– Ewuniu, nie wiesz, co jest Jurkowi? – pytała zatroskana.
– A co ma być, proszę pani?
– Od pewnego czasu jest jakiś nieswój…Nie rozmawia, nie je…
– Drobnostka! – odrzekła Ewa. – Wzięło go!
– Co to znaczy? Co go "wzięło"?
– To znaczy, że Jurek ma jakieś zmartwienie.
– Zmartwienie? Ale jakie?
– Ja myślę, że coś mu się zdaje, ale jeszcze nie jest pewny. I nie ma dość odwagi, aby się przekonać.
– Nic nie rozumiem!
– Bo to się nie da tak od razu wytłumaczyć…Jeśli pani pozwoli, to ja go zbadam i wszystko pani powiem w swoim czasie.
– A czy ty cos wiesz?
– Ja? Skądże znowu! Od pewnego czasu Jurek w ogóle za mną nie gada. Ale to przejdzie!
Minęły dwa tygodnie, ale jakoś nie przeszło. Ewcia zajęta była niesłychanie "życiem towarzyskim", wyjazdami z panem Mudrowiczem od Otwocka, odwiedzinami u Szymbartów. Zdawało się, że nie zwraca żadnej uwagi na to, że Jerzy przez całe godziny tkwi w oknie i spogląda czujnie na willę Zawiłowskich, ani na to, że w oknie naprzeciwko tkwi Basia jak okienna pelargonia i widać przygląda się harcom wróbli.
– Niemądre dzieciaki! – rzekła sama do siebie z odrobiną gniewu w głosie i machnęła ręką z wyraźnym lekceważeniem. – Mogą tak stać w oknach do skończenia świata, a żadnemu nie przyjdzie do głowy… Ech! Wszystko ja i zawsze ja…
Na ten temat odbywa naradę z panem Mudrowiczem, przed którym nie miała tajemnic.
– Jestem pewna – mówiła – że Jerzy kocha się w Basi, a ona w nim. Może oni jeszcze sami o tym nie wiedzą, ale ja wiem!
– A skądże ty możesz wiedzieć, pędraku? – śmiał się pan Mudrowicz.
– Jak to "skąd"? Czy pan myśli, że ja nie wiem, jak się objawia zakochanie? Ja sama kochałam się w życiu już dwa razy i dwa razy śmiertelnie. I dwa razy zostałam haniebnie zdradzona! – dodała ponuro.
– O biedna maleńka!
– Bynajmniej… Przekonałam się, co to jest męska słabość i co jest warta fałszywa przyjaźń. Moje dwie najlepsze przyjaciółki zbałamuciły tych, za którymi byłabym poszła na koniec świata. Jeden z nich tak cudownie udawał radio, że można było skonać ze śmiechu… A drugi pisał wiersze…Ale nie mówmy o tym, bo mi się chce płakać. Chciałam panu to tylko powiedzieć, że wiem dobrze, co to jest wielka i śmiertelna miłość. I to wiem, że ani Jerzy nie zdradzi Basi, ani Basia Jerzego, bo to cudownie uczciwe serca, ale z tego chyba nic nie będzie i to mnie okropnie martwi.
– A dlaczego nic nie będzie?
– Bo Jerzy jest tylko w gębie mocny, a naprawdę jest bardzo nieśmiały, a ona też. Zresztą Jerzego martwi co innego jeszcze. Ja to doskonale czuję. Widzi pan, pan Zawiłowski jest bardzo bogaty, a Jerzy jest malarzem i nie ma nic. i dlatego Jerzy, choćby miał cierpieć nie wiem jak, nigdy się nie oświadczy na nic, bo jest piekielnie ambitny…
– Piekielnie głupi! – zgniewał się niespodzianie pan Mudrowicz. – I ty też, jeśli myślisz tak samo.
– O, proszę pana!
– Głupi jest! Nie wiem, jak bardzo bogaty jest pan Zawiłowski, o tym jednak wiem z pewnością, że Zawidzki jest od niego stokroć bogatszy. Rozumiesz?
– Nic nie rozumiem.
– Boś cielę! Słuchaj, dziewczyno… Ten pan Zawiłowski ma fabrykę czy coś takiego?
– Trzy fabryki i majtek ziemski
– Aha! Fabryki mogą spłonąć, mogą się rozwalić, licho wie zresztą co się może stać z tym wszystkim, co posiada pan Zawiłowski. Znam bogatszych od niego, co w krótkim czasie nie mieli grosza. A kto może zabrać ten ogromny, ten wspaniały majątek, który posiada Zawidzki?
– Jaki majątek? – zdumiała się Ewcia. – pięć złotych?
– Talent, talent! – zakrzyknął pan Mudrowicz. – Olbrzymi wspaniały talent!
