Dyrektor zaczął ostrożnie i powoli wycofywać się z nieprzyjemnego dla siebie sąsiedztwa strażaków w błyszczących hełmach. Poza plecami kręgu stojących, o których wciąż była mowa, wymanewrował na stanowisko koło „starszych oficerów”. Widać było, że dyrektor całkowicie przyznawał słuszność powiedzeniu: „szczęśliwy ten, który przeszedł niepostrzeżenie przez życie”. W lot zrozumieliśmy, o co mu chodzi. Zdecydował się popsuć szyk wyrazów w tej części przemówienia, którą już wszyscy chóralnie powtarzali.
Rzecz była dobrze obmyślona, ale całkowicie zawiodła: gdy dyrektor stał już koło Tadeusza Meissnera, który sam jeden piastował godność „starszych oficerów” - kapitan, kończąc kolejną część „litanii”, po słowie „strażAAAAAAcy” znów powiedział „i nasz kochany dymisjonowany komandor, dyrektor Konstanty Jacynicz”.
Uroczystość zaczynała być interesująca. Kapitan niezmordowanie kontynuował mowę:
- Oświecony tą naszą ALMA MATER, czyli naszą STELLA MARIS, przełamię się opłatkiem z wami, kochani moi: stAAArsi oficerowie, młOOOdsi oficerowie, stAAArsi urzędnicy, młOOOdsi urzędnicy, chłOOOpcy okrętowi, kobiEEEty, mężczYYYźni, inne płcie, stAAArsi marynarze, młOOOdsi marynarze, stAAArsi mechanicy, młOOOdsi mechanicy, sternIIIcy, stAAArsi kucharze, młOOOdsi kucharze, ochmlllstrze, stewAAArdzi, stewardEEEsy, strażAAAAAAcy i nasz kochany dymisjonowany komandor, dyrektor Konstanty Jacynicz...
I znów „kochany dymisjonowany komandor, dyrektor” ulokowany został koło strażaków. Tajemnica wyjaśniła się: kapitan miał już „widzenie”. Podczas przemówienia trzymał oczy zamknięte i wygłaszał „litanię” na pamięć:
- Gdy tak pod tą GWIAZDĄ BETLEJEMSKĄ śpiewam razem zaniołami „Gloria, Gloria” i dzielić się mam opłatkiem z wami,kochAAAni moi: stAAArsi oficerowie, młOOOdsi oficerowie,stAAArsi urzędnicy, młOOOdsi urzędnicy, chłOOOpcy okrętowi,kobiEEEty, mężczYYYźni, inne płcie, stAAArsi marynarze,młOOOdsi marynarze, stAAArsi mechanicy, młOOOdsi mechanicy,sternIIIcy, stAAArsi kucharze, młOOOdsi kucharze, ochmIIIstrze,stewAAArdzi, stewardEEEsy, strażAAAAAAcy i nasz kochany dymisjonowany komandor, dyrektor Konstanty Jacynicz...
W chwili gdy znowu domawiał z zamkniętymi oczami „dymisjonowany komandor, dyrektor Konstanty Jacynicz”, ten - kochany, a niewdzięczny - przez zaciśnięte wytwornie zęby zasyczał do ucha „starszych oficerów”:
- ZABIERZCIE GO!
Honorowa burta
Gdyby nie Vasco da Gama, nie byłoby problemu z BURTĄ HONOROWĄ i niehonorową. Od wieków na żaglowcach w morzu burta nawietrzna tradycyjnie należała do admirała i kapitana, ponieważ kapitan, stojąc na tej nawietrznej, mógł „CZUĆ WIATR I POGODĘ, WYCZUĆ LĄD I WYKRYĆ” nadchodzący szkwał.
Na żaglowcu stojącym na kotwicy PRAWA BURTA była ZIEMIĄ ŚWIĘTĄ - inaczej mówiąc - BURTĄ HONOROWĄ.
