ŻYWA POMOC NAWIGACYJNA została wykryta - czy odkryta - na parowcu „Kościuszko” w 1931 roku w Nowyrn Jorku. Wielką w tym rolę odegrał organ powonienia kapitana naszego transatlantyka, Eustazego Borkowskiego.
Kapitan Eustazy mógłby, podobnie jak urocza Tola Mankiewiczówna, śpiewać:
Po co mi głos?
Po co mi głos?
Kiedy ja mam muzykalny nos!
To co śpiewała Tola swym nosem... rozumiał każdy. To co mówił, a niekiedy nawet śpiewał, kapitan Eustazy swym NOSISKIEM (jeśli nos Toli nazwiemy NOSEM, nie NOSKIEM), rozumieli wyłącznie WTAJEMNICZENI, to znaczy dłuższy czas z kapitanem Eustazym obcujący.
W tym rejsie sporo było na „Kościuszce” wysoko postawionych osób. Kapitan Eustazy miał więc podczas podróży wiele zajęć z podejmowaniem ich u siebie w kabinie czy w barze. Chcąc dać tym dostojnikom możność właściwej oceny pracy kapitana statku, WYREŻYSEROWAŁ kolejny SPEKTAKL, powierzając w nim, jak zwykle, główną rolę asystentowi pokładowemu, zjawiającemu się w ustalonych uprzednio przez kapitana momentach i meldującemu ściśle o tym, co się dzieje w danej chwili na morzu czy oceanie: z jakiego kierunku wieje wiatr, i to koniecznie w rumbach po angielsku. Rodzaje chmur musiały być podawane po łacinie. Według kapitana takie wyrażenia, jak STRA TOCUMULUS, CUMULONIMBUS lub CIRROSTRATUS, najsilniej podniecały zaciekawienie wsłuchujących się w meldunek OFICERA Z MOSTKU KAPITAŃSKIEGO, podającego siłę wiatru, stan morza, stopień zachmurzenia, widzialność światła latarni, obecną widoczność. No i jeszcze odpowiedzi na zadawane przez kapitana pytania: ,JAK STERUJECIE? POPRAWKI KOMPASU? DRYF?
Wiadomości te i rozmowa z kapitanem wzmagały zainteresowanie biesiadujących z nim osób nawigacją, a głównie kapitanem Eustazym.
Po odegranej scenie MELDUNEK Z MOSTKU kapitan Eustazy doniosłym głosem nieodmiennym: KOCHAAANY MÓJ! rozpoczynał wydawanie ŚCISŁYCH, ale FIKCYJNYCH POLECEŃ. Nie znający tajników nosowej mowy kapitana (jeśli kapitan nie zaplanował, żeby słuchacze koniecznie zrozumieli te rozkazy), mogli najwyżej wyłowić pojedyncze wyrazy z bulgotu nosowych dźwięków wydawanych przez Eustazego.
Podczas postoju „Kościuszki” w.Nowym Jorku miał przybyć na statek ambasador Rzeczypospolitej Polskiej. Przed jego przybyciem kapitan Eustazy zarządził na czas wizyty ambasadora wejście do kabiny asystenta nawigacyjnego z wieściami Z POKŁADU, by zademonstrować ambasadorowi, że nawet w trakcie podejmowania tak dostojnych gości ON, KAPITAN EUSTAZY, w każdej chwili wie, co się dzieje na JEGO STATKU i może kierować pracami na nim pomimo nawału zajęć związanych z pobytem w porcie.
Na CAŁOPALNĄ OFIARĘ do odegrania tej sceny przed panem ambasadorem oficerowie pokładowi „Kościuszki” postanowili POŚWIĘCIĆ nowicjusza w tym rejsie, nie mającego dotychczas żadnego kontaktu z kapitanem Eustazym, młodziutkiego absolwenta Szkoły Morskiej w Tczewie - Henia Borakowskiego. Piastował on na statku godność aż szóstego oficera pokładowego - inaczej mówiąc, najmłodszego oficera nawigacyjnego. Uważaliśmy, że pojęcie ASYSTENT jest może bardzo zaszczytne na uniwersytecie, ale na statku co oficer, to oficer. OFICER, ale nie ASYSTENT.
