Выбрать главу

Skoro jednak pani Zawidzka odeszła, Jerzy zmrużył lewo oko i rzekł cicho:

– Ewuniu, powiedz prawdę: pan Mudrowicz?

– Zupełnie nie rozumiem, o co pytasz – odrzekła Ewa zapłoniona.

– Nie chcesz gadać, to nie gadaj. Są tajemnice których się nie zdradza.

– Właśnie to samo chciałem ci powiedzieć. Są tajemnice, których dżentelmen nie wyjawi nawet na mękach. Dlatego publicznie ogłoszenie przed całym światem, że jestem ci winna osiemdziesiąt groszy, nie przynosi ci zaszczytu. Trudno jednak żądać od malarza…

– Nie kręć, Ewelizardo, nie kręć! – zaśmiał się Jerzy.

Nie ukrywał swojego podziwu dla tego brzdąca, który w godzinę potem odbył długą telefoniczną rozmowę z panem Mudrowiczem, rozmowę wielce tajemniczą, prowadzoną ściszonym głosem, pełną jednak zdławionych okrzyków radości i stłumionego śmiechu, zakończoną zapewnieniami wieczystej miłości. Pan Mudrowicz sprawił niespodziankę nie tylko Szymbartom, lecz i Ewci. Radość jej była tak niebotyczna i nieludzka, że przez całą resztę dnia nie chodziła sposobem powszechnie przez ludzkość na codzienny użytek przyjętym, lecz podskakiwała i podrygiwała krokiem tanecznym, ulubionym wśród wróbli. Niosło ją z kąta w kąt, wreszcie wieczorem poniosło ją do ogrodu. Wnet z drugiej strony, jakby wywołana tajemnym wołaniem, zjawiła się panna Barbara. Ponieważ sprawą zbyt pospolitą dla umysłów uskrzydlonych byłoby spotkanie na udeptanej ziemi przy jednej lub przy drugiej willi, uskrzydlone umysły wygramoliły się na mur graniczny i usiadły wśród dzikiego wina. Księżyc srebrzył się we wysokiej swojej pełnej chwale, a przeczyste rosy szkliły się jak brylanty na różach. Gdzieś w oddali wielkie miasto brzęczało i szumiało, w tym zakątku jednak było cicho i srebrzyście. Dziewczęta, przytulone do siebie, rozmawiały szeptem; ponieważ nie widziały się od rana, wiec treści do niezmiernie poważnej rozmowy nazbierało się na jakie trzy dni, a jeszcze nie wszystko zdałoby być dokładnie omówione. Dowiedziała się przeto Barbara, co uczyniła a o czym myślała Ewa, Ewa dowiedziała się co uczyniła i o czym myślała Barbara, gdy zaś zakończono uczciwą wymianę bezcennego towaru, wymieniono kilka uścisków i pokaźną ilość westchnień, należy bowiem zauważyć na podstawie głębokich doświadczeń, że dusze szczęśliwe podobne są do owego worka, w którym wedle wyobraźni Greków zamknione były wiatry, które czasem wydostają się na świat i wieje swobodnie.

Szczęśliwa duszyczka Ewy tę niezwykłą posiada właściwość, że zaczynała być nieszczęśliwa, skoro się własnym nie mogła podzielić szczęściem. Przedziwne dlatego przędła pomysły, zawsze bujne i cokolwiek niespodziane. Dziewczyna wpatrzyła się w księżyc – mądry, bo zawsze samotny, uśmiechnięty, bo w tej zimnej samotności pełen cierpienia – i myślała nad czymś bardzo głęboko.

– Basieńko – szepnęła. – Jakby to było cudownie na świecie, gdyby wszyscy ludzie byli dobrzy…

– O tak!

– A jakby to było cudowne, gdyby się wszyscy kochali – Wtedy nie byłoby ani złych, ani nieszczęśliwych, ani smutnych… Bogaty podzieliłby się z biednym, a szczęśliwy podzieliłby serce i połowę oddał nieszczęśliwemu.

Basia westchnęła głęboko, lecz smutnie, jak gdyby chciała rzec, że tylko w serdecznej przyjaznej poświacie księżyca mogę się snuć takie marzenia. Pomyślała, że w tej chwili pełnej słodyczy i troskliwości krople rosy na różach są dziwnie podobne do łez.

Ponieważ księżycowa filozofia Ewuni wyczerpała się doszczętnie, więc znowu wysłała pracowite myśli jak pracowite pszczoły na srebrny świat po nowe miody mądrości, że jednak nie powracały zbyt długo, rzekła cicho:

– Wiesz Basiu, co powinnaś zrobić?

– Co, Ewuniu?

– Powinnaś namówić ojca, żeby złożył wizytę pani Zawidzkiej.

– Wizytę – rzekła Basia przeciągle. – Pod jakim pozorem?

– Nie trzeba żadnego pozoru. Sąsiedzi prawie zawsze odwiedzają sąsiadów.

– Tak, na wsi…

– Przecie to tak jak na wsi. A właściwie to Jurek był już u ciebie z wizytą.

– Nie bardzo.

– Ale twój ojciec powinien przyjść… Z tobą oczywiście…

Basia najwyraźniej drgnęła.