W listopadzie 1497 roku portugalski żeglarz Yasco da Gama w drodze do Indii po raz pierwszy opłynął Afrykę, zostawiając dzisiejszy Przylądek Dobrej Nadziei z lewej burty. Sam przylądek miał Vasco da Gama ochrzcić imieniem CABO TORMENTOSO, czyli Przylądek BURZ.
Na cześć tego wielkiego żeglarza marynarka portugalska uważa LEWĄ BURTĘ za honorową.
ANALOGICZNY niemal wyczyn powtórzył w czterysta trzydzieści osiem lat później polski nawigator, i to na naszym oceanicznym parowcu „Polonia”. Przeszedłby ten wyczyn prawdopodobnie bez echa, gdyby nie telegram wysłany przez jego bohatera do kapitana pływającego od niedawna na tej samej linii nieco mniejszego parowca „Kościuszko”. Kapitan miał stopień komandora i nosił nazwisko podobne do nazwiska bohatera z „Polonii”. Stąd „Domejko” i „Dowejko”. Dla uniknięcia omyłek ustalono, że kapitan Domejko - na „Polonii”, komandor Dowejko - na „Kościuszce”.
W jesieni 1933 roku „Polonia” przeszła z linii północnej - Gdynia - Nowy Jork - na linię palestyńską pod dowództwem kapitana Mamerta Stankiewicza. „Polonia” obsługiwała porty: Konstanca -Stambuł, Jaffa - Hajfa, Aleksandria i Pireus. Idąc po raz pierwszy z Aleksandrii do Pireusu, kapitan Mamert Stankiewicz wykreślił kurs od wschodniego cypla Krety do Pireusu w ten sposób, że słynną ze swej Venus wyspę Milo minęliśmy prawą burtą, mimo że była to nieco dłuższa droga. Pozostawiając Milo z lewej burty, zyskiwało się co prawda nieznacznie na czasie, ale narażało to statek na przechodzenie w pobliżu całego szeregu małych wysp. Unikaliśmy w ten sposób wielu denerwujących godzin wypatrywania świateł lub zarysów tych wysp, których latarnie paliły się albo nie. W okresie ulewnych deszczów, przy ograniczonej widzialności, stanowić mogły groźne niebezpieczeństwo. Zmieniali się kapitanowie na „Polonii”, a kurs wyznaczony przez kapitana Mamerta Stankiewicza do Pireusu pozostawał miesiące i lata nie zmieniony. MILO zawsze zostawialiśmy z prawej burty.
W 1935 do pomocy „Polonii” na tej linii przyszedł „Kościuszko”. Przyprowadził go kapitan Eustazy Borkowski. Po przejściu kapitana Eustazego na motorowiec „Piłsudski” kapitanem na „Kościuszce” został komandor Dowejko - przystojny, wysoki, kościsty, zawsze bardzo starannie ogolony, w nienagannie wyprasowanym mundurze. Był najstarszym naszym komandorem. Można by mu nadać tytuł PIASTUNA naszej MARYNARKI WOJENNEJ, bo jemu to, komandorowi Witoldowi PANASEWICZOWI, admirał Kazimierz Porębski w 1918 roku powierzył pieczę nad jej zalążkiem w postaci portu wojennego w Modlinie oraz Szkoły Specjalistów Morskich w Kazuniu nad Wisłą, naprzeciwko Modlina. Następnie był komandor pierwszym komendantem pierwszego portu morskiego na Bałtyku - w PUCKU, a jeszcze dawniej, bo aż w zeszłym stuleciu, ukończył Korpus Gardemarinów w Petersburgu i już jako starszy oficer na pancerniku rosyjskim „Cesarewicz” zaprawiał gardemarina Mamerta Stankiewicza w broni torpedowej. Najważniejszą w nim jednak cechą było to, że był jedynym naszym KAPITANEM-DŻENTELMENEM, jeśli zgodzić się z twierdzeniem Anglików, że „prawdziwy dżentelmen nie widzi, gdy ktoś postępuje nietaktownie”. Pływanie z takim kapitanem należało do największych przyjemności, mimo że wymagało zawsze napiętej uwagi, by kapitan nie potrzebował czegoś „nie widzieć”.