– Współczuję – powiedział Cesar ze szczerością w głosie. Odstawił hetmana na szachownicę z miną człowieka, któremu udał się wieczór, i popatrzył na Julię.
– Na koniec coś wam pokażę.
Podszedł do mahoniowego kabinetu, otworzył jedną z szuflad i wyjął grubą kopertę oraz trzy porcelanowe figurynki Bustellego.
– Nagrodę odbierasz ty, księżniczko – uśmiechnął się ze złośliwym błyskiem. – Znów udało ci się wykopać skarb. Możesz teraz z nim zrobić, co zechcesz.
Julia patrzyła podejrzliwie na lalki i na kopertę.
– Nie rozumiem.
– Zaraz zrozumiesz. Przez te parę tygodni zdążyłem też zająć się twoimi interesami… W tym momencie Partia szachów znajduje się w miejscu stosownym: w sejfie pewnego banku szwajcarskiego, wynajętym przez anonimową firmę, z siedzibą w Panamie, która istnieje tylko na papierze… Szwajcarscy prawnicy i bankierzy to dość nudne plemię, ale solidne, nie zadają pytań, o ile szanujesz prawo ich kraju i wypłacasz im należne honorarium. – Położył kopertę na stole koło Julii. – Dzięki tej firmie, której dane znajdziesz wewnątrz, będziesz czerpać siedemdziesiąt pięć procent wpływów z akcji. Wszelkimi formalnościami zajął się mój stary przyjaciel, szwajcarski adwokat nazwiskiem Demetrius Ziegler, kiedyś ci o nim wspominałem. I nikt oprócz nas i jeszcze jednej osoby, o której za chwilę, nie wie, że w tamtym sejfie przez jakiś czas będzie sobie leżał zapakowany obraz Pietera van Huysa… A tymczasem historia Partii szachów stanie się największym od lat wydarzeniem artystycznym. Wszyscy, media i pisma branżowe, będą roztrząsać ten skandal do znudzenia. Według wstępnych szacunków możemy założyć, że na rynku międzynarodowym dzieło osiągnie wielomilionową cenę… Oczywiście w dolarach.
Julia popatrzyła z zakłopotaniem i niedowierzaniem na kopertę, a potem na Cesara.
– Wszystko jedno, na ile go wycenią… – mamrotała, z trudem wymawiając słowa. – Nie da się sprzedać kradzionego obrazu. Nawet za granicą.
– Zależy jak i komu – odparł antykwariusz. – Kiedy sytuacja dojrzeje, powiedzmy za parę miesięcy, obraz wychynie z ukrycia, ale nie na aukcji publicznej, a na czarnym rynku dzieł sztuki… I w końcu potajemnie zawiśnie w luksusowej posiadłości któregoś z arcybogatych kolekcjonerów brazylijskich, greckich czy japońskich, co to jak rekiny rzucają się na wartościowe obrazy, żeby je potem dalej przehandlować albo tylko zaspokoić prywatne potrzeby, związane z dostatkiem, władzą albo pięknem. Na dłuższą metę to także dobra inwestycja, bo w niektórych krajach kradzież dzieł sztuki ulega przedawnieniu po dwudziestu latach… A ty jesteś wciąż tak cudownie młoda. Czy to nie wspaniałe? W każdym razie ta sprawa już nie jest na twojej głowie. Liczy się to, że w ciągu najbliższych miesięcy, podczas tajemnej wędrówki van Huysa, na koncie bankowym twojej świeżo upieczonej panamskiej firmy, otwartym przedwczoraj w innym szacownym banku w Zurychu, przybędzie ładnych kilka milionów dolarów… Ty się nie musisz niczym martwić, bo ktoś dokona za ciebie wszelkich delikatnych transakcji. Tu nie mam żadnych wątpliwości, księżniczko. Szczególnie co do niezbędnej w tym wypadku lojalności tej osoby. Nawiasem mówiąc, jest to lojalność najemnika, co wcale jej nie dyskwalifikuje, może nawet przez to jest bardziej godna zaufania. Nie dowierzam ludziom lojalnym bezinteresownie.
– Kto to? Twój szwajcarski przyjaciel?
– Nie. Ziegler to skrupulatny i skuteczny prawnik, ale nie dorasta do spraw tej rangi. Dlatego zwróciłem się do osoby posiadającej odpowiednie kontakty, wybornie pozbawionej skrupułów i doświadczonej na tyle, by mogła swobodnie poruszać się po trudnym terenie podziemnego handlu dziełami sztuki: do Paca Montegrifa.
– Żartujesz.
– W kwestiach finansowych nigdy nie żartuję. Montegrifo to dość szczególny typek, nawiasem mówiąc, podkochuje się w tobie, ale to ze sprawą nie ma nic wspólnego. Ważne, że ten facet, absolutny bezwstydnik i zarazem człowiek nadzwyczaj zręczny, w żadnym razie nie wyrządzi ci krzywdy.
– A to niby dlaczego? Ma obraz, czyli cześć pieśni. Montegrifo własną matkę by sprzedał za małą akwarelkę.
