To, że kapitan nie wiedział (bo i skąd?), potwierdził fakt, iż zaraz po kolacji zjawił się w nawigacyjnej steward z poduszką i kocami. Podczas zmiany wachty oficerowie ze zdumieniem zobaczyli na kanapie w nawigacyjnej potężną „maskotę”, której legendarne szczęście zapewnić miało bezpieczeństwo statkowi. Olbrzymie, bezwładne ciało leżało jak tarcza mająca w odpowiedniej chwili uchronić statek przed niebezpiecznym ciosem.
Oblicze leżącego i ułożenie całej postaci było zgodne z tym, co kapitan mówił, tłumacząc znaczenie swego niespotykanego imienia EUSTAZY: mocny, bezpieczny, trwały, krzepki, zdrów na ciele i duszy, spokojny, wesoły. Wszystkie te przymioty łatwe były teraz do odczytania z twarzy kapitana, który spał snem niefrasobliwego dziecka.
Gdy rano kapitan opuścił nawigacyjną, wpadł do niej starszy oficer.
- Pa-aanie! - powiedział do nawigacyjnego. -Ja w tym cy-yyy-rku nie wytrzyyy-ymam. P-aaanie, staaarszy o-oficer nie wie, pa-aanie, czy jeee-est bła-aaznem w c-yyyrku, cz-yyy i-iidiotą, a-aa na-aa pewno ko-ooozłem ofiarnym. K-aaapitan przy zmiaa-anie kursu,pa-anie, zno-oowu o-ooświadczył, że ty-yyylko ON wie, gdzie jesteśmy.
Starszy oficer zacinał się, jak zwykle, i szybko zmieniał ubarwienie skóry z białego na purpurowe.
- Gdyby wiedział - odparł nawigacyjny - toby nie przyszedł na całą noc na mostek. Nie wie, tak jak i my. Chce nas tylko podrażnić, głównie dlatego, że widzi, jak pan się przejmuje tym, co on nam mówi.
- Te-eeraz za-aaczął bre-edzić, wiee-ele on niemieckich ło-oodzi podwodnych zatopił podczas wojny. Pa-aanie, człowiek nie wie, co-oo odpowiedzieć pa-aasażerom, gdy pytają o okoliczne-o-ości, w jaa-aakich ka-aapitan zata-aapiał te łodzie podwodne. Pa-aanie, to-oo wariat. Pa-anie, niech pan spróbuje zła-aapać słońce.
Nawigacyjny był nie mniej od starszego oficera ciekaw, w którym miejscu po czterech pochmurnych dniach wypadnie pozycja, ustalana ostatnio wyłącznie na podstawie przebytej drogi i kursu wśród prądów i wiatrów. Ale na słońce trzeba było poczekać. Dopiero około godziny dziesiątej powłoka chmur stała się tak cienka, że można już było ustalić miejsce, w którym znajduje się słońce. Nawigacyjny przygotował sekstant i czekał na dogodny moment. Asystent już od godziny tkwił przy chronometrze, aby zapisać dokładnie moment obserwacji. Minęło jeszcze sporo czasu, zanim głośny okrzyk „uwaga!” obwieścił asystentowi, że istnieje możliwość odmierzenia pożądanej wysokości. I naraz głośne, radosne „stop!” Jest wysokość!
W tej samej chwili głośno odczytane liczby zostały szybko zapisane przez asystenta. Oficer nawigacyjny wpadł do kabiny i dając asystentowi sekstant powiedział mu, by jeszcze raz spróbował „złapać” wysokość, dla większej pewności wyniku obserwacji. Drugie „stop!” oznajmiło, że asystentowi również się to udało.
