Выбрать главу

Na mostku oficer nawigacyjny, asystent i sternik przy sterze zaczęli się szczypać, by stwierdzić, że nie śnią. Oficera nawigacyjnego w szczególności zaniepokoił widok twarzy starszego oficera na dzio­bie. Przybrała bowiem barwę już nie purpurową, lecz prawie siną. Pilot, czekając na zawiadomienie z rufy o sprzątnięciu tam lin, zdu­miony nie mniej od nawigacyjnego oficera, spytał, jakie rozkazy wydaje kapitan. Nawigacyjny objaśnił, że kapitan życie swe strawił na żaglowcach i powtarza polecenia pilota, ponieważ nie jest pewien, czy przez telefon dochodzą dostatecznie szybko. Wyraz twarzy pilota dawał wyraźnie do zrozumienia, że ma do czynienia z zespołem pacjentów z domu wariatów. Pokręcił z niedowierzaniem głową i na podobieństwo cieśli zwinął ucho w trąbkę, by uchwycić jakieś zna­jome słowo z repertuaru okrętowego, wydawane przez przenoszą­cego się szybko z krańca na kraniec skrzydeł mostku kapitana, podającego coraz to nowe nieartykułowane dźwięki: E! BA! E! BA! E! BA! BA! BA! lub: UE! UE! UE! A HIII!

Choć wszystkie liny dziobowe były już sprzątnięte, kapitan nie przestawał nękać starszego oficera. I tak, to z jednego krańca skrzy­dła, to z drugiego - siny już na twarzy - starszy oficer słyszał: E! DA! DA! DA! DA! A! HII! lub: GA! GA! GA! GA! EE! HO! HO! HO!

Marynarze na dziobie, podobnie jak i cieśla, usiłowali zrozumieć, co kapitan ROZKAZUJE. Widać było, że pytają o to starszego oficera. Ten RZUCAŁ - jeśli tak można powiedzieć - BŁYSKAWICE w kie­runku przesuwającego się z jednej burty na drugą kapitana Eustazego i podążającego za nim jak cień sternika Felusia Pękalskiego w białych rękawiczkach.

Oficer nawigacyjny i asystent oraz sternik na mostku nadludzkim

wysiłkiem próbowali utrzymać JAKI TAKI wyraz twarzy, by się nie zdradzić, jaką RADOŚĆ sprawia im oglądanie pantomimy pod tytu­łem: ODPOWIEDZIALNA PRACA KAPITANA PODCZAS MANE­WRÓW ODCUMOWANIA TRANSATLANTYKA.

Po oddaniu pilota zjawił się na mostku starszy oficer, z koloru twarzy podobny do Indianina.

- Panie - spytał szeptem nawigacyjnego oficera - gdzie jest ten wa-ariat?

- Powiedział, że będzie w barze pierwszej klasy – odpowiedział nawigacyjny.

Starszy oficer dał teraz upust swym przeżyciom na dziobie podczas dzisiejszych manewrów:

- Pa-anie, czego waa-ariat nie wymyśli? Maa-arynarze mnie za-aaawiadomili,   że   ka-apitan   coś   do   mnie  móóówi.   Niii-ikt, pa-anie, nie mógł zrooo-ozumieć, c-ooo ten  aaa-aktor breeedzi. Oo-odpowiedziaaa-ałem, żeee nie ma nikogo, kto by zaaa-ałożyłnaaa tego wa-aariata kaa-aftan BEZPIECZEŃSTWA, że wa-ariat pu-uuublicznie wyda-aaje nieartykułowane dźwięki podczas stacji manewrowych   na   największym   polskim   statku.   O-ooośmiesza, pa-aanie, baaanderę polską i nikt te-ego u-uukrócić nie może, a-a wszyscy wiii-iwatują na cze-eeść te-ego a-aaktora. Paa-anie, gdy wróóócę do Gggdyni, to sam póó-ójdę do szpita-aaala wa-aria-tów!

* * *

W drodze powrotnej z Nowego Jorku do Gdyni MERIDIEM było codziennym przedstawieniem, podczas którego na podaną przez oficera nawigacyjnego pozycję kapitan wielkim głosem odpowia­dał:

- KochAAAny mój! Ty nic nie wiesz, gdzie jesteśmy! Tylko JA wiem!

