Выбрать главу

Karol Olgierd Borchardt

SZAMAN MORSKI

Narodziny Szamana Morskiego

SZAMAN MORSKI - tytuł nadany przeze mnie kapitanowi Eustazemu Borkowskiemu jako bohaterowi książki - narodził się w lutym 1942 roku w Szkocji u podnóża góry Tinto. Znalazłem się tam na skutek (prawdopodobnie) skrzepu w głowie. Uderzy­łem się głową o nadburcie łodzi ratunkowej, gdy usiłowałem się dostać do niej po storpedowaniu „Pitsudskiego” w dniu 26 listopada 1939 roku na Morzu Północnym. Na „Piłsudskim” byłem starszym oficerem.

Bóle głowy powodowane tym skrzepem były tak wielkie, że posta­nowiono mnie uśpić na dwa tygodnie. Bóle ustąpiły, ale razem ze snem. Po trzech kompletnie bezsennych miesiącach spędzonych w szpitalu pod opieką najlepszych specjalistów medycyna zachowała się w stosunku do mnie podobnie jak ta pani w naszym Orłowie, niosąca telewizor. Zapytana przez przechodnia, gdzie jest ulica Przebendowskich, powiedziała: „Proszę, niech pan potrzyma telewizor”. Gdy się go pozbyła, rozłożyła szeroko ręce i powiedziała: „Nie wiem!”

Otrzymałem wysoką dożywotnią pensję komandorską oraz dwie dobre rady: żebym cieszył się z życia i sam sobie radził. Zaopatrzyłem się w mikroskop oraz akwarele i z nimi spocząłem na bezludnych wrzosowiskach otaczających górę Tinto po rzekę Klajdę (Clyde), ponieważ człowiek NIEŚPIĄCY nie nadaje się zupełnie do życia towarzyskiego. Pomimo dożywocia, jak na owe czasy bardzo „syte­go', po ośmiu bezsennych miesiącach tam spędzonych udało mi się przy pomocy Hatha-Yogi wreszcie zasnąć.

W okresie tej bezsenności, mając czas nieograniczony do dwu­dziestu czterech godzin na dobę, postanowiłem spełnić przyrzeczenie dane kapitanowi Mamertowi Stankiewiczowi, gdy rozmawiałem z nim, stojąc nad jego grobem - przed wyjazdem na m.s. „Chrobry” w 1940 roku na stanowisko starszego oficera - że napiszę książkę o nim. Szybko udało mi się dać tytuł książce i rysunek na obwolucie. Tytuł: ZNACZY KAPITAN. Na obwolucie - kolorowy strzęp rękawa mun­duru z czterema paskami i kotwicą nad nimi, ponieważ miałem zamiar pisać o nim wyłącznie jako o kapitanie okrętu. Opowiadań miało być trzydzieści siedem (trzy i siedem były to ulubione liczby kapitana). Na tym na razie zakończyło się moje pisanie tej książ­ki.

Dotychczasowe moje PIŚMIENNICTWO było właściwie nijakie i dziecinne. Podczas okupacji Wilna przez Niemców, od 19 września 1915 do l stycznia 1919 roku, matkę moją aresztowano za książeczkę „Czy wiesz, kim jesteś?”. Uważaliśmy się za Litwinów, a znakomita większość mieszkańców Wileńszczyzny na pytanie o narodowość odpowiadała: TUTEJSZY. Matka moja usiłowała przeciwdziałać nie­mieckiej akcji przesiedlenia na Wileńszczyznę miliona trzystu tysięcy osadników niemieckich w rzekomo niepodległej, bo pod protektoratem niemieckim, Litwie. Przesiedlenie to zaplanowane było po spisie ludności, mającym wykazać, że Wileńszczyzna jest zamieszkała przez rdzennych Litwinów.

