Stoję oparta o łazienkowe drzwi. Praca skończona. Chce mi się palić.
Mam teraz do wyboru dwa pokoje: 228 i 229. Decyduję się na 229, którego kabalistyczna suma cyfr wynosi
Trzynaście
To cyfra nadmiaru i oszustwa, i taki też jest ten pokój, bowiem pokój 229 ma właściwości. Przyciąga, obiecuje, niesie niespodzianki. Sam w sobie jest niby podobny do innych: z prawej strony łazienka, krótki korytarzyk i cała reszta z łóżkiem nakrytym brązową kapą, z tapetami w odcieniach szarości, kwiecistymi zasłonami, komodą i lustrem. A jednak sprawia wrażenie bardziej pustego niż wszystkie inne. Tutaj słyszę mój własny oddech, widzę moje dłonie napęczniałe od wody, mniej przypadkowo odbijam się w lustrach. Zawsze gdy wchodzę do tego pokoju, sztywnieję z napięcia. W zeszłym tygodniu mieszkała tu para kochanków, może młodych małżonków. Wzburzyli łóżko, porozrzucali ręczniki, rozlali szampana. Zostały po nich żółte plamy na prześcieradle, ogromny kosz kwiatów, świadectwo miłosnych przysiąg. Z żalem musiałam go wyrzucić. Ten pokój trudniej jest doprowadzić do stanu nagłej gotowości, bo ma on swoją twarz. Przyjmuje ludzi z zamysłem. Podejrzewam, że po pierwszej spędzonej w nim nocy łapie ich w swoje sidła, niepokoi snami, przytrzymuje na dłużej, wzbudza pragnienia i burzy plany. Dwa tygodnie temu jego mieszkańcy zapomnieli zakręcić kurki w łazience. Woda wylała się na korytarz, zalała puszyste dywany, podmyła złocone tapety. Przerażeni goście stali zawinięci w prześcieradła, a personel latał ze ścierkami.
– Nic się nie stało! Nic się nie stało! – powtarzał Zapata, wykręcając mokre ścierki, lecz jego twarz mówiła co innego – że stało się straszne – głupi, bezmyślni ludzie podnieśli rękę na hotel „Capital”.
I zawsze od takich wydarzeń jest właśnie 229.
Ten pokój jest inny, to pewne. Myślę, że wiedzą o tym w recepcji, bo częściej pozwalają mu zostać pustym. Cały ruch kierują na pokoje o niższych numerach, na początek korytarza, żeby było bliżej windy, bliżej schodów, bliżej świata.
Gdy pokój stoi pusty, ja muszę tylko sprawdzić, czy wszystko jest w nim w porządku, czy nie zebrał się kurz na meblach, czy działa klimatyzacja. Robię to szczególnie uważnie. Wygładzam kapę, sprawdzam krawędzie boazerii, wietrzę, a potem przysiadam na chwilkę w fotelu i wsłuchuję się we własny przyspieszony oddech. Pokój otacza mnie sobą, obejmuje. Jest to najczulsza, niedotykalna pieszczota, tak może pieścić tylko zamknięta przestrzeń. W takich momentach czuję wyraźnie, że moje ciało istnieje i wypełnia po brzegi różowo-biały mundurek. Czuję kołnierzyk na szyi i zimno błyskawicznego zamka między piersiami. Czuję, jak troki fartuszka ciasno opasują mnie w talii. Czuję moją skórę, jak żyje, ma swój zapach, paruje, i czuję włosy, jak muskają uszy. Lubię wtedy wstać i zobaczyć się w lustrze, i nigdy nie jest tak, żebym się nie dziwiła. To ja? To ja? Dotykam palcami twarzy, naciągam skórę na policzkach, mrużę oczy, mocniej ściągam gumką włosy. Tak się sobie zresztą śnię – zawsze w lustrze, zawsze z inną twarzą.
Stoję i marzę, żeby się wykąpać w sterylnie czystej wannie, wytrzeć w te białe ciepłe ręczniki, a potem wyciągnąć się na brązowej kapie i słuchać w spokoju, jak oddychamy – ja i pokój, pokój i ja.
