Выбрать главу

Nawigacyjny stojąc na mostku ważył w sobie te wszystkie nastroje. Ostatnia wachta w tym roku. Już żadna zła przygoda nie może ich spotkać. Statek, jak mądry koń, bez potrzeby poganiania sam stara się jak najszybciej wrócić do domu.

Co prawda mechanicy okrętowi w tym dniu nie żałowali swym 12680 koniom mechanicznym „obroku”. Wskazywały to liczniki obrotów śrub.

Nawigacyjny widzi już północny cypel Bornholmu. Odkryła się sylwetka latarni Hammer Odde. W grudniowym słońcu załoga pokładowa układa na dziobie liny do cumowania, szykując pokład do postoju w porcie. Nawigacyjny sam już zaczyna pobłażliwie trak­tować zmorę przepowiedni. Ostatnia wachta w tym roku na tym statku. Czeka go teraz wyjazd na Morze Czarne, na tak zwaną linię palestyńską. Zatrzymany został na ten ostatni rejs na transatlantyku nieomal jako zakładnik, wyłącznie z tego powodu, że był przy jego budowie. Zostawi na tym statku szmat swego życia, wiele serca, wiele niepokojów i troski o niego, od jego kolebki w stoczni. Znany mu jest każdy szczegół jego budowy, każdy dźwięk aparatów, mowa wszys­tkich wskaźników na mostku. Pozostaną po nim w pamięci wspom­nienia najlepsze i radosne. Smutne zwiędną i zanikną lub zamienią się w doświadczenie...

Naraz uświadomił sobie, że kurs statku przetnie czarna chmura śniegowa. Jej wygląd przypomniał mu wykłady z meteorologii w Szkole Morskiej w Tczewie, prowadzone przez kapitana Hryniewiekiego z odeskiej Szkoły Morskiej.

Krasomówczość swą podczas wykładów potęgował podawaniem dwóch słów o tym samym znaczeniu, nie będąc pewnym, które przemówi uczniom lepiej do wyobraźni. Był przekonany, że jedno z nich na pewno spełni swe zadanie - to znaczy zostanie zapamiętane. I rzeczywiście, po tylu latach w pamięci nawigatora nie stracił nic ze swej świeżości wykład rozpoczęty podniesieniem ręki w kierunku mapy, któremu to gestowi towarzyszył natchniony wyraz twarzy i dobitnie wypowiedziane zdanie: „WŁOCHY, CZYLI ITALIA! ITA­LIA, CZYLI WŁOCHY!” Potem wszystko, co się w niej dzieje, jak na przykład: „KARTOFLI ZASADZAAAJĄ SIĘ, CZYYYLI u-prAAA-wiAAA-jo!” Ostatnie zdania każdego wykładu dlaczegoś przypominały nawigacyjnemu FINALE FURIOSO utworu muzycz­nego. Kapitan ze wzrokiem przenoszącym go ponad poziom ucz­niów, wpatrując się w róg pokoju pod sufitem, mówił: „NU, POMYSLITIE SAMI! W JAKA DIEDINA MYŚLI JA WAS ZAPRĄWADIŁ, JAKIE SZIROKIE HARIZONTY PRZED WAMI ATWORZYŁ!”

Po przybyciu do Szkoły Morskiej w Tczewie, na pierwszej zbiórce przed frontem uczniów, kapitan przedstawił się, mówiąc: „NU I GDY TAK STAITIE PRZEDE MNO, SAMI SOBIE ZADAJETIE PYTANIE: Co za ANANAS stoi przed wami?” Dzięki tej jego samoprezentacji przez długie lata nie nazywano kapitana inaczej, jak ANANAS.

Z meteorologii zaskoczył kiedyś uczniów pytaniem: ,Jaka jest naukowa definicja chmury?!”

Najbardziej wyszukane i tłumaczone na język polski określenia, odnalezione w obcych podręcznikach, nie były dla kapitana dosta­tecznie NAUKOWE. Najtężsi językoznawcy pracowali nad rozwiąza­niem tej zagadki. Bezskutecznie. „Chemicznie” zaawansowani spe­cjaliści opracowali chemiczny skład chmury. Żadne z podanych określeń nie było trafne. CHMURA NAUKOWO zawisła nad kursem, powodując zniechęcenie do przedmiotu, połączone z niewiarą we własne siły. Po paru tygodniach większość kursu była na temat CHMURY u kresu swych sił duchowych i fizycznych. Kapitan wciąż w tajemnicy trzymał jemu wyłącznie znaną definicję CHMURY NAUKOWO!