– Pani Zawidzka – mówiła Ewcia – będzie bardzo rada. Pojęcia nie masz, jaka to kochana osoba, a przy tym prawie zawsze sama. Mnie wciąż nosi, a Jurek nie wyłazi ze swej pieczary, tylko wciąż maluje. Przyjdźcie do nas, Basieńko, koniecznie przyjdźcie! Potem pani Zawidzka odwiedzi twoją matką i pogadają sobie kobieciny. Nie myślisz, że to byłoby świetnie?

– Być może – odrzekła Basia zamyślona. – A jeżeli ojczulek nie zechce?

– Mojemu Hieronimowi nie potrzeba by długo gadać. Wzięłabym go pod rękę i nawet by nie wiedział, dokąd idzie. Później wprawdzie też by nie wiedział, gdzie był i u kogo, ale już by było po wszystkim. Myślę, że z twoim nie będzie o wiele trudniej. Ojcowie powinni słuchać swoich córek, jeżeli na świecie ma być jaki taki porządek. Zrobisz to, Basieńko?

– Spróbuję…

– Tylko spróbuj! Najlepiej będzie pojutrze około piątej…

– Pojutrze… około piątej… – powtórzyła Basia bardzo cicho, lecz dobitnie, jak gdyby chciała sobie te słowa zapisać w pamięci ostrym księżycowym promieniem.

Musiała to uczynić bardzo starannie, gdyż we czwartek około piątej Ewa, zdradzająca od czasu obiadu wyraźny niepokój, zawołała patrząc w okno:

– Pan Zawiłowski idzie do nas! – Potem dodała szybko: – Pewnie z wizytą, bo czarno odziany…

Jerzy, czytając gazetę, porwał się z krzesła

– Ja tu nie jestem potrzebny, proszę mamy… Nie cierpię wizyt!

Chciał już czmychnąć kiedy Ewa oznajmiła:

– Ach i Basia idzie też! Proszę pani, niech Jurek nie ucieka, bo nie wypada…

– Co to znaczy "nie wypada"? Zresztą mogę zostać, bo mi się tak podoba.

Wszedł pan Zawiłowski w uroczystym obleczeniu, potężny i wspaniały. Wąsy miał starannie ułożone, a brwi tak bujne, że gdyby mu wąsów zabrakło, mógłby je zastąpić brwiami. Basia, odziana była w śliczną sukienkę, tak barwną, że powinny za nią gromadą latać pszczoły. Ponieważ o tym czasie na rodzinnej ziemi dojrzewały właśnie pomidory, nie dziwota przeto, że i na jej twarzy zjawiły się z niewiadomej przyczyny rumieniec o złocistej głębokiej czerwieni.

Gdy ceremoniał pierwszego uroczystego powitania został wyczerpany, pan Zawisłowski zasiadł w fotelu z wprawą wielokrotnego prezesa wielu komitetów, nabrał tchu i "zagaił posiedzenie", Objaśniwszy, że wedle odwiecznego zwyczaju sąsiad co osiadły winien jest złożyć hołd i uszanowanie sąsiadom zasiedlonym. Ciągnąc tę wyborną perorę wpatrywał się pilnie w twarz pani Zawidzkiej, która też nieznacznie krążyła spojrzeniem dokoła jego twarzy, ozdobionej dwiema parami wąsów. nagle pan Zawiłowski uderzył dłonią w kolano i zawołał uradowany:

– Ej, pani dobrodziejko, czy my się przypadkiem nie znamy?

– I nmie się coś tak zdaje… – odrzekła z uśmiechem pan Zawidzka.

– Coś tak przed trzydziestu laty w Kutnowskiem…

– Tak, tak!

– Panna Gronowska z domu, w której kochało się cztery powiaty…

– Gronowska z domu, ale czy cztery powiaty…

– Powiedziałem i nie cofnę! – uradował się pan Zawiłowski z całego serca.

Radość podzielili wszyscy obecni, a Jerzy pomyślał:

"Teraz powinienem powiedzieć: ‹góra z górą się nie zejdzie, a…›"

– Góra z górą się nie zejdzie, a człowiek z człowiekiem zawsze! – zawołał pan Zawiłowski. – A wie pani, że gdyby mi kto jeszcze jedną cukrownię podarował, mniej by mnie to nie uradowało!

Pani Zawidzka, tak wspaniale oceniona, najwyraźniej ogarnięta była wzruszeniem. Z żywą przyjemnością zaczęła słuchać rozwichrzonej opowieści o dawnych czasach, o ludziach i zdarzeniach. Pan Zawiłowski dosiadłszy rączego bachmata wspomnień całował raźno poprzez lata dawno osiwiałe wywoływał duchy zmarłych, na potężne jego wezwanie budzących się niechętnie z wieczystego snu. Troje młodych przysłuchiwało się temu z należytym szacunkiem, skoro jednak w pokoju zaczęło być tłoczno od rozmaitych babek i ciotek, skromnych dziewic i siarczystych kawalerów tańczących mazura, Ewcia mrugnęła znacząco w stronę Jerzego, który jednak nie zauważył tajemnego znaku, albowiem wpatrzony był chyłkiem w Basię. Ewa postanowiła przeto wystąpić na rachunek własny i rzekła do pani Zawidzkiej: