Выбрать главу

Przeciwnik, sędzia i widzowie oczekiwali kolejnego posunięcia ze źle skrywaną niechęcią, finał bowiem za bardzo już się przedłużał. Młodzieniec ostatni raz popatrzył na swego osaczonego króla i z uczuciem wspólnie poniesionej klęski uznał, że pozostaje tylko jedno wyjście: własną ręką zadać mu cios łaski, dać prawo do godnej śmierci, nie czekając, aż skończy zaszczuty niczym kundel, zapędzony w kozi róg szachownicy. Wyciągnął więc palce ku samotnej figurze i z niebywałą czułością przewrócił pokonanego króla, pełnym uwielbienia gestem kładąc go na pustych kwadratach.

XV. Końcówka hetmana

Grając w nie popełniłem niejeden grzech: namiętności,

kłótnie, niepotrzebne (albo i kłamliwe) słowa

nie ominęły ani mnie, ani mojego przeciwnika

– a czasem nas obydwu naraz. Przez szachy

zaniedbałem tyle powinności tak wobec Boga, jak i ludzi…

E. Harley, The Harleyan Miscellany

Kiedy Cesar skończył swą opowieść – a mówił cicho, wpatrzony w nieokreślony punkt pokoju – uśmiechnął się do siebie i odwrócił z wolna ku szachom z kości słoniowej, leżącym na stole. Wreszcie wzruszył ramionami, chcąc może dać tym gestem do zrozumienia, że nikt nie wybiera własnej przeszłości.

– Nigdy mi o tym nie opowiadałeś – odezwała się Julia. Miała wrażenie, że jej głos zabrzmiał jakoś absurdalnie nie na miejscu.

Nie od razu odpowiedział. Pergaminowy abażur sprawiał, że połowa jego twarzy pozostawała w cieniu. Skąpe światło wyraźnie akcentowało zmarszczki wokół oczu, arystokratyczny profil, wąski nos i podbródek, wszystko jak z misternie rytego starego medalu.

– A jakże mógłbym opowiadać ci o czymś, czego nie było? – szepnął miękko i pierwszy raz po długiej przerwie jego wzrok, a może tylko przyćmiony blask oczu, spoczął na Julii. – Przez ponad czterdzieści lat czyniłem wysiłki, by wierzyć, że tak właśnie jest – w jego uśmiechu pojawił się drwiący grymas, którego adresatem był bez wątpienia sam antykwariusz. – Nie zagrałem więcej w szachy, nawet samemu. Nigdy.

Dziewczyna pokręciła w zdumieniu głową. Ledwie była w stanie w to wszystko uwierzyć.

– Ty jesteś chory.

Odpowiedział jej krótki, oschły śmiech. Światło odbijało się w oczach Cesara jak w kryształkach lodu.

– Rozczarowujesz mnie, księżniczko. Przynajmniej po tobie oczekiwałem, że nie będziesz iść po linii najmniejszego oporu – popatrzył w zadumie na fifkę. – Zapewniam cię, że jestem w pełni władz umysłowych. Czy mógłbym tak precyzyjnie dopracować szczegóły tej pięknej historii, gdyby było inaczej?

– Pięknej? – wpatrywała się weń zaskoczona. – Mówisz o Alvarze, o Menchu…? I nazywasz to “piękną historią”? – wzdrygnęła się z przerażeniem i pogardą. – Na miłość boską! Co ty, do cholery, wygadujesz?!

Antykwariusz spokojnie wytrzymał jej spojrzenie, po czym zwrócił się w stronę Muńoza, jakby szukał pomocy.

– Są pewne aspekty… estetyczne – powiedział. – Czynniki nader oryginalne, których nie powinniśmy sprowadzać do tak powierzchownego poziomu. Szachownica nie składa się wyłącznie z bieli i czerni. Na fakty można spoglądać z wyższych perspektyw. Z perspektyw obiektywnych – popatrzył na nich z nagłym smutkiem, który musiał być autentyczny. – Ufałem, że zdajecie sobie z tego sprawę.

– Wiem, o czym pan mówi – odezwał się Muńoz ku zdumieniu Julii. Ciągle stał nieruchomo pośrodku salonu, z rękami w kieszeniach pomiętego płaszcza. W kąciku jego ust znów pojawił się ten słaby grymas, ledwie widoczny uśmieszek, nieokreślony, nieobecny.

– Pan wie? – krzyknęła Julia. – Co pan pieprzy? Co pan może wiedzieć?!

