Jeśli chodzi o Paryż, to postawił go na czele stolic świata. Szerokie, trzydziestopięciometrowe ulice i bulwary o olbrzymich przestrzeniach są jego dziełem. Krótko mówiąc, Napoleon III dał Paryżowi przestrzeń i wytyczył kierunek rozwoju.
A teraz pokażę panu miejsce, którego obejrzenie przyczyni się do naprawienia nadszarpniętej przeze mnie reputacji francuskich kobiet, jest to cmentarz w okolicy Saint Denis, założony jeszcze przez Rzymian. Z biegiem czasu cmentarz ten znalazł się wewnątrz murów fortecznyrh pod nazwą Le Cimetiere des Innocentes. Znajduje się tam i kościół o tej samej nazwie. Miejsce to zasłynęło ze świętości kobiet francuskich, które dobrowolnie pozwalały się zamurować w celach przy kościele. Dla zamurowanej pozostawiano jedynie otwór wielkości cegły, służący do podawania żywności i wody. Imię jednej z tych zamurowanych żywcem kobiet przeszło do historii dzięki Ludwikowi IX. Król kazał wystawić na jej grobie pomnik naturalnej wielkości. Zamieszczony na pomniku wiersz po dziś dzień głosi, że spoczywa tu siostra zakonna Alicja Bourgotte. Zamurowana przebywała w celi od 1420 do 1466 roku. Jak we wszystkich tego rodzaju sprawach, i tu były rekordy. W tym wypadku rekord padł w sąsiednim kościele Sainte Opportune. Osiemnastoletnia Agnes du Rocher, z własnej woli zamurowana w 1403 roku, zmarła tam w 1483 roku, mając lat dziewięćdziesiąt osiem. Przesiedziała zamurowana lat osiemdziesiąt, nie używając absolutnie niczego z tych rzeczy, bez których rzekomo człowiek nie może się obejść. Niestety, dobre przykłady nie wszystkim wychodzą na dobre. Parlament ówczesnego Paryża wpadł na pomysł, by z tego uczynić karę dla pewnej mężobójczyni. Otwór jej celi, jaki pozostawiono dla dostarczania żywności i wody, wychodził jednak nie na kościół, lecz na cmentarz”.
Po obejrzeniu dzielnicy świętych kobiet powiedziałem memu Amerykaninowi, że teraz zwiedzimy dzielnicę sławnych mężczyzn. Jeśli sami nie stali się bohaterami książek, to chyba byli źródłem, z którego przede wszystkim czerpał natchnienie Dumas-ojciec.
Przejeżdżając przez ulicę Saint Denis miałem przygotowaną wzmiankę o malarzu zamieszkującym tam w 1777 roku. Malarz ten sławę swa, a raczej pamięć o sobie, zdobył na łożu śmierci, mimo że był pierwszym malarzem, który użył do malowania krajobrazów pasteli.
W ostatnich chwilach jego życia spowiadający go ksiądz powiedział mu:
„Ciesz się, mój synu, oto wkrótce pójdziesz oglądać Pana Boga twarzą w twarz, i to przez całą wieczność!”
,Jak to, mój ojcze? - krzyknął malarz. - Zawsze twarzą w twarz i nigdy z profilu?”
Malarz ten nazywał się Simon Mathurin Lantara.
Z ulicy Saint Denis przedostałem się na Rue de Prouvaires.
„Na tej ulicy - objaśniałem mego pasażera - mieszkali niegdyś nawet królowie: francuski Ludwik XI, który jako trzynastoletni chłopak poślubił księżniczkę szkocką Margaret, ściągał do Paryża uczonych, wzbogacił bibliotekę paryską i założył pocztę państwową, oraz król portugalski Alfons V, zwany Afrykańskim, którego stryjem był Henryk Żeglarz. Ale nie tym królom zawdzięcza owa uliczka swą sławę. Urodził się tutaj w 1619 roku kawaler Cyrano de Bergerac - jak pan wie, właściciel olbrzymiego nosa. O jego honor stoczył dużo pojedynków. Dzięki nim wyszkolił swą rękę do takiej doskonałości, że jemu przypisują wyczyn stawienia czoła podczas wojny od razu setce nieprzyjaciół - co nie jest legendą. Inni twierdzą, że sławę swą zawdzięcza nie nosowi, a swemu, jak na owe czasy, bardzo śmiałemu piśmiennictwu ateistycznemu. Poświęcił się mu, zmuszony z powodu odniesionych podczas wojny ran porzucić służbę wojskową”.
Po chwili znaleźliśmy się na Rue de Jour. Opowiedziałem „memu” Amerykaninowi najciekawszą dla tej ulicy historię domu pod numerem cztery, zwanego Hotelem Royaumont - jak gdyby zaczerpniętą z przygód Trzech Muszkieterów.
Chyba było odwrotnie.
„Otóż - mówiłem dalej - w 1625 roku kupił ten dom książę Montmorency Bouteville. Urządził w nim salę WYRAFINOWANEGO HONORU - tak ją nazywano w Paryżu w okresie, gdy za najbardziej subtelną zniewagę płacono życiem. Salę tę, udekorowaną od góry do dołu białą bronią, zwano również Akademią Szermierki. Od rana do nocy przy szczęku krzyżujących się szpad lały się w niej na koszt księcia tony najlepszego wina. Stałymi bywalcami byli Bussy d'Amboise, le comte des Chapelles i le baron de Chantal. Najznakomitszym wśród bywalców akademii był Cheyalier d'Andrieux. W wieku trzydziestu lat miał na swym koncie siedemdziesięciu dwóch zabitych w pojedynkach. Książę Montmorency Bouteville usiłował iść śladami kawalera d'Andrieux: mając dwadzieścia cztery lata stoczył dziewiętnaście pojedynków, za które często był karany przez parlament. Ostatni pojedynek, głośny na cały Paryż, stoczył 12 maja 1627 roku na placu Royale, pod oknami kardynała Richelieu, zabijając markiza de Beuvron. W kilka dni potem ścięto księcia Bouteville, mimo petycji wnoszonych przez rodzinę do króla i kardynała Richelieu.
Po upływie ośmiu miesięcy w tym samym hotelu de Royaumont księżna-wdowa powiła młodego księcia Franęois Henri Montmorency Bouteville, późniejszego głośnego bohatera Francji, marszałka Luxemburga, wsławionego zwycięstwami w wielu bitwach, w których okazał niespotykaną odwagę. Owocem tych bitew były również sztandary zdobyte w tak wielkiej liczbie, że złożone w Notre-Dame przydały mu tytuł »Tapicera Notre-Dame«. Z czterech jego synów najmłodszy był również marszałkiem Francji, jako Marechal Montmorency”.
Przez dwa dni jeszcze jeździłem ze „swoim” Amerykaninem po Paryżu. Nie będę państwu przytaczał wszystkiego, co mu opowiadałem, wspomnę tylko o historii pomnika Henryka IV, opowiedzianej mu ze względu na jej „morski charakter”.
Mówiłem już przedtem o tym krewkim Gaskończyku, zwanym przez Francuzów Vert Galarit - tyle co Jary Galant - a to z powodu wielu „naturalnych” chęci u niego, które znalazły ujście w ustanowieniu ETATÓW METRESY DWORU, i to w liczbie pięćdziesięciu. Rozpieszczony król miał pozostawić po sobie na pamiątkę tych dobrych czasów powiedzenie: TOUJOURS PERDRLK (zawsze kuropatwy), oznaczające przesyt jakąś rzeczą dobrą, ale zbyt często ponawianą.