I niezmiennie obierał sobie na mapie własną MP, różną o kilka­naście mil od tej, którą na podstawie kilkudziesięciu obserwacji obliczali w południe nawigacyjny oraz inni oficerowie.

Zaczęto świetnie się bawić tą POŁUDNIOWĄ POZYCJĄ. Oficero­wie doskonale wiedzieli, że to ciągłe wytykanie ich rzekomej niewiedzy miało swe źródło w wielkim „kolcu” pod postacią poprzedniego kapitana, który wciąż był flagowym kapitanem naszych transatlan­tyków. My zaś stanowiliśmy zespół przez niego dobrany. Nie mieli­śmy wątpliwości, że obecny nasz kapitan uważa się za najlepszego dowódcę na świecie. O stosunku do siebie tych dwóch kapitanów można by szumnie powiedzieć, że „były to na dwóch krańcach dwa przeciwne bogi”. W prozaicznej rzeczywistości nasz obecny kapitan, wyczuwając, że tamten kapitan pomimo swej bezwzględnej dyscy­pliny uchodzi w naszych oczach za uosobienie ładu, porządku i wiedzy, chciał udowodnić oficerom tamtego, że nic nie umieją.

Niespodziewanie „tamten” przypomniał się dotkliwie. Kapitan Mamert Stankiewicz wydał w swoim przekładzie książeczkę Anglika Harolda Autena pod tytułem „Statki-pułapki”. Ukazała się w Głów­nej Księgarni Wojskowej w Warszawie w 1932 roku. Autora tej książki kapitan Stankiewicz poznał w Anglii w Fowey, gdzie nasz żaglowiec szkolny „Lwów”, którym dowodził, stał od 17 do 20 czerwca 1925 roku. W owym czasie książka była rewelacją, odsłaniała tajemnice zwalczania niemieckich okrętów podwodnych przez spe­cjalnie do tego przystosowane małe statki handlowe.

Kilka egzemplarzy tej książki mieliśmy na „Piłsudskim” i jeden musiał trafić w ręce kapitana Eustazego. Skutki tej lektury nie dały długo na siebie czekać, potęgując u kapitana chęć podkreślania kompletnej ignorancji zawodowej starszego i trzeciego oficera.

Chmury, które zasłoniły słońce, księżyc i gwiazdy, w niczym nie zmieniły „ceremoniału” MERIDIEM.

- KochAAAny mój! Ty nic nie wiesz, gdzie jesteśmy, TYLKO JA WIEM! - słychać było przez cztery pochmurne dni, podczas których statek zbliżał się do wysepki Rockall.

Ta samotna, nie oświetlona skała na oceanie, o wysokości dwu­dziestu pięciu metrów, dostępna wyłącznie dla ptaków, które szczyt jej barwią na biało, leży na pozycji 57°36' szerokości północnej oraz 13°40' długości zachodniej. Opisy jej w wydawnictwach nawigacyj­nych mówią, że ta wyspa w promieniu do trzech mil powoduje zakłócenia kompasu magnetycznego, a przy tym jest słabo widoczna. Słyszeliśmy, że jakiś statek pasażerski „steleskopował się” na niej w nocy, niby staroświecka rozciągana luneta. Przy życiu nie pozostał żaden świadek tego wydarzenia. Usiłowania nasze, by dowiedzieć się nazwy owego statku, pozostały bezowocne. Dowiedzieliśmy się nato­miast, że podczas pierwszej wojny światowej pewien pancernik zażądał od niej wylegitymowania się. Ale Rockall milczała. Gdy na wszelkie zapytania wyspa pozostawała głucha, ciekawy pancernik wpakował w nią salwę armatnią z całej burty.

•Wyspę Rockall musieliśmy minąć tej nocy. Od trzech dni nie mieliśmy pozycji obserwowanej. Mimo zapewnień kapitana, iż tylko ON wie, gdzie jesteśmy, wiedzieliśmy, że niestety - ON też nie wie. W napięciu potrójne „oko” oraz obaj oficerowie wachtowi, nie odej­mując lornetek od oczu, starali się dojrzeć białe grzebienie fal, roz­bijające się u podnóża skalistej wysepki, by chociaż w ostatniej chwili zmienić kurs.