Выбрать главу

– Chodzi mi o to, co powiedział o mnie.

Cesar poprawił się w fotelu. Wyraźnie niezadowolony zwlekał z odpowiedzią.

– Twoja wizyta zrobiła na nim kolosalne wrażenie… Przynajmniej dał mi to do zrozumienia. Pojąłem, że niebezpiecznie roznieciłaś w nim dawne uczucia i że Alvarowi nie byłoby nie na rękę, gdyby sprawy wróciły do dawnego stanu. – Przerwał na chwilę i zmarszczył czoło. – Wyznaję, Julio, że to mnie wściekło w stopniu dla ciebie niewyobrażalnym. Alvaro, który zniszczył ci dwa lata życia, oto siedział przede mną i bezczelnie snuł plany, jak wszcząć na nowo ów proceder… Bez ogródek powiedziałem mu, żeby zostawił cię w spokoju. Popatrzył na mnie jak na stare, wścibskie pedaliszcze i zaczęliśmy się kłócić. Oszczędzę ci szczegółów, ale wyglądało to bardzo nieprzyjemnie. Zarzucił mi, że mieszam się w cudze sprawy.

– I słusznie.

– Nie. Ty jesteś moją sprawą, Julio. Najważniejszą na świecie.

– Opowiadasz bzdury. Nigdy w życiu nie wróciłabym do Alvara.

– Nie jestem wcale pewien. Pamiętam, ile ten łajdak dla ciebie znaczył… – Uśmiechnął się kpiąco w przestrzeń, jakby widmo Alvara, już niegroźne, pojawiło się w pokoju. – Podczas kłótni poczułem, że narasta we mnie dawna nienawiść. Uderzyła mi do głowy jak ta twoja wódka na gorąco. Była to, kochanie, nienawiść, jakiej nigdy w życiu nie odczuwałem. Porządna, silna nienawiść, cudownie śródziemnomorska. Wtedy wstałem, chyba straciłem nieco panowanie nad sobą, i obrzuciłem go zaprawdę bazarowym stekiem inwektyw, które zachowuję na szczególne okazje… Z początku mój wybuch go zaskoczył. Potem ten drań zapalił fajkę i zaśmiał mi się w twarz. Powiedział, że rozpadowi jego związku z tobą winien jestem ja. Podobno przeze mnie nie dorosłaś. Moja obecność w twoim życiu, chora i obsesyjna, jak ją nazwał, przeszkodziła ci w zasmakowaniu swobody. “A najgorsze ze wszystkiego – dodał ze złośliwym uśmieszkiem – że w głębi duszy Julia zawsze była zakochana w tobie, bo jesteś dla niej ojcem, którego ledwie znała… I z tym jej dobrze”. Po tych słowach Alvaro wsadził rękę do kieszeni spodni, pyknął parę razy z fajki, popatrzył na mnie poprzez dym i dodał: “Jesteście w związku kazirodczym nie skonsumowanym. Całe szczęście, że jesteś gejem”.

Zawiesił ostatnie zdanie w powietrzu i zamilkł. Julia zamknęła oczy. Zawstydzona i wzburzona, nie śmiała zmącić tej ciszy. Kiedy wreszcie zebrała się na odwagę, by znów spojrzeć na antykwariusza, ten wzruszył wymijająco ramionami, jakby nie przyjmował odpowiedzialności za wydarzenia, które miał dalej zrelacjonować.

– Tymi słowami, księżniczko, Alvaro podpisał swój wyrok śmierci… Palił sobie spokojnie przede mną, ale już był martwy. Nie z powodu tego, co powiedział, bo była to opinia równie dobra jak każda inna, ale z powodu tego, co jego osąd objawił mnie samemu. Czułem, jakby opadła jakaś zasłona, która przez lata odgradzała mnie od rzeczywistości. Może po prostu potwierdził domysły, ukryte w najdalszym, mrocznym zakamarku mojej głowy, gdzie nie dopuszczałem dotąd światła rozumu i logiki…

Przerwał, jak gdyby stracił wątek, i popatrzył niepewnie najpierw na Julię, potem na Muńoza. Na koniec uśmiechnął się zagadkowo, nieśmiało i przewrotnie zarazem, podniósł szklankę do ust i pociągnął niewielki łyk.