Zacisnęła pięści z oburzenia. Dyszała jak zwierzę po długim biegu. Na Muńozie jednak nie zrobiło to wrażenia i Julia dostrzegła wdzięczność w spokojnym spojrzeniu, jakie Cesar posłał szachiście.

– Dokonałem trafnego wyboru – rzekł antykwariusz. – I bardzo mnie to raduje.

Muńoz nie odpowiadał, patrzył tylko na obrazy, meble i przedmioty zapełniające pokój i kiwał powoli głowa, jakby wyciągał z tego sekretne wnioski. Wreszcie po jakimś czasie pokazał na dziewczynę ruchem podbródka.

– Chyba panna Julia ma prawo poznać całą historię.

– Pan też, mój drogi.

– Ja też. Chociaż ja pełnię tu tylko rolę świadka.

W jego głosie nie było słychać nagany czy groźby. Szachista o dziwo sprawiał wrażenie, jakby przyjął neutralną postawę. Neutralną do czasu – pomyślała Julia – bo prędzej czy później przyjdzie moment, kiedy wyczerpią się słowa i trzeba będzie podjąć decyzję. Tyle że ten moment jest jeszcze bardzo daleko, jak stwierdziła, oszołomiona nieustającym odczuciem, że cała scena jest zupełnie nierealna.

– No to zaczynajmy – rzekła, i z nieoczekiwaną ulgą poznała po własnym głosie, że odzyskuje spokój. Spojrzała twardo na Cesara. – Powiedz nam o Alvarze.

Antykwariusz skinął głową.

– O Alvarze – powtórzył cicho. – Ale najpierw muszę zająć się obrazem… – tu na jego twarzy pojawił się żal, jakby antykwariusz zdał sobie sprawę, że zapomniał o elementarnej gościnności. – To niewybaczalne, do tej pory niczego nie zaproponowałem. Napijecie się czegoś?

Nikt nie odpowiedział. Cesar podszedł do starego dębowego kufra, którego używał jako barku.

– Pierwszy raz zobaczyłem ten obraz, kiedy byłem u ciebie, Julio. Pamiętasz…? Przywieźli go parę godzin wcześniej, cieszyłaś się jak mała dziewczynka. Przez prawie godzinę przypatrywałem ci się, jak badasz każdy szczegół i tłumaczysz mi, jakimi technikami się posłużysz, żeby, cytuję dosłownie, uczynić zeń najpiękniejsze osiągnięcie w twojej karierze – mówiąc to, Cesar wybrał wąską szklankę z drogiego, rżniętego kryształu, i napełnił ją lodem, dżinem i sokiem z cytryny. – Byłem urzeczony twoim szczęściem, a prawdę mówiąc, księżniczko, ja też byłem szczęśliwy. – Odwrócił się do nich ze szklanką w dłoni, zadowolony z proporcji koktajlu. – Ale nie powiedziałem ci wtedy… Cóż. Rzecz w tym, że i dzisiaj nie znajduję odpowiednich słów… Wpadłaś w zachwyt na widok urody obrazu, doskonałości jego kompozycji, kolorów i światła. Ja też, ale z innych powodów. Ta szachownica, pochyleni nad nią gracze i dama, która czyta przy oknie, obudzili we mnie echo dawno uśpionej pasji, o której wydawało mi się, że już zapomniałem. Wyobraź sobie moje zaskoczenie, kiedy – trach! – powróciła jak armatnia kula, a mnie i zachwyt zdjął, i strach. Poczułem jakby tchnienie szaleństwa.

Antykwariusz zamilkł na chwilę i oświetloną częścią ust uśmiechnął się do siebie podstępnie, jakby to wspomnienie napawało go szczególną błogością.

– Rzecz nie dotyczyła wyłącznie szachów – podjął po chwili – ale owego zawodowego poczucia, że ta gra stanowi parabolę życia i śmierci, łączy rzeczywistość z marzeniami… I kiedy ty, Julio, mówiłaś o barwnikach i werniksach, ja ledwie cię słuchałem, zaskoczony dreszczem rozkoszy i niezwykłego smutku, jaki przeszywał mi ciało, tylko siedziałem koło ciebie na sofie i wpatrywałem się nie w to, co Pieter van Huys namalował na trzech deskach, ale w to, co ów genialny mistrz miał w głowie podczas malowania.

– I postanowiłeś, że obraz musi należeć do ciebie…