Ale dziś 229 jest zamieszkany i na klamce wisi karteczka, że pokój jest gotowy do sprzątania. Otwieram moim kluczem drzwi i wchodzę, taszcząc ze sobą pudełko z przyborami. I staję kompletnie zaskoczona, bo pokój nie jest pusty. Przy biurku siedzi facet nad klawiaturą notebooka. Odzyskuję głos, przepraszam i chcę wyjść, myśląc, że to pomyłka, że źle powiesił karteczkę. On jednak zaprasza i przeprasza, i prosi, żeby się nim nie przejmować.
To się czasem zdarza. Bardzo tego nie lubię. Muszę się wtedy spieszyć i robić swoje pod okiem gościa. Teraz gość staje się gospodarzem, a ja gościem. Wieczny porządek zostaje postawiony na głowie. Moje sprzątanie nie jest już wszechwładne, niewiele znaczy. Pokoje nie są obliczone na sprzątającego i gościa – przeszkadzamy sobie nawzajem. Muszę szybko i zgrabnie prześcielić ogromne, dwuosobowe łóżko, które w tym celu trzeba odsunąć od ściany. Jest mało miejsca. Facet, który siedzi przy komputerze, jest wystarczającą przeszkodą w sprawnym ścieleniu. Już wiem, że go nie lubię. Jest przerażająco żywy.
Najpierw ściągam stare prześcieradło i poszewki z czterech poduszek. Kładę pierwsze czyste prześcieradło i żeby je wygładzić, muszę naokoło obejść odsunięte łóżko. Czuję, że mężczyzna mnie obserwuje. Nie mam odwagi spojrzeć na niego, żeby nie spotkać jego wzroku. Musiałabym się uśmiechnąć, on by o coś zapytał, musiałabym odpowiedzieć. Staram się być cicho, nie szeleścić. Teraz kładę drugie prześcieradło i przeciskam się między meblami, podkładając pod materac jego brzegi. Kiedy przechodzę koło wyciągniętych nóg mężczyzny, cała spinam się, żeby ich nie musnąć, i spieszę się, bardzo się spieszę. Facet już teraz jawnie na mnie patrzy. Czuję to. Te jego wyciągnięte nogi są prowokacją, przeszkadzają mi i onieśmielają. Z pośpiechu i przejęcia robi mi się gorąco. Napięte mięśnie łydek bolą, kiedy podnoszę ciężki materac. Teraz oblekam poduszki w czyste poszewki. Coś mi nie wychodzi, poduszka wysuwa mi się z rąk, spada na podłogę. Potykam się o nią i tracę równowagę. Osuwam się prosto w spojrzenie zaciekawionych oczu.
– Jesteś Hiszpanką? – pyta.
– Och nie, nie.
– Żydówką?
Zaprzeczam.
– A skąd jesteś?
Odpowiadam, a on wygląda na rozczarowanego. Układam poduszki i biorę się za kapę. On patrzy z zainteresowaniem, jak męczę się z położeniem ciężkiej narzuty. Znowu jestem koło niego. Teraz tyłem. Kiedy układam poduszki, czuję jego wzrok na moich łydkach. Przesuwam się pod ścianę i chowam nogi za łóżko. Nagle robi mi się wstyd za moje płaskie czarne pantofle i mimowolnie staję na palcach. I zaraz żałuję, że jestem w tym nieładnym, nietwarzowym mundurku z fartuszkiem i kluczami u pasa, a nie w jednej z tych eleganckich sukienek, które widziałam u Amerykanów. Czuję się nieświeża, mokra od potu, zmęczona. Wiem, że teraz mężczyzna przy komputerze przygląda mi się bezczelnie. Jego wzrok dotyka mnie gdzieś w okolicach kołnierzyka, zamka błyskawicznego, ale ja już jestem po drugiej stronie łóżka. Jeszcze raz powinnam przejść koło niego i położyć małe poduszeczki, ale znowu musiałabym stanąć tyłem do tego drapieżnego wzroku, więc rzucam po prostu poduszeczki na łóżko. Kucając po brudną pościel, pościel tego faceta, który na mnie patrzy, czuję, że moje ciało napęczniało i chce wyskoczyć z mundurka. Czy miałabym się tłumaczyć? I jakim tonem, językiem, dlaczego? Wycofuję się do drzwi ze spuszczonym wzrokiem. Zbieram pudełko z moimi płynami, gąbkami i jestem przy drzwiach.
– Dziękuję bardzo – mówię i wiem, że wcale nie mam za co dziękować. To on powinien ukłonić się szarmancko i pocałować mnie w rękę. A ja dygnęłabym czy coś w tym rodzaju.