– Wówczas spłynęło na mnie nagłe natchnienie. – Julia spostrzegła, że pijąc, starł z ust dziwny uśmieszek. -… Oto, dziw nad dziwy, przed oczami stanął mi cały plan, jak w opowieściach o czarownicach. Wszystkie błądzące dotąd bezładnie elementy naraz znalazły swoje miejsce i właściwy odcień. Alvaro, ty, ja i obraz… Odezwała się też moja ciemna strona, dalekie echo zapomnianych emocji, uśpionych pasji… Wszystko w ciągu paru sekund ułożyło się w olbrzymią szachownicę, gdzie każda osoba, każde pojęcie, każda sytuacja znalazły swoje odpowiedniki w bierkach, swoje konkretne punkty w czasie i przestrzeni… To miała być partia przez duże P, wielka gra mojego życia. I twojego. Wszystko tam było, księżniczko: szachy, przygoda, miłość, życie i śmierć. A na końcu zostawałaś ty, wolna od wszystkiego i od wszystkich, piękna i doskonała, odbita w najczystszym zwierciadle dojrzałości. Musiałaś zagrać w szachy, Julio. Nie mogłaś tego uniknąć. Musiałaś zabić nas wszystkich, żeby wreszcie poczuć się wolna.

– Boże święty…

Antykwariusz pokręcił głową.

– Bóg nie ma tu nic do gadania… Zapewniam cię, że kiedy podszedłem do Alvara i uderzyłem go w kark popielniczką z obsydianu, która stała na stole, już nie czułem doń nienawiści. Była to tylko zwykła nieprzyjemna formalność. Dokuczliwa, ale konieczna.

Przyjrzał się swojej prawej dłoni z badawczym zaciekawieniem. Może oceniał śmiercionośny potencjał skryty w tych smukłych bladych palcach zakończonych wypielęgnowanymi paznokciami, które teraz z niedbałą elegancją obejmowały szklankę z dżinem.

– Zwalił się jak wór – powiedział chłodno, zakończywszy oględziny. – Padł bez jęku, plaf, nie wypuściwszy nawet fajki z ust. Potem na podłodze… Cóż, kolejnym, lepiej wymierzonym ciosem dopilnowałem, żeby umarł na pewno. W końcu jak coś robić, to robić to dobrze… Resztę znasz: wanna i pozostałe elementy należały do artystycznego wykończenia. Brouillez les pistes [25], jak mawiał Arsene Lupin… Aczkolwiek Menchu, Panie, świeć nad jej duszą, z pewnością przypisałaby te słowa Coco Chanel. Biedaczka. – Upił łyk ku pamięci Menchu i znów zapatrzył się w przestrzeń. – Otóż ja zatarłem ślady chustką i na wszelki wypadek zabrałem popielniczkę. Wyrzuciłem ją do śmieci daleko od tego miejsca… Nieładnie, że ja to mówię, księżniczko, ale w moim umyśle pojawiły się arcyzbrodnicze kalkulacje, zdumiewające jak na debiutanta. Nim wyszedłem, wziąłem raport o van Huysie, który Alvaro zamierzał dostarczyć ci osobiście, i wsadziłem do koperty, napisawszy na maszynie twój adres.

– Zabrałeś też pakiet jego fiszek.

– Nie. Był to znakomity szczegół, lecz wpadłem na niego za późno. Nie było czasu, żebym się po nie fatygował, więc kupiłem takie same w sklepie papierniczym. Ale to kilka dni potem. Najpierw trzeba było zaplanować rozgrywkę. Każde posunięcie musiało być perfekcyjne. Natomiast owszem, jako że byliśmy umówieni na wieczór nazajutrz, musiałem dopilnować, żebyś dostała jego raport. Nie mogłaś nie znać wszystkich szczegółów związanych z obrazem.

– Tak to stałeś się kobietą w płaszczu…

– Zgadza się. I tu muszę ci coś wyznać. Nie zajmuję się przebierankami, transwestytyzm za cholerę mnie nie bawi… Kiedyś, w młodości, przebierałem się dla czystej rozrywki. Jakby chodziło o karnawał czy coś w tym stylu. Zawsze w samotności i przed lustrem… – Tu Cesar uśmiechnął się przewrotnie i pobłażliwie zarazem do własnych wspomnień. – Ale w momencie, gdy przyszło do wysłania koperty, nie odmówiłem sobie powtórki z dawnych doświadczeń. Coś w rodzaju zapomnianego kaprysu, rozumiesz? Albo, ujmując to w kategoriach… bohaterskich, coś w rodzaju wyzwania. Chciałem sprawdzić, czy potrafię oszukać ludzi, bawiąc się, że tak powiem, w mówienie im częściowej prawdy… Wybrałem się zatem na zakupy. Dystyngowany mężczyzna, kupujący płaszcz przeciwdeszczowy, torebkę, buty na płaskim obcasie, perukę blond, pończochy i sukienkę, nie wzbudza podejrzeń, jeśli zachowuje się przy tym odpowiednio. Trzeba to robić w dużym domu towarowym, gdzie jest pełno ludzi, z miną, jakby się kupowało coś dla żony. Reszty dokonało porządne golenie i makijaż. Wyznaję to już bez rumieńców, mam po temu trochę akcesoriów w domu. Żadnego szarżowania, znasz mnie przecież, tylko dyskretny retusz. W agencji kurierskiej nie mieli najmniejszych podejrzeń. Przyznaję, że było to doświadczenie zabawne… i pouczające.