– Ach! – szepnęła Ewcia.
– Zawidzki jest znakomitym artystą, a będzie wielkim. Ten chłopak jest już głośny, a będzie szeroko sławny. Pan Zawiłowski za cały swój majątek nie zdołałby kupić ani cząstki tego, co posiada Zawidzki. Talentu nie można kupić za wszystko złoto świata. Rozumiesz
– Tak, teraz rozumiem… – szepnęła Ewa w zamyśleniu. – Pan jest bardzo mądry!
– Nie ja jestem mądry, tylko inni są głupsi ode mnie! – rzekł pan Mudrowicz. – Majątek… majątek… – sierdził się w dalszym ciągu. – Ja też mam majątek i co mi z tego? Tyle mi z niego przyszło, że żyłem jak szczur w norze… Nie pożywiłem nawet bezdomnego psa… Nie wiedziałem, że na świecie świeci jeszcze słońce… A ten twój malarz rozsypuje je garściami, upiększa świat, wyzłaca szarość… Biedny malarz! Aha! A ren drugi malarz, ten Rogalik…
– Co, co?
– Siedzi u mnie na poddaszu i przez cały dzień śpiewa. Maluje i śpiewa… Radość chodzi za tym golcem i ten golec jest szczęśliwy… Tak kiedyś wył z jakiejś wielkiej radości, że posłałem Pawła, aby go uciszył, a Paweł się zbuntował i nie chciał iść: – " niech sobie biedaczysko pośpiewa!" – powiada mi ta kreatura.
– Paweł tak powiedział?
– Tak. Zdaje się, że jest z Rogalikiem w ogromnej przyjaźni i zanosi mu połowę swojego jedzenia. Nie przysięgnę, ale mi się zdawało, że się onegdaj obaj zaśmiewali jak obłąkani.
– Nie może być!
– Może być. Zdaje się, że są zdziwieni, dlaczego ja jeszcze nie śpiewam – rzekł pan Mudrowicz z odrobiną goryczy.
Ewcia bardzo była zamyślona po tej rozmowie. Przez kilka dni następnych przyglądała się Jerzemu, który pracował niezmordowanie nad wielkim obrazem. Chciała do niego zagadać, lecz nie miała odwagi. Nie był to już ów Jerzy, co stawał na głowie, śmiał się do całego świata i najbliższej jego okolicy i huczał, i pokrzykiwał. Zaczął tak wyglądać, jakby nie spał od wielu nocy. Wprawdzie na widok Ewy uśmiechnął się mile, nie był to jednak zawiesisty uśmiech, delikatna, subtelna i ledwie widna. Żal ścisnął serce Ewy.
– Jureczku – rzekła wreszcie z wielkim strachem – zdziwi cię to, co ci powiem… Niedawno rozmawiałam o tobie z panem Mudrowiczem.
– Bardzo mi miło – odrzekł Jerzy z bladym uśmiechem, lecz spojrzał na nią ciekawie.
– Pan Mudrowicz powiedział… pan Mudrowicz powiedział, że ty jesteś jednym z najbogatszych ludzi…
– Co takiego? Czy przypadkiem mój przyjaciel Rogalik nie nauczył pić pana Mudrowicza?
– Twój przyjaciel Rogalik – rzekła Ewa podniesionym głosem – ani sam nie pije, ani nikogo nie uczy pić. Pan Mudrowicz mówiąc, że jesteś jednym z najbogatszych ludzi, miał na myśli twój talent.
– Ach, tak?
– Tak. Pan Mudrowicz jest mądry i mówił, że teraz już jesteś znakomity, a niedługo będziesz sławny i że ani talentu ani sławy za żadne pieniądze nie kupi. Takiego bogactwa nikt ci nie odbierze i więcej jest ono warte… więcej warte nawet niż trzy fabryki. To tylko chciałam ci powiedzieć.
Jerzy spojrzał na nią jasnym pociągłym spojrzeniem.
– Kochane z ciebie dziewczynisko! – powiedział wreszcie cicho i odszedł.
"Zdaje się, że jednak zrozumiał" – pomyślała Ewa. – "Wszystko mu trzeba wkładać łopatą do głowy…Ale trzeba zajrzeć do Basi!"
Basia była u matki, natomiast pan Zawiłowski zawsze rad z przyjścia Ewy ucieszył się dzisiaj niezwykle gorąco. zawiódł ją do swego gabinetu, starannie zamknął drzwi i położywszy palce na ustach na znak, że zostaną omówione sprawy niezwykle ważne i tajemnicze, rzekł:
– Panno Ewo, doskonale się złożyło, że pani przyszła, bo ja właśnie wybierałem się do was… Chciałem panią o coś zapytać, ale niech to zostanie między nami…