Выбрать главу

– Proszą pani! Basia chciałaby bardzo zobaczyć pracownię Jurka…Czy możemy wyjść?

– Ależ oczywiście! – odpowiedziała pani Zawidzka i mimo woli spojrzawszy na Basię pomyślała, że dawno nie widziała piękniejszej i bardziej uroczej dziewczyny. – My tu sobie jeszcze pogadamy… Idźcie, dzieci!

Basi na myśl nawet nie przyszła wyprawa do malarskiej pracowni, a Jurek spojrzał na Ewę ze zdumionym podziwem. Podniósł się niezgrabnie i wskazując Basi kierunek, rzekł niepewnie:

– Służę pani…

– Chodź, Basieńko – mówiła cicho Ewa.- Pan Jerzy nie wszystkich zaprasza do swojej pracowni. Dawno jednak marzył o tym, żeby tobie pokazać obrazy. Prawda, Jureczku, że marzyłeś o tym?

Żaden baran od stworzenia tego gatunku nie spojrzał bardziej wyłupiastym spojrzeniem na zuchwałego człowieka. Wobec nagłego otępienia jednego w tym gronie mężczyzny przewodnictwo swoim zwyczajem objęła Ewa i po krótkiej chwili urządziła scenę wedle wzoru zapamiętanego od owego dnia, w którym zasnęła na pace po mydle. Na tym samym chwiejnym tronie usadziła Basię nieco zalęknioną, Jerzemu zaś rozkazała:

– Do roboty! Pokazuj obrazy, ale tylko dobre. Mnie mogłeś ocyganić, ale z Basią tak łatwo ci nie pójdzie.

– Ewuniu! – szepnęła Basia ze słabym wyrzutem.

– Wiem, że gadam głupstwa – zaśmiała się Ewa – ale jest mi dzisiaj strasznie wesoło. gdzie wam podać herbatę: tutaj, czy zejdziecie do senatorów?

– Ja myślę… – zaczęła Basia.

– Że tutaj – dokończyła szybko Ewa. – Jurek też zawsze pije w pracowni, bo zapewne ma tu gdzieś schowany koniak.

Jerzy chciał krzyknąć wielkim głosem, że nigdy tu nie pijał herbaty ani koniaku, gdyż w tym zakątku z płynów przechowuje tylko terpentynę do mycia pędzli, ale nie miał już komu o tym powiedzieć, bo Ewa zbiegła po schodach, głośno dudniąc. Z kolei chciała krzyknąć z miłego zdumienia pani Zawidzka, która od dłuższej chwili myślała nad tym, co by podać tym miłym gościom, którzy jej tyle sprawili radości. Wprawdzie rozmaite urzędowe hrabiny wydały prawo, że gościa, co się zjawi w domu po raz pierwszy, nie należy karmić niczym ani poić, prócz uprzejmym bredzeniem o teatrze, w którym się nie było, i o książkach, których się nie czytało, pani Zawidzka jednak nie była hrabiną. Przybycie Zawiłowskich jednak było niespodziane i w domu prócz resztek z obiadu nie było niczego smakowitego, najmilszym zaś gościom nie należy na podwieczorek podawać siekanych kotletów z młodą kapustą. Pani Zawidzka uśmiechnęła się przeto radośnie ujrzawszy, że do pokoju wkracza pochód, przypominający powrót wywiadowców izraelskich, co wracają z żyznej ziemi Chanaan, niosąc winne grona wielkości obrotnej żydowskiej głowy. Na czele szła Ewa, dźwigając tacę zastawioną ciastkami i owocami, za nią zaś z ostrożną powagą kroczyła Honorcia z herbatą. Pani Zawiłowski oznajmił, że się pani Zawidzka niepotrzebnie rujnuje, lecz wielce był rad, że będzie miał sposobność do gorących wspomnień o jeszcze jednym wspólnym znajomym z Kutnowskiego, co potrafił wypić jednym tchem butelkę wina, a wyborną sztukę pokazywał tak często, że razu jednego nie on dokończył butelki, lecz butelka jego dokończyła, wskutek czego odbył się pogrzeb bardzo tłumny i ponad wszelkie spodziewanie wcale wesoły.

