Выбрать главу

Zaokrętowani na „Lwowie” kandydaci pełnili w dzień służbę NA OKU, by przyzwyczajać się patrzeć, widzieć i meldować. Jeden z bardzo młodych kandydatów WYŚPIEWAŁ w dzień służbowemu oficerowi: OKRĘT LATARNIOWY JADZIE PO BAKBURCIE.

Do obowiązków OKA należała pilna obserwacja POŁOWY WID­NOKRĘGU, to jest płaszczyzny, w której środku tkwiło OKO, od kursu statku w prawo i w lewo o dziewięćdziesiąt stopni. Należało sprawdzać, czy na tej płaszczyźnie nie znajduje się przeszkoda nawi­gacyjna lub jakaś łódź potrzebująca ratunku. Jednocześnie trzeba było pilnie obserwować HORYZONT obramowujący tę część wid­nokręgu, inaczej: linię pozornego zetknięcia się wody z niebem, na którym w każdej chwili mogły ukazać się światła innego statku. Bardzo często, nie tylko na naszym „Lwowie”, ale i na wielu innych statkach, wybijano jako światło innego statku wschodzącą pla­netę WENUS, świecącą silnie tuż nad horyzontem.

Kapitan Eustazy wystawiał niekiedy OKO na dziobie „Kościuszki” jako EKSPONAT potrzebny mu do SEANSU OCZNEGO, szczególnie wtedy, gdy była ku temu odpowiednia pogoda - to znaczy pasaże­rowie mogli przejść się bez morskiej choroby po pokładzie „Kościu­szki”, ciągnącym się nieprzerwanie od rufy do dziobu. Kapitan, zaprawiony w oprowadzaniu turystów po Paryżu w latach 1918-1928, jako właściciel taksówki, i ze względu na znajomość nie­zliczonych języków obcych wynajmowany przez instytucje tury­styczne - zużytkował posiadane umiejętności na „Kościuszce”.

Według ustalonego już rytuału - po wyprowadzeniu KOCHAAANYCH pasażerów przed ścianę salonu na głównym pokładzie i wskazaniu tkwiącej wśród windy kotwicznej przy dzwonie sylwetki marynarza - kapitan Eustazy wieścił:

- Oto, kochAAAni moi i szanowni państwo, jesteście teraz świadkami,jak dbam na moim statku o wasze życie i jakie przedsiębiorę środki ostrożności, by się w a m nic nie stało. Ten człowiek, którego tam widzicie, strzeże was, meldując uderzeniem w dzwon o każ­dym niebezpieczeństwie. Gdyby w czasie mgły i nocy jakaś nie zauważona góra lodowa lub okręt uderzył w m e g o „Kościuszkę”, to zginie tylko o n - właśnie ten marynarz NA OKU. On, który jest gwarancją waszego bezpieczeństwa. Widzicie więc sami, że i w dzień, i w nocy czuwam nad waszym życiem oraz zdrowiem, moi kochAAAni i szanowni państwo. Zapewniam, że nic w a m na moim statku, tak pilnie strzeżonym, stać się nie może. A teraz proszę was, żebyście zechcieli zobaczyć sami, jak pieczołowi­cie was strzeżemy. Proszę łaskawie iść ze mną.

Do łez wzruszona przemówieniem kapitana „ekipa”, złożona z osób najbardziej dostojnych, ruszyła za kapitanem w kierunku dzio­bu, by zobaczyć marynarza NA OKU, przeznaczonego przez kapitana na całopalną ofiarę. Marynarza, który w potrzebie na morzu odda swe życie dla nich, by ONI mogli bawić się i spać spokojnie pod opieką TAKIEGO KAPITANA.