Miałem jedenaście lat, gdy matkę moją osadzono w więzieniu, a ojczyma wysłano do obozu na Pomorzu. Jesienią 1916 roku zacząłem chodzić do trzeciej klasy gimnazjalnej Związku Nauczycielstwa Pol­skiego. W tej klasie wydawana była przez starszych ode mnie kole­gów - Jana ŚHwińskiego, Wacława Ursyna, Szantyra i Gajdzisa - gazetka pod tytułem „Róg”. Hasło gazetki brzmiało: PÓJDZIEM, GDY ZAGRZMI ZŁOTY RÓG. Redakcja mieściła się w rogu klasy. Zaproszony zostałem do zespołu redakcyjnego, po narysowaniu na tablicy pięknego orła, początkowo na „etat” ilustratora, później kon­tynuowałem pracę mojej matki, pisząc artykuły pod tytułem „Łaszka synowa”. W domu miałem dostateczną ilość materiałów zebranych przez nią na ten temat.

Adam Mickiewicz w „czarujący” sposób przedstawił w „Trzech Budrysach” zagony Litwinów, jakie nękały Polskę od 1201 roku prawie przez dwa wieki. Docierały one nieomal pod sam Kraków, bo aż do Tarnowa, uprowadzając niekiedy po czterdzieści tysięcy brańców. Według obliczeń na jednego Litwina przypadało nieraz po dwadzieścia „Łaszek synowych”, a nie jedna „wychuchana” pod burką.

Po roku matka wróciła z więzienia. W kilka miesięcy po jej powrocie zmarł mój dziad, ojciec matki. Podczas jego pogrzebu o kilka mogił dalej pochowano małżeństwo. Zmarło jedno po drugim, w odstępie paru godzin, pozostawiając trzy nieletnie córki, Marię, Jankę i Zorię, bez środków do życia. Matka moja zabrała dziewczynki do naszego domu. Należały do sławnej rodziny aktorskiej Leszczyń­skich. Przywiozły ze sobą wiele rekwizytów teatralnych, wśród nich mundury szwoleżerów, dzięki którym mogłem w minimalny sposób odwdzięczyć się moim żywicielom z okresu pobytu matki w więzie­niu.

Matkę moją Niemcy aresztowali 19 czerwca 1916 roku. Skończyły się lekcje w szkołach, a wraz z nimi przestało istnieć jedyne źródło mego wyżywienia, jakim była wydawana nam co dzień przez Gim­nazjalny Komitet Rodzicielski jedna kromka PRAWDZIWEGO chleba - bez dodatku brukwi - oraz miseczka zupy z kilku ziarnkami pęcaku i grochu.

W naszym mieszkaniu zakwaterował agent policji niemieckiej - wobec czego znajomi i krewni, którzy wiedzieli, że byłem śledzony, nie mieli możności kontaktowania się ze mną. Ja także do nikogo się nie zbliżałem. W tej beznadziejnej sytuacji przyszedł do mnie mój rówieśnik Antoś, sąsiad z przylegającego do naszego podwórka domu. Bawiąc się w Indian, staliśmy się braćmi przez połączenie jego i mojej krwi z naciętych nożem ramion oraz po wymówieniu zaklę­cia:

Unkas (Antoś) jest bratem Tenangi. Howgh!!!

Tenanga (to ja) jest bratem Unkasa. Howgh!!!

Antoś podarował mi piękny sztylet korsykański w srebrnej oprawie. Wiedział o aresztowaniu matki i ojczyma. O żywność jednak miałem się nie martwić, ponieważ on ma „otriad” składający się z pięćdziesięciu ludzi. (Zabawa w wojnę była wówczas jak najbardziej modna). „Otriad” ten przez cały rok z narażeniem życia zdobywał dla mnie pożywienie w nocnych wyprawach na pomocnicze tabory nie­mieckie, stojące na placu przed dawną szkołą junkierską koło ZAKRĘTU. Uważali oni, że odbierają Niemcom to, co ci zrabowali dla siebie w naszym kraju.

Oczarowany mundurami szwoleżerów, postanowiłem napisać dramat historyczny „Książę Józef pod Raszynem” i odegrać go, za zgodą panien Leszczyńskich, w owych mundurach na naszym pod­wórku. Wybrałem Raszyn, bo nie było potrzeby używać na scenie koni. Nie potrzebuję dodawać, że rolę księcia Józefa grałem ja sam. Najpiękniejszym dla mnie sukcesem tego przedstawienia było przy­jęcie przez moich rówieśników-żywicieli dla ich oddziału miana PIERWSZEGO SZWADRONU imienia ks. Józefa Poniatowskiego.