Taki sam pochód podążał do pracowni, okazało się jednak nieco później, że wciąż rozmawiający dostojni ludzie na dole zjedli trzykrotnie więcej niż milczący młodzi na górze. Na to jednak zwróciła uwagę jedynie Ewcia, którą po odejściu gości pani Zawidzka uściskała gorąco mówiąc:

– Strasznie, strasznie było miło! Ale skąd tobie, Ewuniu, przyszło do głowy przygotowanie ciastek i owoców? Jestem ci za to niesłychanie wdzięczna! Czy wiedziałaś o tej wizycie?

– Coś mi Basia o tym mówiła – odpowiedział Ewcia niewinnie. – Prawda, proszę pani jaka to rozkoszna panienka?

– Bardzo, bardzo miła…

– I mądra! – rzekł Jerzy dobitnie. – Pojęcia mama nie ma, jakie ona doskonałe uwagi robiła o moich obrazach.

"Wzięło cię, robaczku!" – pomyślała Ewa, a głośno powiedziała: – Jurek! Tutaj palić nie wolno…

– Ach! – mruknął Jerzy. – Przyszedłem z ta fajką z pracowni i zapomniałem zgasić…

– Paliłeś fajkę przy Basi? – zapytała Ewa z ponurą grozą.

– Dlaczego nie miałem palić? Sama mnie o to prosiła.

"A, to dlaczego taka mądra…" – pomyślała Ewa.

Gdy została z nim sama, rzekła:

– Bardzo się cieszę, że się pani Zawidzkiej tak goście podobali. A tobie, Jureczku?

– Owszem… Podobali się…

– Pan Zawiłowski to wyborny typ.

– Aha…Wyborny…

– Ale czy zauważyłeś na twarzy Basi…

– Niczego nie zauważyłem, bo się jej nie przyglądałem!

– To dobrze, bo coś się biedactwo zrobiło nad lewym okiem. Jakiś guz czy co?

– Jaki guz?! – krzyknął Jerzy. – Nie bądź złośliwa. Zła jesteś, że ona taka ładna. Może nieprawda? Czoło ma bez najmniejszej skazy, gdzieś ty ujrzała jaki guz?

– Może mi się tak tylko wydawało, ale skąd ty o tym wiesz, skoro się jej nie przyglądałeś? – rzekła Ewa szybko i jeszcze szybciej wybiegła, albowiem ujrzała w jego oczach śmierć nagłą i niespodziewaną.

Podobnemu śledztwu została później poddana panna Barbara, która uścisnęła Ewę goręcej niż zwykle, czemu brakło filozoficznego uzasadnienia.

– Ach, jak u was jest miło, mój Boże! – mówiła z zapałem, sponad którego uniosła się para jak nad gorącą wodą.

– U nas zawsze jest miło. Pani Zawidzka jest najlepszą kobietą na świecie. Szkoda tylko, że Jerzy czuł się jakoś nieswojo. Nie zauważyłaś, że był dziwnie blady?

– Nie zauważyłam – odrzekła Basia szybko. – Oglądałam z takim zajęciem obrazy, że nawet na niego nie spojrzałam.

– To dobrze, bo coś mu się zrobiło z prawej strony ust…Jakaś zmarszczka czy coś takiego…

– Jaka zmarszczka? Co ty opowiadasz, Ewuniu! Nie widziałam żadnej zmarszczki… Zresztą pan Jerzy ma przepiękne usta…

– Ach, tak? Muszę mu się lepiej przyjrzeć…A obrazy?

– O Boże! – zawołała Basia podnosząc obie ręce ku niebiosom. – Pan Jerzy to genialny malarz!

– Czemu mówisz o nim "pan Jerzy"?

– A jakże mam mówić? – zapytała Basia ze strachem.

– Po prostu: Jerzy, albo jeszcze lepiej: Jurek. On mówi o tobie: Basia.

– On…mówi… Basia?

– Trzymaj się, bo zlecisz za mur! – zawołała Ewa. – Co ci się stało?

– Nic… nic…

A na pożegnanie uściskała Ewę jeszcze gorącej niż przy przywitaniu, chociaż też nie było po temu filozoficznej racji.

Ewa rozmyślała głęboko, albowiem potężna jej głowa nie mogła trwać w bezczynności. Wynikiem tej zadumy było niespodziewane pytanie skierowane do Jerzego:

– Jureczku, powiedz mi, jak powinien być odziany mężczyzna do ślubu?

– A czy ja wiem? Jeden wdziewa frak, drugi czarny pogrzebowy strój. Po co ci ta wiadomość?

– A w czym ty będziesz brał ślub?

– W kaftanie bezpieczeństwa! – wrzasnął Jerzy. – I w żółtych butach!