Gdy spostrzegł, że już nikt z kursu nie przejawia zaciekawienia w tej sprawie, zdecydował się definicję „chmury naukowo” podać: „CHMURA NAUKOWO JEST TO OBŁOK O GROŹNYM WYGLĄ­DZIE!”

W tej chwili, na mostku, nawigacyjny nie miał wątpliwości, że ma przed sobą taką chmurę, a jej wygląd całkowicie pokrywał się z definicją: OBŁOK O GROŹNYM WYGLĄDZIE! I co gorsza, trzeba będzie przejść pod nim.

- Może pan zawiadomi kapitana - zwrócił się nawigacyjny do asystenta - że za dziesięć minut wejdziemy na krótki okres w śnie­życę.

Ponieważ kapitan nie podał na mostek numeru telefonu swego chwilowego „postoju”, asystent pełniący z nawigacyjnym służbę na mostku zawiadomił maszynę, że trzeba będzie zmniejszyć prędkość, bo „statek wejdzie za dziesięć minut w śnieżycę”. Przez telefon poprosił pracującego na dziobie bosmana o wyznaczenie marynarza na „oko”, po czym podszedł do aparatu na mostku, by przy jego pomocy zamknąć drzwi pomiędzy sekcjami, dzieląc w ten sposób statek na kilka przedziałów wodoszczelnych. Na specjalnej tablicy tego przyrządu można było śledzić zamykanie się drzwi. Zamknięcie ich utrudniało komunikację pomiędzy sekcjami pasażerskimi na niższych pokładach, ale zabezpieczało nieco statek na wypadek zde­rzenia podczas ograniczonej widzialności.

Asystent usiłował potem zawiadomić kapitana, dzwoniąc kolejno do intendenta i ochmistrzów. Śnieżyca szła na spotkanie. Asystent wciąż jeszcze szukał kapitana.

Jak zaczniemy gwizdać, to kapitan zaraz się znajdzie - pomyślał nawigacyjny. I nie czekając na nadejście śnieżycy, zaczął nadawać sygnały. Jeden basowy ryk gwizdka dał znać, że statek idzie naprzód. Rączki telegrafów maszynowych stanęły na UWAGA! Odpowiedź z maszyn przyszła w postaci smug sektorów świetlnych, ustawiając się pod napisem UWAGA.

Ciemna ściana śnieżycy zbliżała się szybko. Naraz zgasło słońce. Płaty gęsto prószącego śniegu zakleiły okna na mostku. Wirujące kręgi szyb, skuteczne przeciwko deszczom, okazały się bezużyteczne w śnieżycy.

Nawigacyjny wysunął się z zakrytej części mostku na otwarte jego skrzydło i stanął w miejscu. Gęste płaty śniegu pokryły mu twarz i zakleiły oczy. Szybko przylgnął brodą do krawędzi obramowania przedniej części skrzydła mostku. Konstrukcja jego była nowością techniczną. Dzięki szerokiej nakładce w górnej zewnętrznej części od dziobu powietrze napierane pędem statku wtłaczane było pomiędzy obramowanie mostku i nakładkę. Wyparte w górę tworzyło niewi­dzialną, przezroczystą zasłonę. Pozwalała ona widzieć, co się dzieje przed dziobem statku, bez mrużenia powiek, skutecznie chroniąc przed uderzeniem wiatru, deszczu czy śniegu.

Upłynęło kilkadziesiąt sekund od wejścia w śnieżycę, gdy przed oczami nawigacyjnego ukazał się dziób olbrzymiego parowca. Szedł wprost na skrzydło mostku z prawej burty.

Jeśli natychmiast nie zmieni kursu w lewo, przepołowi nas - uświadomił sobie jasno nawigacyjny. Wszystkie przepisy drogi ustą­piły miejsca jednemu: zrobić wszystko, co można, by uniknąć zde­rzenia! Każda sekunda stanowiła o istnieniu statku.