– Owszem. Ale ciebie nie sprzeda. Po pierwsze dlatego, że z Demetriusem Zieglerem podsunęliśmy mu do podpisania stosik dokumentów, które nie mają mocy prawnej, o ile wyjdą na jaw, bo cała ta historia ma mocno kryminalny posmak, ale które wszelako oczyszczają cię z jakichkolwiek podejrzeń o współudział. Poza tym sam się ubabrze, jeśli tylko puści parę z gęby albo spróbuje grać nieczysto, i będzie musiał do końca życia siedzieć jak mysz pod miotłą, z całym międzynarodowym aparatem ścigania na karku… Na dodatek jestem w posiadaniu pewnych sekretów, których ujawnienie mogłoby bardzo nadszarpnąć jego reputację i narazić na poważny konflikt z prawem. Żeby nie być gołosłownym: o ile wiem, Montegrifo jest odpowiedzialny za co najmniej dwukrotne wywiezienie i nielegalną sprzedaż za granicą przedmiotów należących do Dziedzictwa Narodowego. Dzieła te trafiły w moje ręce, a ja przekazałem je jemu jako pośrednikowi: piętnastowieczne retabulum przypisywane Pere Ollerowi, skradzione w Santa Maria de Cascalls w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym ósmym, oraz sławetny Jan z Flandrii, który zniknął cztery lata temu ze zbiorów Olivares, przypominasz sobie?
– Tak. Ale nigdy bym nie sądziła, że to ty…
Cesar skrzywił się beznamiętnie.
– Takie jest życie, księżniczko. W moim fachu, i nie tylko w moim, niepokalana uczciwość to stuprocentowa gwarancja śmierci głodowej… Ale mówiliśmy nie o mnie, a o Montegrifie. Rzecz jasna, będzie próbował skubnąć dla siebie, ile się da, tego nie unikniemy. Ale z pewnością nie posunie się tak daleko, żeby uszczuplić minimalny gwarantowany zysk twojej panamskiej firmy. A Ziegler będzie strzegł jej interesów niczym doberman. Kiedy transakcja zostanie ostatecznie przeprowadzona, Ziegler automatycznie przeleje pieniądze z konta panamskiego na inne konto prywatne, którego numer opiewa na twoje nazwisko, zlikwiduje to pierwsze konto, żeby zatrzeć ślady, wreszcie zniszczy wszelką dokumentację oprócz tych kwitów, które trzymają w szachu Montegrifa. W ten sposób zapewni nam lojalność naszego przyjaciela, szefa Claymore'a. Aczkolwiek podejrzewam, że w tym momencie takie środki ostrożności są zbyteczne… A, prawda: Ziegler ma wyraźne wskazówki, żeby jedną trzecią twoich dochodów przeznaczyć na niezawodne i opłacalne inwestycje, które pozwolą wyprać pieniądze i przy okazji zapewnią ci dostatek na resztę życia nawet w przypadku, gdybyś usiłowała wszystko radośnie roztrwonić. Zaufaj mu bezwzględnie, Ziegler to dobry człowiek, znam go od ponad dwudziestu lat. Jest uczciwy, jest kalwinem i jest homoseksualistą. Natomiast oczywiście odliczy sobie skrupulatnie należną mu prowizję i koszty manipulacyjne.
Julia stała jak rażona gromem. Dreszcz ją przeszedł: wszystko pasowało jak fragmenty jakiejś niewiarygodnej łamigłówki. Cesar nie wypuścił z rąk żadnej nitki. Popatrzyła na niego bacznie, po czym zaczęła przechadzać się po pokoju. Usiłowała ogarnąć to wszystko. Za dużo jak na jedną noc – pomyślała, stając przed Muńozem. Szachista spoglądał na nią obojętnie, wciąż trzymając w ustach niemal do cna wypalonego papierosa. Może wręcz za dużo jak na jedno życie.
– Widzę – znowu zwróciła się do Cesara – że wszystko przewidziałeś… Albo prawie wszystko. Pomyślałeś też o don Manuelu Belmonte? Może to dla ciebie szczegół bez znaczenia, ale on jest właścicielem obrazu.
– Pomyślałem i o tym. Naturalnie mogą cię dopaść chwalebne wyrzuty sumienia i oświadczysz mi, że nie przyjmujesz planu. W takim przypadku zawiadom tylko Zieglera, a obraz wypłynie w odpowiednim miejscu. Postawi to Montegrifa przed małym problemem, ale jakoś będzie się musiał z nim uporać. Przecież wszystko zostanie po staremu: cena wyśrubowana na skutek afery, Claymore zachowa prawa do aukcji… Natomiast gdybyś jednak skłoniła się ku opcji pragmatycznej, również możesz spać spokojnie: Belmonte zrzeka się obrazu za odszkodowaniem. Traci emocjonalnie, ale zyskuje finansowo, a to dzięki ubezpieczeniu. Poza tym nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś anonimowo przesłała mu dogodną rekompensatę w wysokości, jaką uznasz za stosowną. Będzie cię na to stać. Co zaś do Muńoza…