– Dobrze, ale czemu krzyczysz w obecności damy z najwyższego towarzystwa? Dlatego o to pytałam, bo zauważyłam, ze w twoim fraku mole założyły sobie jadłodajnię, klub i prywatne lotnisko. Gdybyś więc nagle potrzebował fraka…
Jerzy chwycił własną głowę w obie ręce, jak gdyby ją chciał zerwać z karku i cisnąć nią w straszliwą damę z najwyższego towarzystwa.
Rozdział trzynasty
W którym "dwa serca złączone na wieki", a Ewa skacze z okna po raz drugi, ale zapewne nie ostatni.
Ewcia dostała list od cioci Halickiej spod Makowa adresowany do willi Zawidzkich. Jak to się mogło stać? Skąd ciocia wiedziała cośkolwiek o Zawidzkich? List został rozerwany drżącymi rękami, a z listu wypadła tajemnica: ciocia wiedziała o wszystkim. Oto pani Szymbartowa odmieniona na duchu, jak gdyby go leczyła okładami z posiekanego śledzia, chciała mu ulżyć wyznaniem grzechów i napisała do pani Halickiej szeroko i długo i o tym, jak zatruła Ewci promienisty żywot, i o tym, jak Ewcia dała drapaka, i o tym, jak serdecznie Ewcia zaopiekowała się Zosią. Ciocia przyjęła to wszystko do wzburzonej wiadomości i oznajmiła Ewci w liście, w którym wykrzykniki rosły jak nad Wisłą topole, że rada jest z tego, co się stało.
Ewci spadł kamień z serca i potoczył się z hukiem w przepaść. Ciążyło jej to nadmiernie, że szczęśliwe jej dni u Zawidzkich omotane są pajęczyną kłamstwa. Odmieniona pani Szymbartowa uczyniła jej wspaniałą przysługę, że winę jej szaleństwa wzięła uczciwie na siebie. Było to z jej strony bohaterstwo. W niebie, gdzie – jak wiadomo – większa jest radość z jednego nawróconego grzesznika niźli z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, musiały dnia tego anioły tańczyć z radości. I Ewie chciało się tańczyć. Napisała do cioci list tak wspaniały, że powinien być wyryty na miedzi. Była to właściwie powieść. "Oto jest romans życia nieskładny w niczem" – jak rzekł Słowacki. Poczciwa ciotka będzie go zapewne czytała przez trzy dni, siedząc nad brzegiem strumienia, który jej obficie łzy poniesie do morza.
Pani Zawidzka też była bardzo uradowana, że pani Szymbartowa piorunem swojego listu oczyściła powietrze. Tylko Jerzy był nie bardzo rad.
– Źle się stało! – rzekł posępnie. – Gdyby wszystko niespodzianie wyszło na jaw, może złoiliby ci skórę, a tak może ci się tylko upiec. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie.
Ewa nie miała jednak czasu na kłótnie z tym buszmenem, który nie miał zielonego pojęcia o delikatnych i subtelnych sprawach kobiecych. Odbywała tajne narady z Basią, co było połączone z koniecznością wyłażenia na mur graniczny. Ewie przyszło jednak do głowy, że Bogiem a prawdą mur ten jest z goła nikomu niepotrzebny, że jest przykrą zawadą i powinien być zburzony. Wprawdzie droga przez dwie furtki nie była daleka, lecz mur graniczny między dwoma zaprzyjaźnionymi domami był złym symbolem. Przyjaźń obydwóch domów stawała się coraz głębsza. Po wizycie pana Zawiłowskiego odwiedziła dom sąsiedni pani Zawidzka z adiutantem Jerzym i tak sobie przypadły do serca z biedną panią Zawiłowską, że od pewnego czasu nie było dnia, aby jeden dom nie przysłał do drugiego serdecznego poselstwa. Po co tedy ten mur? Ewcia odbyła naradę z Basią. Nazajutrz Basia przyczepiła się do ojca i łaziła za nim jak cień, bardzo zresztą gadatliwy i wymowny. Tłumaczyła mu pracowicie konieczność zburzenia muru, co – jak wie o tym od Ewy – jest również marzeniem pani Zawidzkiej. W tym samym czasie Ewa oznajmiła pani Zawidzkiej, że zburzenie mizernego a tak zbędnego muru będzie – jak o tym wie Basia – z entuzjazmem przyjęte przez pana Zawiłowskiego.
– Nie mam nic przeciw temu! – zgodziła się pani Zawidzka.
– Skoro pani Zawidzka się godzi, ja nie mam nic przeciw temu! – rzekł pan Zawiłowski.
