Może starszemu oficerowi zabrakło poczucia humoru, a może podziałał szokujący kontrast (poprzedni zwierzchnik, kapitan Stankiewicz, był śmiertelnie poważny i lodowato spokojny, przy tym raczej z dystansem do pasażerów), dość że po tygodniu współpracy uznał kapitana Borkowskiego za błazna lub wręcz za zbiegłego ze szpitala wariatów niebezpiecznego człowieka - zwłaszcza Z PUNKTU WIDZENIA WSPÓŁAUTORA ORGANIZACJI SŁUŻBY NA STATKU - który dla popularności u pasażerów gotów był na wszystko. Zżymał się więc, słuchając, jak kapitan Eustazy w cudowny sposób przed gronem pasażerów na pokładzie zmienia napotkaną na oceanie samotną mewę w BURIEWIESTNIKA i z jej lotu czyta niby z otwartej księgi, jaka będzie pogoda, kierunek i siła wiatru oraz zachmurzenie. Dostawał konwulsji, patrząc, jak kapitan Eustazy wprowadza na mostek najbardziej dostojnych pasażerów i pyta oficera wachtowego, jaka jest poprawka kompasu, a potem wyciąga ręce w kierunku dwu odległych od siebie gwiazd i z kąta zawartego pomiędzy rękami ogłasza bardziej ścisłą, bo do pół stopnia, poprawkę kompasu od obliczonej przez oficerów nawigacyjnych przy pomocy precyzyjnych namiarów, mapy, rocznika, tablic i matematyki.
W południe na mostku starszy oficer zmieniał się w niesłyszalnego brzuchomówcę, gdy po obliczeniu pozycji na godzinę dwunastą przez trzech oficerów, z nim włącznie, kapitan Eustazy wobec przyprowadzonych pasażerów ogłaszał tę pozycję za nieważną, ponieważ TYLKO ON, KAPITAN, WIE, gdzie jego statek się znajduje, i rysował swoje ulubione MP - MERIDIEM (z łaciny), POS1TION (z angielskiego), czyli POŁUDNIOWĄ POZYCJĘ statku - na mapie w miejscu dowolnie tkniętym swym wskazującym palcem.
Starszy oficer uważał, że kapitan Eustazy nie ma pojęcia, w jaki sposób odmierza się wysokość ciał niebieskich, a jeszcze mniej wie o poprawianiu odmierzonych wysokości i obliczaniu linii pozycyjnych, a to że dotychczas nie zatopił żadnego statku, zawdzięcza wyłącznie swoim „kochAAAnym oficerom” - gdy on sam, jak aktor, gra wyimaginowaną przez siebie (na poziomie siedmioletniego dziecka, które nigdy nie widziało morza) rolę NADKAPITANA-CUDOTWÓRCY I MAGIKA wobec zmuszonych go słuchać pasażerów i załogi. Znając rzekomo trzynaście języków, w rzeczywistości WŁADA JEDNYM, SWOIM NOSOWYM, którego na szczęście nie wszyscy mogą zrozumieć.
Był ten starszy oficer okropnym PEDANTEM. Swego czasu, gdy pływaliśmy razem na „Polonii”, zameldowałem mu, jako starszemu oficerowi, w jednym z portów, że setka tak zwanych DEJMANÓW, przychodzących dla umycia naszego statku, w ciągu jednego dnia zwędziła sto wiader, w których z Polski przysyłano na „Polonię” szare mydło. Starszy oficer, gdy się czymś zdenerwował, natychmiast czerwieniał i mówiąc w AFEKCIE, lekko się zacinał. Poczerwieniał również wówczas i powiedział: - Pppaaa-nie! Pan ta-aak oo-oood razu melduje, że sto, aa-aaa nie stopniowo.
Rzeczywiście, nie pomyślałem, że należało pójść do niego pięć razy i za każdym razem powiedzieć, że dejmani zwędzili dwadzieścia wiader. Nie przyszło mi to jednak do głowy, ponieważ zginęło od razu sto wiader.
