Выбрать главу

Antykwariusz cmoknął językiem. Zatrzymał się przed wiszącym na ścianie Marsem Luki Giordana i przyglądał mu się przez chwilę, jak gdyby oczekiwał, że to opięty anachroniczną chityną średniowiecznej zbroi bóg udzieli odpowiedzi.

– Butelka – mruknął, nie odwracając się do gości – była szczegółem uzupełniającym… Natchnieniem ostatniej chwili.

– Które nie miało nic wspólnego z szachami – rzuciła Julia tonem ostrym jak brzytwa. – Postanowiłeś raczej wyrównać w ten sposób rachunki. Z nami, kobietami.

Antykwariusz nic nie odrzekł, dalej wpatrywał się w obraz.

– Nie dosłyszałam odpowiedzi, Cesar. A zawsze miałeś odpowiedź na wszystko.

Powoli odwrócił się do niej. Tym razem w jego spojrzeniu nie było widać błagania o wyrozumiałość ani ironii. Patrzył wzrokiem nieobecnym, nieokreślonym.

– Potem – odezwał się w końcu nieprzytomnie, jakby nie słyszał Julii – wystukałem na twojej maszynie kolejny ruch, zawinięty przez Maxa obraz wsadziłem pod pachę i wyszedłem. To wszystko.

Mówił bezbarwnym głosem, pozbawionym intonacji. Być może rozmowa już go przestała zajmować. Julia jednak nie uznała sprawy za zamkniętą.

– Po co było zabijać Menchu…? Miałeś swobodny wstęp do tego domu. I tysiące sposobów, żeby ukraść obraz.

W oczach antykwariusza znów rozbłysły iskierki ożywienia.

– Widzę, księżniczko, że przypisujesz kradzieży van Huysa niewspółmierne znaczenie… A przecież był to tylko kolejny szczegół tej historii, gdzie pewne elementy uzupełniają się z innymi. Można powiedzieć, że się zapętlają. – Przez chwilę szukał odpowiedniego argumentu. – Menchu musiała umrzeć z paru powodów: o części z nich warto teraz mówić, o pozostałych nie. Niektóre są natury, powiedzmy, czysto estetycznej, i tu nasz przyjaciel Muńoz odkrył zdumiewający związek nazwiska Menchu ze zbitą wieżą, inne z kolei mają znacznie głębsze podłoże… Wszystko to zorganizowałem po to, żeby uwolnić cię od zgubnych powiązań i wpływów, żeby odciąć cię raz na zawsze od przeszłości. Na swoje nieszczęście Menchu, beznadziejnie głupia i wyuzdana Menchu, była jednym z takich związków, podobnie jak Alvaro.

– A kto ci przyznał prawo dysponowania życiem i śmiercią wedle uznania?

Na twarzy Cesara pojawił się mefistofeliczny uśmiech.

– Sam je sobie przyznałem, na własną odpowiedzialność. Wybacz, jeśli zabrzmi to zuchwale… – nagle chyba przypomniał sobie o obecności szachisty. – Miałem mało czasu na końcówkę partii… Muńoz deptał mi po piętach niczym zawodowy detektyw. Jeszcze kilka ruchów i wskazałby mnie palcem. Byłem wszakże przekonany, że nasz przyjaciel nie uczyni kroku, dopóki nie będzie go absolutnie pewien. Ponadto on już wiedział, że tobie nic nie grozi… To też artysta, na swój sposób. Dlatego pozwalał mi działać, a sam tymczasem szukał dowodów, które by potwierdziły wnioski z przeprowadzonej analizy… Dobrze rozumuję, przyjacielu Muńoz?

W odpowiedzi szachista powoli skinął głową. Cesar zbliżył się do stolika z szachami. Przez chwilę przyglądał się bierkom, by w końcu delikatnie, jakby chodziło o kruchy kryształ, wziąć do ręki białego hetmana i obserwować go dłuższy czas.

– Wczoraj wieczorem – ciągnął – kiedy pracowałaś w Prado, przyszedłem do muzeum dziesięć minut przed zamknięciem. Powałęsałem się nieco po salach na parterze i wsunąłem bilecik za tabliczkę przy obrazie Bruegla. Potem poszedłem na kawę, odczekałem i zadzwoniłem. Nic więcej. Jednego nie mogłem przewidzieć: że Muńoz odkurzy to stare czasopismo szachowe w bibliotece klubowej. Sam zapomniałem o jego istnieniu.