Przez okres podróży z Gdyni do Nowego Jorku Henio miał zaszczyt oglądać tylko kilka razy, i to z niezbyt bliska, kapitana Eustazego. O rozmowie z nim, jak dotychczas, mógł tylko marzyć. Bezlitośnie wysłany NA PEWNE STRACENIE przez starszego oficera, Henio Borakowski zameldował się kapitanowi i ambasadorowi jako stary wiarus, wzbudzając swoją znakomitą postawą podziw nie tylko ambasadora, ale i kapitana Eustazego, jako że Henio po skończeniu Szkoły Morskiej w Tczewie i po odbyciu służby wojskowej był również podchorążym Marynarki Wojennej. Doskonale wypowiedzianym meldunkiem OŚWIECIŁ kapitana Eustazego, że: Wyładowują z pierwszej, drugiej i trzeciej ładowni jednocześnie. Wyładunek odbywa się bardzo sprawnie, nie było żadnych uszkodzeń i reklamacji.
Po skończonym meldunku doszedł do przerażonych uszu Henia, sprężonych jak i cała sylwetka na baczność, jedyny dźwięk zrozumiały: - KOCHAAANY MÓJ! - Potem wlały mu się do uszu potokiem bulgocące, wymawiane przez nos wyrazy. Ani ich zrozumieć, ani odgadnąć sensu Henio nie był w stanie. Z gestykulacji kapitana domyślił się, że nadszedł rytualny moment wyrecytowania usłyszanych rozkazów i odmaszerowania. Pomimo największego zmobilizowania swych sił fizycznych i duchowych nie potrafił powtórzyć otrzymanych poleceń, jak tego wymagał kapitan Eustazy i ETYKIETA MORSKA. Z całego przemówienia kapitana zrozumiał tylko, że kapitan go KOCHA, ale wiedział, że powtórzenie czegoś podobnego było równoznaczne ze spisaniem ze statku z wyrokiem niepoczytalnego. Wolał to przemilczeć, a żadnego innego słowa nie udało mu się z nosa kapitana wyłowić i pojąć. Długi więc rozkaz kapitana skwitował lekkim uderzeniem obcasów. Następnie zrobił najbardziej przepisowy w wojsku i w życiu „w tył zwrot” i odmaszerował z uczuciem ssącej próżni w dołku i w głowie.
Oficerowie - pierwszy, drugi i trzeci - z maskowaną ciekawością przyglądali się twarzy Henia po jego powrocie na mostek. Pierwszy, czyli starszy, oficer spytał go obojętnym głosem: - Jakie pan przyniósł rozkazy od kapitana?
Nagły rumieniec wstydu oblał twarz Henia. W porywie szczerości wyjaśniał naiwnie:
- W rozkazie kapitana zrozumiałem wyłącznie to, że kapitan mnie kocha. Ani jednego słowa poza tym, mimo że kapitan przemawiał do mnie dosyć długo. Ale - usprawiedliwiał się Henio - nie mam wątpliwości, że nikt na świecie nie potrafiłby tego zrozumieć.
Oficerowie, zwłaszcza starszy, przybrali bardzo poważny wyraz twarzy i poradzili mu, by poszedł jeszcze raz do kapitana i dowiedział się, co zarządził.
- W braku instrukcji od kapitana mogą wymknąć nieporozumienia - mówił starszy oficer. - A przyczyną ich będzie pan, jako ten, który nie powtórzył dokładnie poleceń kapitana. Przykro mi bardzo, ale obawiam się niepożądanych następstw z powodu niewykonania rozkazu.
Wstyd nie pozwolił szóstemu oficerowi zameldować się natychmiast u kapitana z prośbą o powtórzenie wydanych przez niego rozkazów. Nie mógł przecież się przyznać, że przemówienie kapitana było dla niego bełkotem nosowych sylab. Przeważał jednak STRACH. Sparaliżowany nim Henio znalazł się w sytuacji bez wyjścia.
Podczas toczącej się wjego myślach walki przypomniał sobie, że w momencie gdy kapitan zaczął mu wydawać polecenia, w drzwiach kabiny ukazała się stewardesa kapitana, pani Klaudia. Myśl odnalezienia jej stała się szczytem jego marzeń i nadziei. Przy jej pomocy może uda mu się wykonać polecenie starszego oficera.