Przypominano sobie również dawne rekordy takich statków, jak „Europa” i „Bremen” oraz „Conte di Savoia”.
Z opowiadań o „Bremen” paniom najbardziej imponowała promenada, obramiona witrynami magazynów z najbardziej luksusowymi wyrobami. Ramy okien wystawowych były koloru niebiesko-żółtego lub obite świńską skórą. Wobec tych magazynów bladły wiadomości w rodzaju, że stępka „Bremen” ma kształt kroplisty, co pozwala utrzymać większą stateczność i nie naraża statku na wynurzanie się śrub przy dużej fali. W 1929 roku „Bremen” zdobyła Błękitną Wstęgę Oceanu,,osiągając prędkość 27,93. Wstęgę odebrała jej SIOSTRA „Europa”. Nie szczyciła się PROMENADĄ, ale jej magazyny były równie dobrze zaopatrzone. Prędkość w lipcu 1929 roku wyniosła 27,91 [?] węzłów.
Oba statki zyskały miano LEWIATANÓW KOMFORTU, prędkości i bezpieczeństwa. Komfort dla 2147 pasażerów „Bremen” i 2164 „Europy” zapewniały 23 windy elektryczne, sale kinowe, strzelnice, sale gimnastyczne i balowe, baseny pływackie jak również łączność z giełdami, umożliwiająca przeprowadzanie transakcji giełdowych z ich pokładu. By przyśpieszyć dostarczanie poczty, zabieranej w granicach 220 kilogramów, zaopatrzono „Bremen” w samolot wystrzeliwany za pomocą katapulty.
KOMFORT stawiano na równi z BEZPIECZEŃSTWEM. Podwójne dno i 15 sekcji wodoszczelnych. Przy zalaniu trzech sekcji wodą z rufy i czterech od dziobu statek mógł kontynuować podróż. Łodzie ratunkowe na 145 osób miały tak zabezpieczone motory, że nawet zalane wodą mogły pracować.
Niektórzy pasażerowie pamiętali jeszcze wielkie dni chwały transatlantyków włoskich: „Conte di Savoia” i „Rexa”. Oba swego czasu zdobyły Błękitną Wstęgę Oceanu. „Conte di Savoia” w maju 1933 roku prędkością 2 7,53, „Rex” w sierpniu 1934 roku - 28,92. Na „Conte di Savoia” sensacyjną nowością były STABILIZATORY PRZECHYŁÓW, działające na zasadzie wirującego bąka. Dzięki nim przechyły statku podczas złej pogody nie miały więcej niż dwa i pół stopnia na każdą burtę. Były one LIKWIDATORAMI STRACHU PRZED MORSKĄ CHOROBĄ. Ci, którzy jej się obawiali, a musieli odbyć podróż do Nowego Jorku, bez wahania nabywali bilety na podróż tak wspaniałym statkiem, jak „Conte di Savoia”.
WIELKI kapitan Eustazy, z zachwytem połykając pochlebstwa, w których stale powtarzały się życzenia mianujące go kapitanem jednego ze wspomnianych statków, miał je zapewne ciągle w myślach i kto wie, czy mu się we snach takie kapitanowanie na największych „lajnerach” nie jawiło...
WIECZÓR KAPITAŃSKI na „Batorym”.
Przy końcu uczty, na dany przez kapitana Eustazego znak, pojawiał się jego PODCZASZY, czyli steward Bolesław, z olbrzymią tacą, na której zamiast napojów znaczonych gwiazdkami piętrzyły się artystycznie ułożone wiązanki z chabrów i kłosów żyta. Misternie splecione jeszcze w kraju, były pieczołowicie przechowywane w odpowiedniej temperaturze w chłodni okrętowej, by nie straciły nic ze swej świeżości, aż do momentu CZARÓW, które odprawiał kapitan podczas Wieczoru Kapitańskiego na SWOIM statku.