Idący przed nimi kapitan Eustazy (właściwie trudno powiedzieć: „idący”, raczej: „ślizgający się”) był w futrze i w olbrzymiej futrzanej czapie na głowie, jako że zbliżano się do brzegów Nowej Szkocji w styczniowy, mroźny, ale dosyć spokojny, jeśli chodzi o wielkość fali, dzień. Oficerowie na mostku, przywykli do takiego widowiska, uważ­nie śledzili ruchy kapitana i pasażerów. Gdy kapitan „dobił” do stewy dziobowej, a tuż za nim ustawił się „wąż” pasażerów, którzy z podziwem przyglądali się wyznaczonej dla nich całopalnej ofierze, zdumiewać zaczęła oficerów postawa marynarza NA OKU. Nie przy­witał on kapitana według rytuału - salutowaniem ręką. Kapitan był oddalony od windy kotwicznej, w której tkwiło OKO, owinięte w olbrzymi kożuch z jeszcze większym kołnierzem. Pasażerowie z nie­pokojem oglądali przygotowaną na śmierć postać zamarłą w bezru­chu. Marynarz nie dostrzegał ani kapitana, ani ich, tylko pilnie obserwował widnokrąg i horyzont. Nawet wtedy, gdy kapitan Eustazy po NAPAWANIU SIĘ zamarłym OKIEM stawiał swych kochAAAnych gości na kursie do salonów, TA CAŁOPALNA OFIARA ani drgnęła, by GO pożegnać.

Dopiero w Gdyni ten poświęcony pasażerom marynarz NA OKU otrzymał odpowiednią zapłatę: objął funkcję BICZKOMMERA, czyli znalazł się znów na lądzie i na lodzie. Zniekształcone to słowo pochodzi od angielskiego BEACH COMBER, oznaczającego osobnika przeszukującego wybrzeże w celu znalezienia „cudzego, zgubionego w morzu mienia”, które w Anglii prawnie należało do znalazcy, a nie do poszkodowanego. Według wyrażenia samych Anglików, w „dob­rych, przedwojennych czasach” (bardzo dawnych) w okolicach Brighton, Hastings i Ramsgate morze darzyło niekiedy szczęśliwców wyrzuconymi na brzeg złotymi gwineami.

Od kapitana oficerowie dowiedzieli się, że OKO spało snem kamiennym, prawdopodobnie z wiarą, że kto śpi, ten nie grzeszy. Pasażerom kapitan wytłumaczył, że przez przymrużone oczy lepiej się niekiedy widzi horyzont niż przy zupełnie otwartych, dlatego marynarze mają czasami oczy przymknięte. Obawiając się, że jego OKO, w pestkę zalane, nagle obudzone, może poczęstować kochAAAnych pasażerów „polską łaciną”, wolał udać, że OKO na słu­żbie nie widzi nawet swego KOCHANEGO KAPITANA.

Opatrzność

Po raz trzydziesty czwarty transatlantyk „Kościuszko” minął przy­lądek Wrath w drodze do Nowego Świata, a dokładniej, do portu Halifax na Nowej Szkocji. Przejście cieśniny Pentland było dorzuce­niem nowego liścia wawrzynu do laurowego wieńca kapitana Eustazego Borkowskiego. Jej brzegi ozdobione wrakami statków o sła­bych maszynach, co się pokusiły przejść tę cieśninę, były dostatecz­nym dowodem, jakim trzeba być znakomitym nawigatorem, by samemu „nie uderzyć w krajobraz”, jak się mówiło o statkach, które osiadły na mieliźnie nie tylko w cieśninie Pentland, ale w ogóle.

Przejście przez tę cieśninę na „Kościuszce” nie było ani trudne, ani niebezpieczne, ale dla kapitana Eustazego Borkowskiego stawało się niespotykanym wyczynem doskonałego nawigatora. Widoczne wraki osiadłe u brzegów mówiły same za siebie.

Dla podniesienia rangi wyczynu konieczny był sternik, który by potrafił, wczuwszy się w rolę, przypiąć kapitanowi jeszcze jeden liść wawrzynu. Po zmianie kilkunastu pozbawionych poczucia humoru sterników kapitan Eustazy znalazł wreszcie perłę o blasku niezwy­kłym w osobie Augusta Budzisza, Kaszuby z dziada pradziada. Ten NADSTERNIK potrafił na prądach Pentlandu zmieniać na zawoła­nie kurs o pół stopnia w prawo i w lewo, co było absolutną niemoż­liwością dla wszystkich sterników pozbawionych wyobraźni i poczu­cia humoru. Wobec wybranej grupy najbardziej wpływowych pasa­żerów - najmilej widziani byli ci, którzy reprezentowali prasę - kapitan Eustazy Borkowski donośnym głosem wydawał rozkaz: