Выбрать главу

- Panie kapitanie! Kulminacja za dwanaście i pół minuty!

- KochAAAny mój! Bardzo ci dziękuję! Zaraz do was przyjdę namostek. Proszę, żeby wszyscy oficerowie przygotowali się do braniawysokości.

- Tak jest, panie kapitanie! Wszyscy oficerowie mają przygotowaćsię do brania wysokości!

Zanim asystent wyszedł z salonu, posłyszał jeszcze głos kapita­na:

- KochAAAni państwo! Proszę wszystkich zebranych na mostek,żeby państwo sami zobaczyli, jak odbywa się na MOIM statku obli­czanie pozycji...

Na mostku siedmiu oficerów pokładowych zgodnie z rozkazem kapitana przygotowywało się do obserwacji, sprawdzając sekstanty. Trzymali je w rękach, skierowując od czasu do czasu na horyzont. Każdy z oficerów miał już sprawdzony błąd indeksu, to znaczy błąd indywidualny każdego sekstantu, o który mogła się różnić odczytana wysokość na jednym sekstancie od wysokości odczytanej na innym. Wszyscy „już mieli w sekstantach słońce doprowadzone do stycz­ności z horyzontem”. Ponieważ wysokość powoli jeszcze wzrastała, należało co chwila tę wysokość zwiększać, pokręcając odpowiednią śrubką, aż do momentu, w którym się mówi, że słońce „stoi”. Odczy­tana w tym momencie wysokość, poprawiona o błąd indeksu, była tą, która teoretycznie u wszystkich obserwujących nawigatorów po­winna być jednakowa. Praktycznie różniła się niekiedy o parę dzie­siątych minuty.

Wśród szumu i gwaru wszedł na mostek kapitan w asyście pań i panów. Z mostku całe towarzystwo.przeszło na pokład, na którym w jednym szeregu stało siedmiu oficerów uzbrojonych w sekstanty.

- Oto MOI kochAAAni oficerowie, już przyszykowani do obser­wacji - objaśnił kapitan pasażerów, po czym zwrócił się do oficera nawigacyjnego: - KochAAAny mój! Czy mój sekstant już przygoto­wany?

- Tak jest, panie kapitanie!

Asystent poszedł do kabiny nawigacyjnej i po chwili wrócił z pudłem, w którym znajdował się sekstant kapitana. Kapitan Eustazy miał tak zachwycony wyraz twarzy, jaki można było oglądać na reklamach sekstantów w almanachu Browna, który mieliśmy w uży­ciu (na tym rysunku uczeń szkoły morskiej otrzymuje sekstant w podarunku od ojca, którego oblicze łudząco przypominało twarz Conrada).

Kapitan własnoręcznie otworzył pudło i wyjął sekstant oraz lunetę. Po zmontowaniu zabrał się do sprawdzania błędu indeksu. Asystent odniósł pudło do nawigacyjnej i za chwilę znów zajął miejsce w szeregu. Kapitan ustawił się na naszym prawym skrzydle. Wygląda­liśmy jak reklama z almanachu Browna, która zachwala tablice nawigacyjne Burtona. Tak jakoś to wyszło samo, jak na obrazku. Przed sobą mieliśmy ocean, a nad nim słońce.

Im bliżej był moment kulminacji, tym rzadziej opadały ręce z sekstantami - dla odpoczynku. W milczeniu każdy z oficerów wpa­trywał się w lunetę swego sekstantu. Ciszę przerwał kapitan:

- No już! STOI!

- Nie jeszcze - szepnął starszy oficer. - No już! - upierał się kapitan. - Jeszcze idzie w górę, panie kapitanie!

I naraz posłyszeliśmy głośną komendę podaną przez kapitana:

- RAZEM, PANOWIE! RAZEM!

Gdybyśmy to nawet chcieli zrobić oddzielnie, nie moglibyśmy. Było tylko jedno słońce. Ale widzieliśmy, że komenda kapitana zro­biła na pasażerach bardzo silne wrażenie. Z wyrazu ich twarzy można było się domyślić, że spodziewają się, iż zaczniemy maszerować albo strzelać.

Był to jednak naprawdę widok wspaniały. Siedmiu wyciągniętych jak struna oficerów z tajemniczymi przyrządami w rękach, skierowanymi na horyzont pod słońcem. Nad siedmioma wtajemniczo­nymi ludźmi komendę objął stary, doświadczony Wilk Morski. Właś­nie w tej chwili na jego komendę dokonują czegoś, co pozwoli im wiedzieć, gdzie się statek znajduje na oceanie i w jaki sposób ma znaleźć drogę do Ameryki.

Kapitan, jak i wszyscy oficerowie, trzymał lunetę przy oku i jeszcze raz podał nam tę samą komendę:

- RAZEM, PANOWIE!

I oto słońce stanęło. Naturalnie w lunecie sekstantu. To znaczy osiągnęło swą największą możliwą wysokość w tym dniu i dla tego miejsca.

Gdy zobaczyliśmy w lunetach, że słońce opada już do wody - jednocześnie niemal odjęliśmy sekstanty od oczu, co znów mimo woli wyglądało, jakbyśmy zrobili to na komendę.

W parę sekund później wszystkie sekstanty - znów jak na komendę - poszły do góry, by można było z nich odczytać otrzymaną wysokość słońca. Po chwili każdy z oficerów miał już zapamiętaną odczytaną wysokość, poprawioną o błąd indeksu swego sekstantu. I znowu sekstanty opadły, jak na komendę.

Tylko kapitan trzymał swój sekstant przy oku najdłużej. Gdy go odjął, zaczął nam kolejno zadawać pytania:

- KochAAAny mój! Jaką otrzymałeś wysokość po uwzględnieniu błędu indeksu?

Starszy oficer podał:

- Trzydzieści osiem stopni, trzynaście i trzy dziesiąte minuty, panie kapitanie!

- KochAAAny mój! Ile ty masz? - spytał drugiego oficera.

- Trzydzieści osiem stopni, trzynaście i dwie dziesiąte minuty, panie kapitanie!

Dwaj trzeci oficerowie mieli po trzynaście i cztery dziesiąte minu­ty; czwarty oficer oraz obaj asystenci - po trzynaście i dwie dziesiąte minuty. Liczba stopni u wszystkich była naturalnie jednakowa.

- KochAAAny mój! - zwrócił się kapitan do oficera nawigacyjne­go. - Do obliczenia szerokości w dniu dzisiejszym przyjąć i zapisać w dzienniku okrętowym odczytaną wysokość kulminacyjną dolnej krawędzi słońca: trzydzieści osiem stopni, trzynaście i trzy dziesiąteminuty.

- Tak jest, panie kapitanie! Zapisać w dzienniku okrętowym odczytaną wysokość dolnej krawędzi słońca: trzydzieści osiem stop­ni, trzynaście i trzy dziesiąte minuty!

Misterium kulminacyjne było skończone. Do obowiązków oficera nawigacyjnego należało poprawić jeszcze ustaloną kulminacyjną wysokość słońca o refrakcję, obniżenie widnokręgu oraz promień, obliczyć spełnienie do dziewięćdziesięciu stopni i dodać je do obli­czonej zawczasu deklinacji.

- Tak, proszę państwa, odbywa się na MOIM statku obliczanie pozycji w południe! - zwrócił się kapitan do nadal oniemiałych pasażerów.