Dwumetrowej nieomal wysokości, kapitan uroczyście przesuwa się pomiędzy stołami, a za nim nieodstępny PODCZASZY, dźwigający tacę. Kapitan zatrzymuje się co chwila. Obu rękoma bierze z tacy wiązanką z taką pieczołowitością, jakby to był klejnot zbudowany z najbardziej kruchych substancji, i wręcza ją damie, oczarowanej świeżością kwiatów mimo przebycia przez nie oceanu. Mienią się szafirem chabry, złotem - kłosy. Po obdarowaniu wszystkich dam na sali kwiatami z Polski kapitan wraca na miejsce i wznosi swe olbrzymie dłonie nad oczarowanymi słuchaczkami mówiąc:
- Te kłosy, które miałem zaszczyt paniom wręczyć, niech przypomną, że były pokarmem ich pradziadów, dziadów i ojców, zanim wyruszyli do Nowego Świata... gdzie już panie przyszły na świat. Te chabry niech paniom przypomną ich piękną ojczyznę, po której każda z pań odziedziczyła swą piękność. Ojczyznę, nigdy przez żadną z pań nie zapomnianą, o czym świadczy ich obecność na tym polskim statku, którym mam zaszczyt dowodzić, oraz to, że mogę porozumiewać się z nimi mową praojców, przechowaną w pamięci przez panie do tej chwili. Te właśnie czynniki złożyły się na to, że nie zazdroszczę kapitanowi „Europy” czy „Bremen”. Nie zazdroszczę kapitanowi „Conte di Savoia” ani ;,Normandie”. Nie zazdroszczę nawet kapitanowi najnowszego i największego statku „Queen Mary”. Jestem bowiem najszczęśliwszym kapitanem na świecie. Jeśli mnie państwo zapytają, dlaczego, odpowiem: Bo tylko mnie jednego na świecie otacza taki
BUKIET PAŃ!
Kochaaani moi oficerowie
Od kilku dni kapitan prawie nie opuszczał mostku. Ciężki sztorm na Morzu Północnym nękał „Kościuszkę” z siłą jedenastu-dwunastu stopni w skali Beauforta. Morze nie chciało się uspokoić nawet w Skagerraku. Nudził się kapitan, nudzili się oficerowie.
Choroba morska trzymała prawie wszystkich pasażerów w kabinach.
Naraz w nocy 12 listopada 1933 roku czerwone rakiety wzywające pomocy przerwały monotonne sztormowe godziny. Zawiadomiony kapitan zjawił się natychmiast na mostku w swej olbrzymiej futrzanej czapie.
- KochAAAni moi! Kto wzywa MOJEJ pomocy?
W tej samej chwili nowa rakieta zabłysła w ciemności.
- Położyć się na kurs do wzywających MOJEJ pomocy! – zagrzmiał kapitan. - Załogę postawić w stan pogotowia! Przygotować szalupy do spuszczania, liny, reflektory, sztormtrapy!
Wszystko było gotowe do akcji, gdy „Kościuszko” zbliżył się do statku wzywającego pomocy. Był nim niemiecki parowiec rybacki „Horst Wessel”. Na widok zbliżającego się transatlantyka załoga trawlera w liczbie dwunastu ludzi spuściła łódź ratunkową i podpłynęła do „Kościuszki”, który tak się ustawił, by zasłonić łódź przed falami. Po chwili wszyscy już byli na pokładzie.
- KochAAAny mój! - przykazał kapitan intendentowi. - Proszę zaopiekować się rozbitkami, by im na niczym nie zbywało.
Uszkodzony „Horst Wessel” wciąż trzymał się na wodzie.
- KochAAAni moi! - rzekł na ten widok Szaman do oficerów i załogi. - My kochamy statki. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by ocalić ten parowiec. Na ochotnika niech zgłosi się jeden oficer i trzech marynarzy.
Wobec tego, iż wszyscy okazali się ochotnikami, kapitan polecił, że pójdą ci, którzy mają służbę.