– Kochasz mnie? – komputer pytał w jego śnie.
D. zauważył wtedy, że na klawiaturze pojawił się dodatkowy klawisz: NIE WIEM. Gdy go nacisnął, obudził się. Kobieta, która leżała przy nim każdej nocy, miała twarz piękną i spokojną. Jej oczy oglądały doskonałą twarz Pustki.
Tej nocy D. stworzył człowieka. Ale był to człowiek słaby i nijaki. Miał łapy, ptasią twarz i oczy bez źrenic. D. przyglądał się jego chaotycznemu życiu płynącemu w przyspieszonym komputerowym czasie. Życiu wypełnionemu poszukiwaniem jedzenia i wiecznym lękiem. Dlatego D. uznał z żalem, że należy człowieka zniszczyć i zacząć jeszcze raz, od początku. Zesłał więc potop i deszcz ognia, bo nic innego nie przyszło mu do głowy. Jednak to słabe stworzenie jakoś przetrwało i D. męczył się pełen poczucia winy i żalu. Zrobił sobie kawę i smakował jej gorycz akurat wtedy, gdy bezbarwny świt zaczął wlewać się przez okna do jego pokoju.
Przestał w jakikolwiek sposób interweniować w życie stworzonej przez siebie nijakiej istoty i widział, jak w idący swoimi drogami program wdzierają się fale rozpadu. Ludzie walczyli ze sobą o swoje urojone bogactwa, o mętne idee, o żony, budowle i cmentarze. W czasie kiedy palił papierosa, w wewnętrznym komputerowym świecie wybuchło i wypaliło się kilka wojen. Przez spustoszone połacie Ziemi przetaczały się całe plemiona, wędrowały pozbawione krajów ludy. D. usnął na krześle przed ekranem, a kiedy się obudził, w programie SemiLife nie było już żywych stworzeń. Płynął pusty czas wspomagany szemraniem komputera.
– Czy chcesz zagrać jeszcze raz? TAK/NIE – zapytał niebiesko ekran.
– NIE.
Przez następny tydzień D. opracowywał nowy program, nową grę, która miała szansę naprawić wszystko. Musiał już na początku pozbyć się tendencji do rozpadu. W tej grze będzie można stworzyć świat od początku, jeszcze raz, bezbłędnie. Nazwał ją SemiUniverse.
W niedzielę zaczął grać po raz pierwszy.
– Zobacz – powiedział do swojej kobiety, która przysiadła na poręczy krzesła z palcami ułożonymi w lecznicze mudry – oto jest Nic, które zawiera nieskończoną liczbę wymiarów wszystkiego.
I czekali cały dzień i całą noc, ale Nic nie chciało się rozwijać, było bowiem doskonałe. D. podchodził do okna i patrzył z wysokości na osowiałe od spalin i pragnienia gołębie.
– Nic nie rób – powiedziała jego żona i spojrzała na niego spod przymkniętych powiek. – Tak jest dobrze, niech tak trwa.
– Jesteś pewien, że nie chcesz oddzielić Światła od Ciemności?
– TAK/NIE – zapytał komputer.
– I TAK, i NIE – odpowiedział D.
Zobaczyli teraz wielki wybuch. Byli świadkami wyłaniania się z pierwotnej Całości czterech wielkich sił. Widzieli, jak powstawał czas, który w swym zalążku wyglądał niczym kropla trucizny, Współczuli przestrzeni rozrywanej wybuchem, a z jej gniewu brała się materia i zwijała się zaraz w ogniste kule ziejące złością.
I zobaczył D., że nic nie było dobre, więc wstał i wyjrzał przez okno, gdzie usychający z pragnienia świat czekał na deszcz.