Gorączkowe obliczenia obu obserwacji przyniosły identyczne wyniki. Nawigacyjny naniósł je na mapę. Obserwowana linia pozycyjna (znikoma część łuku koła na kuli ziemskiej, z którego w danym momencie i kierunku widać namierzane sekstantem ciało niebieskie na odmierzonej wysokości) przebiegała czterdzieści mil na południe od wykreślonego przez kapitana na mapie kursu. Zbiegiem okoliczności była do wykreślonego kursu równoległa i przecinała idealnie wyspę Rockall, która jednak została bezpiecznie za rufą (chyba tylko dzięki magicznym właściwościom kapitana), oraz wyspę Świętej Kildy, która powinna się znajdować już niedaleko na kursie, przed dziobem.
Asystent pokładowy pognał do kapitana z „radosną nowiną”, że wiemy, gdzie jesteśmy. Za chwilę kapitan wpadł na mostek i, nie słuchając wyjaśnień nawigacyjnego, zagrzmiał:
- KochAAAny mój! Go za herezje wygadujecie, że jesteśmy czterdzieści mil na południe od kursu? Niech radiotelegrafista weźmie namiar na Butt of Levis.
- Tak jest, panie kapitanie! Ale linia pozycyjna przechodzi przez wyspę Świętej Kildy, a ponieważ jej jeszcze nie rozbiliśmy, powinna się zaraz ukazać.
W chwilę później wszedł na mostek radiooficer z namiarem na przylądek Hebrydów - Butt of Levis. Tuż za nim wsunął się cichutko asystent, meldując, że „odkryła się” Święta Kilda. Namiar radiowy potwierdził tylko dokładność obserwacji słońca i obliczonej linii pozycyjnej.
Oficer nawigacyjny, sądząc, że dawna przepaść między nim a kapitanem została już szczęśliwie zasypana w Nowym Jorku, zapytał zupełnie niewinnie:
- Co zapisać na MERIDIEM, panie kapitanie?
Okazało się jednak, iż tylko co ustalona linia pozycyjna wykopała nową przepaść: na jej dnie leżała Święta Kilda.
- KochAAAny mój! Ty nigdy nie wiesz, co trzeba w dzienniku okrętowym zapisać. Ja sam zapiszę, co będzie potrzeba!
W kilka miesięcy po „spotkaniu Świętej Kildy” oficer nawigacyjny z „Piłsudskiego” znalazł się w mesie transatlantyka „Kościuszko”. Rozmowa zeszła na temat zapisów w dzienniku okrętowym. „Wyznawcy Eustazego” twierdzili, że jest on mistrzem w tej dziedzinie. Żadne towarzystwo asekuracyjne, żadna izba morska nie mogły nic zarzucić jego zapisom. Nawigacyjnemu, słuchającemu tych wywodów, zdawało się, iż stronnicy Eustazego twierdzą tak tylko dlatego, by podtrzymać spór. W końcu jednak doszedł do przekonania, że „kościuszkowcy” wierzą ślepo w Eustazego i w to, co mówią.
- Nie wierzysz nam? - oświadczyli w pewnej chwili. - W takim razie przedstawimy ci dowód w postaci genialnego protokołu zdawczo-odbiorczego pasażerskiego statku. Nie mamy wątpliwości, że gdyby go sporządzali urzędnicy dla obiektu wartości milionów, zużyliby na to olbrzymią księgę i wiele tygodni pracy. A prawnicy mimo to dopatrzyliby się jeszcze wielu nieścisłości, na podstawie których rozpoczęliby sprawę wlokącą się miesiącami.
Jeden z „wyznawów Eustazego” przyniósł do mesy dziennik okrętowy „Kościuszki” sprzed lat, przerzucił w nim kilka kartek i przedstawił uroczyście protokół zdawczo-odbiorczy transatlantyka, sporządzony przez Eustazego, gdy ten schodził ze statku na kilkumiesięczny odpoczynek:
STATEK T.S.S. „KOŚCIUSZKO” ZDAŃ KAPITANEM EUSTAZYM BORKOWSKIM KAPITANU MAMERTU STANKIEWICZU W STANIE TAKIM, W JAKIM JEST...