciółkami, ale nie przestawało jej dziwić, jak łatwo Menchu wprowadza rozmaite dwuznaczności w świat pojęć artystycznych.

– Którykolwiek z tych brązów, myślę o oryginałach, wyniósłby cię taniej.

Menchu zaśmiała się cynicznie.

– Taniej niż Max…? Co do tego nie ma wątpliwości – westchnęła z emfazą i rozgryzła oliwkę z martini. – W każdym razie Michał Anioł rzeźbił ich w stroju Adama. Nie musiał ich ubierać kartą American Express.

– Nikt cię nie zmusza, żebyś podpisywała jego rachunki.

– Ot i cała kabała, kotek – właścicielka galerii zatrzepotała powiekami z teatralną lubością. – Właśnie, nikt mnie nie zmusza. Te rzeczy.

I dopiła swojego drinka, podnosząc przy tym z minoderią mały palec, co było z jej strony umyślną prowokacją. Zbliżała się już do pięćdziesiątki i była zdania, że każdy zakątek świata kipi seksem, nawet najsubtelniejsze detale dzieł sztuki. Może dlatego w stosunku do mężczyzn nieodmiennie manifestowała tę samą wyrachowaną, zaborczą naturę, co podczas wyceniania wartości malarskiego dzieła. O właścicielce galerii Roch znajomi powiadali, że nie przepuściła żadnej okazji, by zawładnąć interesującym ją obrazem, mężczyzną lub działką kokainy. Ciągle mogła uchodzić za kobietę atrakcyjną, aczkolwiek nie potrafiła ukryć tego, co w kontekście jej wieku Cesar określał zjadliwie jako “anachronizm estetyczny”. Menchu opierała się starości między innymi dlatego, że ta jej się wcale nie podobała. I jakby na przekór samej sobie epatowała wyrachowaną wulgarnością, również w doborze makijażu, strojów i kochanków. Co więcej, chcąc utwierdzić się w przekonaniu, że każdy marszand czy antykwariusz to po prostu wykwalifikowany łajdak, czasami aż kłuła w oczy nieokrzesaniem, rozmyślnie wprawiała w zakłopotanie swoich rozmówców i publicznie szydziła z całego, bądź co bądź zamkniętego, środowiska zawodowego, w jakim się obracała. Chełpiła się tym ze swobodą równą tej, z jaką utrzymywała, że najdzikszy orgazm w życiu przeżyła kiedyś uprawiając masturbację przed skatalogowaną i numerowaną reprodukcją Dawida Donatella. O powyższym epizodzie Cesar z niemal kobiecym okrucieństwem mawiał, że było to jedyne świadectwo naprawdę dobrego gustu, jakim Menchu Roch mogła się w życiu pochwalić.

– Co robimy z van Huysem? – spytała Julia.

Menchu raz jeszcze przyjrzała się odbitkom leżącym na stole pomiędzy jej kieliszkiem a kawą przyjaciółki. z umalowanymi na niebiesko oczami Menchu korespondowała również niebieska przykrótka sukienka. Bez jakiegokolwiek podtekstu Julii przyszło do głowy, że ze dwadzieścia lat temu Menchu musiała być naprawdę ładna. Przynajmniej w niebieskim.

– Nie wiem jeszcze – odparła właścicielka galerii. – U Claymore'a są skłonni wystawić go w obecnym stanie… Trzeba by sprawdzić, czy ten napis nie podniesie jego wartości.

– Masz pojęcie?

– Cudowna sprawa. Przypadkiem trafiło ci się jak ślepej kurze ziarno.

– Pogadaj z właścicielem.

Menchu wsunęła zdjęcia do koperty i skrzyżowała nogi, Dwaj młodzieńcy, popijający aperitif przy sąsiednim stoliku, oczami znawców zlustrowali ukradkiem jej opalone uda. Julia aż wzdrygnęła się pełna oburzenia. Zabawne było patrzeć, jak Menchu z rozmysłem dozuje swoje efekty specjalne przeznaczone dla męskiej publiczności, ale chwilami te jej manewry ocierały się o przesadę. Zdecydowanie – tu Julia zerknęła na kwadratową omegę, którą nosiła po wewnętrznej stronie lewej ręki – nie była to pora na eksponowanie bielizny.

– Właściciel nie jest problemem – przekonywała Menchu. – To uroczy staruszek na wózku. Jak się dowie, że odkrywając napis podniosłyśmy wartość obrazu, z pewnością wpadnie w zachwyt… Ma natomiast bratanicę z mężem, i to są pijawki.

Max dalej rozmawiał przy barze, ale świadom swoich obowiązków co chwila odwracał się i posyłał im wspaniały uśmiech. Kto tu mówi o pijawkach – pomyślała Julia, ale zachowała komentarz dla siebie. Wprawdzie dla Menchu nie miało to istotnego znaczenia, w sprawach męskich zawsze wykazywała się przecież niespotykanym cynizmem, lecz Julia dobrze pojmowała siłę konwenansu i nie śmiałaby posunąć się za daleko.

– Do aukcji zostały dwa miesiące – rzekła, nie zwracając uwagi na Maxa. – To naprawdę ostatni moment, żebym zdążyła zdjąć werniks, odsłonić napis i nałożyć werniks na nowo… – tu zamyśliła się na chwilę. – Dalej, trzeba zgromadzić dokumentację na temat samego obrazu i jego postaci, napisać raport, to też swoje potrwa. Zgodę właściciela muszę mieć natychmiast.

Menchu skinęła głową. Wiedziała, że są obszary, gdzie frywolność trzeba odstawić na bok, w sprawach zawodowych była przebiegła jak lis. W tej transakcji pełniła rolę pośrednika, bo właściciel van Huysa nie miał zielonego pojęcia o mechanizmach rynku. To ona pertraktowała z madrycką filią domu aukcyjnego Claymore.

– Zadzwonię do niego jeszcze dziś. Nazywa się don Manuel, ma siedemdziesiąt lat i uwielbia, jak powiedział, rozmawiać z ładną dziewczyną, która tak się zna na interesach.

Julia zauważyła, że chodzi o coś jeszcze. Jeżeli odsłonięty napis łączył się jakoś z historią przedstawionych na obrazie postaci, Claymore to wykorzysta i podniesie cenę wywoławczą. Może Menchu mogłaby zdobyć dodatkową dokumentację.