Ewcia pomyślała, że – w celu uniknięcia wydatków – obdarzony potężnym basem pan Zawiłowski powinien powtórzyć jerychońską sztukę i w braku mosiężnej trąby zwalić mur jednym wspaniałym okrzykiem. Trudno było jednak prosić go o tak przedziwny wysiłek i dlatego wezwano jakiegoś burzymurka, który za nieznacznym wynagrodzeniem rozebrał część ogrodzenia. Przez nowa bramę przebiegł Rolmops i napadł znienacka kurczęta w ogrodzie Zawiłowskich, które cudem uszły z życiem przed szczekającą śmiercią. Opętany kundel wpadł wobec tego niespodziewanie do kuchni skąd smakowite wiały zapachy, i śmiertelnie przeraził kucharkę, która na widok kosmatego czorta "buchnęła, zawrzała i zgasła" jak kopcąca lampa. Działo się to wszystko bardzo rano, burzymurek bowiem zjawił się do pracy o świcie. Oba domy, posłyszawszy narzekanie drobiu, rozpaczliwy krzyk istoty ludzkiej, bojowy wrzask kundla i okrzyki podziwu murarza porwały się ze snu. Uroczysty akt otwarcia granicy odbył się wobec tego "przy tłumnym współudziale" obywateli. Jeden obywatel jednakże był przeraźliwie zdumiony: Jerzy, który nie wiedział o niczym. Ujrzawszy zwalone cegły, pomyślał w pierwszej chwili, że spokojną polską ziemię nawiedziło trzęsienie ziemi i że wszyscy uciekają w niedbale odzianym popłochu. Śmiertelna trwoga musiała niektórym pomieszać zmysły, ujrzał bowiem przez okno, jak Basia ugania się po ogrodzie za kurczętami, a Ewa chwyciwszy za kark swego pięknego kundla, niesie go do domu Zawidzkich. Obie dziewoje miały miny wprawdzie cokolwiek niepewne, lecz równocześnie roześmiane, nieszczęście przeto nie musiało być zbyt wielkie, tym bardziej że bas pana Zawiłowskiego zahuczał na chwilę, lecz wkrótce ucichnął jak oddalony grzmot.
Skromnie odziany malarz wybiegł do ogrodu.
– Ewciu, co się tu dzieje, u Boga Ojca!
– Pomóż Basi złapać kurczęta! – krzyknęła Ewa. – Basiu! Jerzy biegnie na pomoc!
– Panie Jerzy, prędko! – wołała Basia.
Malarz przelazł przez wyrwę w murze niebotycznie zdumiony.
– Przecież to dopiero szósta…
– Wszystko jedno! Niech pan łapie te kurczaki, bo ja muszę cucić kucharkę.
Wobec tego Jerzy począł łowić kurze potomstwo, które zdradzało wyraźnie objawy obłąkania i pierzchało na widok wielkoluda, słusznie przekonane, że schwytawszy je, będzie połykał na surowo i z pierzem.
W tej chwili wyszła z domu obudzona pani Zawidzka i patrzyła jak urzeczona: jej rodzony syn uganiał w cudzym ogrodzie za kurczętami zrozumiawszy zaś, że przemocą nie poradzi, począł je wabić chytrze rozlicznymi głosy, udając, że im sypie ziarno.
– Jerzy, co ty wyprawiasz? – zawołała zdumiona.
– Basia kazała mi je schwytać… – odrzekł Jerzy zdyszany. – Niech ni mama powie, jak się wabi takie tałatajstwo?
Pani Zawidzka nie śmiała się serdeczniej od lat dziesięciu. Dnia tego jednakże zadziwiła się po raz drugi, kiedy jej pan Zawiłowski oznajmił że jej pomysł zburzenia muru bardzo mu przypadł serca. Właśnie ona chciała to samo powiedzieć panu Zawiłowskiemu, który też byłby zdziwiony, gdyby się dowiedział, że pomysł pochodzi od niego. Jasnym było przeto, że pomysł ten zrodziło jednoczesne szczęśliwe natchnienie. Jerzy jednak pilnie przyglądał się Ewci i kręcił głową.
– Czy nie myślisz przypadkiem o podziemnym przejściu na wypadek deszczu?
– Co ma być, będzie – odrzekła Ewa.
Podziemne przejście było zbędne, gdyż na wypadek deszczu wystarczy parasol, oczywiście dla dostojnych osób, młodzież bowiem nie zwraca uwagi na przeszkody tak mizerne. Przejście w murze okazało się najbardziej uczęszczanym traktem w Europie. Pannice wydeptały wkrótce białą ścieżkę, a osoby dostojne przechodziły nią bardzo często. najbardziej nieśmiałym wędrowcem był natomiast długonogi. Wesoły
Jerzy dziwna posmutniał. zamknął się na długie godziny w pracowni i często słychać było, jak gada sam ze sobą. Jest to rozrywka dość monotonna i zdradza niepokój ducha. W towarzystwie matki i rozgadanej Ewy Jerzy zapadał w zamyślone milczenie. Było ono objawem mniej zatrważającym niż nagły brak apetytu. Pani Zawidzka spoglądała z niepokojem na syna, dla którego za dobrych czasów potężny indyk był ptaszkiem niewielkich rozmiarów.