– Ale coś mi tu nie pasuje – rzekł nagle Muńoz. Julia popatrzyła nań zupełnie zaskoczona. Szachista wpatrywał się bacznie w Cesara z głową przechyloną w bok. W oczach skrzyły mu się badawcze iskierki, jak w chwilach gdy zastanawiał się nad posunięciem, które nie do końca go przekonuje. – Jest pan błyskotliwym graczem, zgoda. Ściślej mówiąc, ma pan zadatki. Ale nie jest w stanie rozegrać tej partii w taki sposób… Pańskie kombinacje były zbyt doskonałe, zupełnie nie do pomyślenia u kogoś, kto nie siedział nad szachownicą od czterdziestu paru lat. W szachach liczy się doświadczenie, praktyka. Jestem pewien, że nas pan okłamał. Albo przez te lata dużo pan grywał w samotności, albo ktoś panu pomógł. Przykro mi, że ranie pańską próżność, panie Cesarze, ale pan ma wspólnika.

Cisza, jaka po tych słowach zapadła w salonie, nie miała sobie równej. Julia spoglądała na nich skołowaciała i nie wiedziała, czy ma wierzyć Muńozowi. Już, już miała otworzyć usta i krzyknąć, że to jakaś kosmiczna bzdura, kiedy ujrzała, jak Cesar unosi ironicznie brew, choć sama twarz przypominała teraz nieprzeniknioną maskę. Zaraz jednak na jego ustach pojawił się uśmiech pełen uznania i podziwu. Antykwariusz skrzyżował ramiona, westchnął głęboko i kiwnął twierdząco głową.

– Przyjacielu… – cedził słowa – zasługuje pan na coś więcej niż weekendowa gra w ciemnym kącie dzielnicowego klubu. – Wyciągnął w bok prawą dłoń, jakby wskazywał kogoś, kto przez cały czas siedział tam z nimi w jakimś zakamarku, niewidoczny dla oczu. – W rzeczy samej, mam wspólnika. Przyznaję, że mam, choć akurat w tym przypadku on może czuć się bezpieczny, nieuchwytny dla wymiaru sprawiedliwości. Chce pan poznać jego imię?

– Spodziewam się, że pan mi je zdradzi.

– Oczywiście, że je zdradzę, bo moje zeznanie nie jest mu w stanie specjalnie zaszkodzić. – Uśmiechnął się znowu, tym razem szerzej. – Mam nadzieję, mój czcigodny przyjacielu, że wybaczy mi pan tę małą satysfakcję, jakiej sobie nie odmówiłem. Proszę mi wierzyć, to naprawdę wielka rozkosz przekonać się, że nie udało się panu odkryć wszystkiego… Nie domyśla się pan, o kogo chodzi?

– Muszę przyznać, że nie. Ale jestem pewien, że to nikt, kogo bym znał.

– Trafna uwaga. Nazywa się Alfa PC-1212 i jest komputerem osobistym, wyposażonym w zaawansowany program szachowy o dwudziestu poziomach umiejętności… Kupiłem go nazajutrz po zabiciu Alvara.

Pierwszy raz, od kiedy się poznali, Julia zobaczyła na twarzy Muńoza zdziwienie. Oczy mu zmatowiały, a usta zastygły wpółotwarte w tępym grymasie.

– I nic pan nie powie? – spytał antykwariusz, przyglądając mu się z rozbawieniem i ciekawością.

Muńoz patrzył na niego w milczeniu. W końcu przechylił głowę w stronę Julii.

– Niech mi pani da papierosa – powiedział przybity.

Podała mu paczkę, którą ten obracał parę razy w palcach, nim wyciągnął papierosa i wsunął w usta. Julia podeszła z zapaloną zapałką. Po chwili już zaciągał się powoli i głęboko. Odnosiła wrażenie, że szachista jest myślami tysiące kilometrów stąd.

– Przykre, prawda? – Cesar śmiał się łagodnie. – Przez cały ten czas grał pan przeciwko zwykłemu komputerowi, przeciwko wyzbytej wszelkich uczuć maszynie… Zgodzi się pan, że to wyborny paradoks, właściwa alegoria czasów, w jakich przyszło nam żyć. Cudowny Gracz Maelzela u Edgara Allana Poe skrywał wewnątrz człowieka… Pamięta pan? Ale zmiany są nieubłagane, przyjacielu. Tym razem to w człowieku kryje się automat. – Uniósł białego hetmana z pożółkłej kości słoniowej i przyjrzał mu się z drwiącym uśmieszkiem. – Cały pański talent, pańska wyobraźnia i niezwykła zdolność do analizy matematycznej, drogi panie Muńoz, mają swój odpowiednik, swoje karykaturalne odbicie w krzywym zwierciadle. A tym odpowiednikiem jest ni mniej, ni więcej, tylko plastikowa dyskietka, mieszcząca się w dłoni… Obawiam się, że po tym wszystkim, podobnie jak Julia, nie będzie już pan tym samym człowiekiem. Aczkolwiek wątpię – dodał z zadumą – czy pan akurat na tym zyska.

Muńoz nie odpowiedział. Stał nieruchomo, dłonie znowu wsadził w kieszenie płaszcza, z ust zwisał mu papieros, a on tylko patrzył oczami bez wyrazu, spowitymi dymem. Wyglądał jak autoparodia niechlujnego detektywa z czarno-białego filmu.