Palec nawigacyjnego nacisnął dwa razy przycisk sygnału gwizdka. DWA KRÓTKIE! Dźwięki te oznajmiły, że statek skręca w lewo. Jednocześnie oficer krzyknął do sternika:
- LEWO NA BURTĘ!
- Lewo na burtę! - odkrzyknął sternik, który „oślepł”, ponieważ okna przed nim były całkowicie zaklejone śniegiem.
-JEST LEWO NA BURTĘ! - oznajmił po chwili wykonanie rozkazu.
Jeśli na tamtym statku nie zareagują natychmiast, to lepiej nie myśleć, co się stanie - przeszło nawigacyjnemu błyskawicznie przez myśl. W tym momencie usłyszał dwa najpiękniejsze dźwięki w swym życiu: DWA KRÓTKIE. Była to odpowiedź parowca.
Nawigacyjny poczuł, że cała koszula jest na nim mokra od potu. Czekał, kiedy dziób olbrzymiego parowca minie śródokręcie, by w tym momencie przerzucić ster na prawą burtę dla uniknięcia zderzenia rufami.
- STER PROSTO! - krzyknął do sternika.
- Ster prosto! - odkrzyknął sternik. I po chwili: - JEST STER PROSTO!
Gdy nawigacyjny miał już wydać rozkaz „ster prawo na burtę” - ukazał się dziób małego parowca, który szedł od dziobu, ale celował w lewą burtę pod skrzydłem mostku.
Jednocześnie z rozkazem do sternika: PRAWO NA BURTĘ! nawigacyjny nacisnął jeden raz przycisk gwizdka: JEDEN KRÓTKI - skręcam w prawo!
- PRAWO NA BURTĘ! - usłyszał echo swego rozkazu do sternika i w ślad za tym:
- JEST PRAWO NA BURTĘ!
Zamienił się w słuch: czy mały parowiec się zorientował? Po chwili, która wydała mu się przerażająco długa, usłyszał odpowiedź: JEDEN KRÓTKI - skręcam w prawo!
Podobnie jak przy pierwszym manewrze z dużym parowcem należało teraz wyczekać momentu dojścia dziobu małego statku do śródokręcia i wtedy przerzucić ster lewo na burtę, by uniknąć zderzenia rufą.
- STER PROSTO!
- Ster prosto - odpowiedział sternik. -JEST STER PROSTO!
Po twarzy sternika spływały strugi potu, ale nie od wysiłku fizycznego. Oba koła sterów - hydraulicznego i elektrycznego - można było bez wielkiego wysiłku okręcić jednym palcem.
- LEWO NA BURTĘ!
- Lewo na burtę! JEST LEWO NA BURTĘ!
Na mostek wpadł kapitan, wydając nosowe dźwięki rozciągające się niekiedy na samogłoskach.
- KochAAAny mój! Co ty wyprawiasz na wachcie?!
- STER PROSTO!
- Ster prosto! JEST STER PROSTO!
- Co tu się dzieje? Tyle gwizdków? JEDEN DŁUGI! DWA KRÓTKIE! JEDEN KRÓTKI! KochAAAny mój! Co ty wyprawiasz?
Zabłysło słońce. Śnieżyca wyprzedziła już statki. Ze skrzydła mostku widać było tuż przy lewej burcie mały parowiec. Na upartego można było szybko pobiec na rufę i wlać mu do komina kieliszek koniaku w podzięce, że w nas się nie wwiercił.
Z prawej strony za rufą widoczna jeszcze była rufa olbrzymiego parowca.
Proszę! Niech pan kapitan szybko patrzy, bo potem to już nikt wto nie uwierzy.
- KochAAAny mój! Jak one szły? Co tu się u ciebie dzieje?
- Już się nic nie dzieje, panie kapitanie. Ale się działo!
Nawigacyjny czuł, jak strużkami spływa po nim pot. Miał wrażenie, że został zanurzony do gorącej wody, która ścieka teraz po całym ciele.
- W tej chwili jesteśmy na trawersie Hammer Odde, panie kapitanie - powiedział. - Czy można się położyć na kurs na Rozewie?