Na „Piłsudskim” - bez większego skutku - usiłowali uspokoić starszego oficera jego młodsi koledzy, przypominając, że niegdyś właściciele wielkich żaglowców woleli mieć kapitanów SZCZĘŚLIWYCH niż MĄDRYCH.
W zupełny szał wprawiało starszego oficera rozpowiadanie przez kapitana Eustazego o taranowaniu przez niego podczas wojny 1914-1918 niemieckich łodzi podwodnych, za co miał być odznaczony niezliczonymi orderami. Pasażerowie, nie mogący dokładnie zrozumieć nosowgo języka kapitana Eustazego, masowo nękali starszego oficera, prosząc o podanie im szczegółów walk „tego nieustraszonego wilka morskiego” z niemieckimi łodziami podwodnymi, będącymi największą plagą pierwszej wojny światowej.
Starszy oficer pienił się przed kolegami:
- Waaa-ariat teee-een oo niczym innym teraz już niee-e mówi, ja-aaak o taa-aaaranowaniu łe-oodzi podwodnych. Prze-eeczytał o tym u Aute-eena w przekładzie naszego Stankiewićza iii pppo-oopisuje się!
W tej podróży na „Piłsudskim” do Nowego Jorku, w wyniku obserwacji poczynionych przez starszego oficera na temat wartości kapitana Eustazego jako kapitana i przez kapitana Eustazego na temat wartości nie znanego mu dotychczas starszego oficera - obaj PATRZEĆ NA SIEBIE NIE MOGLI, a po powrocie do Gdyni kapitan Eustazy wyrzucił starszego oficera „na zbity łeb”.
Na jego miejsce przyszedł Tadeusz Meissner, starszy oficer naszego żaglowca szkolnego „Dar Pomorza”, po odbytej podróży dookoła świata. Kapitan Eustazy nie wyraził zachwytu na jego widok, ponieważ był zdania, że Tadeusz przepływał całe swoje dotychczasowe życie pod prześcieradłami na żaglówce, za którą uważał fregatę „Dar Pomorza”.
Tadeusz, zgodnie z twierdzeniem wielu naocznych świadków, miał urodzić się z krzyżem Virtuti Militari na piersiach i szczątkiem papierosa w ustach. Z pobłażaniem wysłuchał opinii o sobie kapitana pływającego PAŁACU, jak mu przedstawił SWÓJ STATEK kapitan Eustazy, i jakoś dał sobie radę Z NADKAPITANEM. Odbył z nim na „Piłsudskirn” podróż do Nowego Jorku, a potem, również pod Eustazym Borkowskim, brał udział w dziewiczej podróży do Nowego Jorku na drugim naszym motorowcu, „Batorym”.
Ta podróż dostarczyła kapitanowi Eustazemu Borkowskiemu okazji do zmierzenia się z kapitanem Mamertem Stankiewiczem. Postanowił go zaćmić. Postanowił zaćmić ceremonię powitalną zgotowaną uprzednio na przyjście „Pilsudskiego” pod dowództwem kapitana Mamerta Stankiewicza. Osoby organizujące tamtą uroczystość były nieco odmiennego pokroju niż wyznawcy i czciciele kapitana Eustazego, patronujący obecnej uroczystości.
Musiało to być COŚ zupełnie, ale to zupełnie innego.
Otóż kapitan Eustazy postawił „na nogi” (jeśli nie „na głowie”) całe przychylne jemu DUCHOWIEŃSTWO Stanów Zjednoczonych i DOSTOJNIKÓW oraz TYSIĘCZNE RZESZE EMIGRACJI POLSKIEJ w Stanach.
Z Polski zabrał kapitan Eustazy ze sobą na „Batorym” jego ekscelencję biskupa Karola NIEMIRĘ wraz z dzbanem napełnionym wodą Bałtyku. Wodę tę miał jego ekscelencja w otoczeniu biskupów Stanów Zjednoczonych i dygnitarzy NA OCZACH TYSIĘCY PIELGRZYMÓW WLAĆ DO WÓD ATLANTYKU, na tle Statui Wolności w Nowym Jorku, dokonując w ten sposób ZAŚLUBIN ATLANTYKU Z BAŁTYKIEM.