- KochAAAny mój! Połóż się na Rozewie. Ale dlaczego chodziłeśraz w lewo, raz w prawo?
- Bo ten wielki ze śnieżycą doszedł nam prawie do prawej burty i gdyby na czas nie wykręcił w lewo, przepołowiłby nas. To samo chciał zrobić potem ten mały, ale z lewej burty. Nie mogłem nic innego zrobić w stosunku do tego wielkiego, jak tylko skręcić w lewo. Zbieg okoliczności, że gdy trzeba było skręcić później w prawo, by duży nie uderzył nas w rufę, naskoczył ten mały, celując w naszą lewą burtę. W tym momencie musiałem skręcić przed wielkim w prawo i przedmałym w prawo. Dlaczego nas nie przepołowiły oba - należy przypisać cudowi. Żadne przepisy by tutaj nie pomogły.
-KochAAAny mój! Tak długo, jakJAAA jestem na tym statku, nic mu nie grOOOzi. KochAAAny mój! Jesteś małej wiary!
- Już wszystko w porządku, panie kapitanie. Tylko bardzo żałuję jednej rzeczy.
- KochAAAny mój! Jakiej rzeczy żałujesz?
- Że pana kapitana nie było przy tym wszystkim na mostku.
- KochAAAny! Nie wierzysz, że ja dokonałbym takiego cudu, jakiego ty dokonałeś?
- Nie o to chodzi, panie kapitanie. Tylko po tym wszystkim pan kapitan na pewno zostałby suchy, a ja jestem dosłownie cały mokry. Przydarzył mi się taki cud pierwszy raz w życiu. Dotychczas z cudami nie miałem do czynienia.
- KochAAAny mój! Przyślę ci do kabiny butelkę wspaniałego koniaku. Wypijesz sobie kieliszek. W Nowym Jorku dostałem kilka butelek.
- Dziękuję bardzo panu kapitanowi, ale nie piję.
- KochAAAny mój! Ty zawsze głupstwa pleciesz. Na święta taka butelka bardzo dobrego koniaku na pewno ci się przyda. Idź, przebierz się, a ja postoję na mostku...
- Panie poruczniku! Jak pragnę zdrowia! Może stary i mnie da butelkę koniaku? Ja też jestem zupełnie mokry - wyszeptał sternik do nawigacyjnego, gdy ten go mijał, idąc do swej kabiny.
Nawigacyjny zawrócił i podszedł do kapitana wydającego już przez telefon polecenie swemu „podczaszemu”, stewardowi Bolesławowi, by zaniósł do kabiny nawigacyjnego butelkę koniaku.
- Panie kapitanie - wstawił się za sternikiem nawigacyjny. - Sternik też jest mokry, jak wyjęty z wody!
- KochAAAny mój! Sternikowi też dam butelkę koniaku, ale dopiero po przyjściu do Gdyni.
Wigilia Szamana
Pierwsza wspólna Wigilia dla całej, bez wyjątku, załogi była zapowiedziana natychmiast po przyjściu „Piłsudskiego” do Gdyni. Kto był autorem tego projektu - nigdy nie doszliśmy. Projekt w zasadzie bardzo miły, będący dowodem troski o załogę, nie zyskał jednak wśród niej popularności. Od chwili ustalenia terminów rejsów „Piłsudskiego” do Nowego Jorku w rozkładzie życia każdego z załogi była Gwiazdka w domu. Tylko ci, którym służba miała przypaść w sam wieczór wigilijny, projektowali urządzenie jej z najbliższymi w swojej kabinie, ale każdy wolałby ten wieczór spędzić w domu.
Kapitan od rana był już w świątecznym nastroju. Przez jego kabinę przewijały się tłumy znajomych urzędników, mających do czynienia ze statkiem. Przychodzili do kapitana z życzeniami, które obie strony przyjmowały rytualnie, racząc się zawartością butelek znaczonych francuskimi gwiazdkami. Kapitan był niezmordowanym tytanem, jeśli idzie o gościnność.