Выбрать главу

Najmilsze rozważania „kochaaanych oficerów” na „Kościuszce”: jaką liczbę wystrzałów przyznać w salucie dla „kochanego Szamana” - mogły się z powodzeniem zakwalifikować pod naukowe pojęcie HUKOLOGII. Wkrótce prawie wszyscy na „Kościuszce” wiedzieli na pamięć, że admirał dowodzący flotą (naturalnie angielską) miał przyznanych dziewiętnaście wystrzałów jak również każdy inny ofi­cer na tym stanowisku, gdy jego okręt zbliżał się do portu. Szaman nie dowodził flotą i ta liczba strzałów nie była brana pod uwagę. Admirał miał przyznanych siedemnaście wystrzałów, wiceadmirał - piętnaście, kontradmirał - trzynaście, komodor lub oficer pełniący jego funkcję - jedenaście. Żaden z tych salutów nie pasował do Szamana. Po długich debatach uchwalono, że jako „pierwszemu po Bogu”, a więc niejako głowie państwa, należy mu się salut ze stu i jeden wystrzałów. Z nie wyjaśnionych przyczyn doliczono ten jeden wzorem „historycznej pamiątki angielskiej”.

Na przeszkodzie w spełnieniu tych marzeń stała nieznajomość gatunku prochu (sama mnogość jego odmian mogła już przyprawić o zawrót głowy), nieznajomość ilości prochu koniecznej do wystrza­łu, brak instrukcji i... brak samego prochu. Tak to zgłębianie wiedzy z dziedziny HUKOLOGII doprowadziło „kochaaanych oficerów” do martwego punktu, z którego na razie ani rusz nie mogli posunąć się dalej. Na domiar złego zwaliło się na nich jeszcze jedno pytanie: skąd się wzięło w Polsce DZIEWCZĘ NA STO WYSTRZAŁÓW? Na pewno miało niezwykłe przymioty ciała i ducha, jeśli nawet królowa Bona otrzymała przy wjeździe do Krakowa w 1518 roku mniej, bo salwę z siedemdziesięciu czterech dział, ustawionych na Kleparzu a ulanych z rozkazu króla Zygmunta. Ale niektórzy twierdzili, że jeśli z tych dział „bito bez przerwy” - to o zdystansowaniu nie mogło być mowy.

Spór został nie rozstrzygnięty. Później dzieje HUKOLOGII wzboga­ciły się o wiadomość na temat innej salwy powitalnej dla królowej, oddanej w kilkadziesiąt lat po wspomnianym wjeździe królowej Bony do Krakowa, i o historię salutu, który omal nie stał się zgubą królowej angielskiej Elżbiety I. Otóż jeden z kapitanów jej króle­wskiej mości ujrzał ze swego okrętu, idącego Tamizą, sztandar kró­lewski powiewający nad pałacem w Greenwich, nieomylnie ozna­czający obecność w nim królowej. Kapitan, chcąc przypodobać się swej władczyni, kazał natychmiast oddać przynależny jej salut, jako głowie państwa i przełożonej floty. W tamtych czasach salut odda­wano z dział „bitewnych” pociskami, jakimi rażono nieprzyjaciela. W wyniku tej głośnej adoracji jeden z pocisków przeleciał w odle­głości kilku cali od głowy spacerującej po parku królowej. Naoczni świadkowie rozmowy, jaka odbyła się między królową a stawionym przed jej oblicze kapitanem, nie silili się w swych pamiętnikach oddać gniewu królowej. Jednakże jego skutki przetrwały przeszło czterysta lat i nie straciły nic ze swej świeżości od tamtych czasów: po dzień dzisiejszy w górę rzeki od Gravesend okrętom nie wolno oddawać salutów, nawet ze specjalnych działek załadowanych śle­pymi nabojami.

Ponieważ „Kościuszko” znajdował się przeważnie na oceanie, a nie na Tamizie powyżej Gravesend, chęć więc uhonorowania Szamana salutem ze stu jeden wystrzałów nie była ograniczona miejscem pobytu. Przemyśliwano tylko nad zdobyciem amunicji i jej zużytko­waniem.

Czas niepowstrzymanie szedł naprzód. W kilka lat od momentu zobaczenia na „Kościuszce” kolubrynki znalazłem się znów na tym statku, jako drugi oficer. Kapitan Eustazy Borkowski dowodził w tym czasie transatlantykiem „Batory”, a sławnego działka na jego daw­nym miejscu nie spostrzegłem. Zainteresowany jego zniknięciem, zacząłem wypytywać „tubylców”, to znaczy „kościuszkowców”, któ­rzy nie przeszli z kapitanem na „Batorego”. Z usłyszanych długich i barwnych relacji, mocno niekiedy różniących się między sobą, przy­toczę urywki tych, które najwiarygodniej tłumaczą zniknięcie kolu­brynki.

„Przez pewien czas - mówił jeden z rozmówców - POKŁAD o niczym innym nie marzył, jak o oddaniu z armatki salutu dla kapitana. Nie umiem powiedzieć, który oficer był tym najbardziej prze­jęty. Można rzec, że wszyscy, a z nimi sternicy, starsi marynarze, młodsi marynarze. Chłopcy też. Sternicy, którzy opiekują się mos­tkiem, powiedzieli kiedyś, iż mają już tyle prochu, że wystarczy na kilka salutów po sto jeden...”

,Jak przypomnę sobie tę epidemiczną chęć wystrzelenia z kolubrynki - rzekł mój drugi rozmówca - myślę, że w tej gorączce jako podręcznikiem posłużono się drugim tomem »Potopu« Sienkiewi­cza, a nauczycielem to chyba był wszystkiemu Bogu ducha winien Kmicic...”

„Za bardzo pewni siebie nie byli - twierdził inny »kościuszkowiec« - więc postanowili, że najpierw spróbują wystrzelić przy nabrzeżu. Ponieważ taka detonacja mogła zaalarmować cały port, postanowili oddać salwę na Nowy Rok, gdy staliśmy w Gdańsku. Żeby w mieście nie wywołać paniki, zdecydowano rozpocząć strzelanie w momencie, gdy zegar wybije godzinę dwunastą w nocy. Na Nowy Rok, wiadomo, na wszystkich statkach w porcie ryczą syreny, biją w dzwony, wystrzeliwują rakiety. Byli więc pewni, że kanonada na naszym statku przejdzie niepostrzeżenie. Na razie chodziło głównie o to, żeby nauczyć się obchodzenia z armatką. Prawdziwy salut miał być odda­ny, gdy będziemy sami na oceanie”.

„I rzeczywiście na Nowy Rok - relacjonowano mi - kto mógł z załogi wyjść na pokład, by podziwiać salut, ten wyszedł. Gdy tylko uderzyły dzwony okrętowe i zawyły syreny, zobaczyliśmy na mostku wielki błysk. Potem był wielki huk, a potem... nastąpiła wielka cisza, która trwała na mostku do drugiego stycznia”.

Po rozpoczęciu pracy przy sąsiednich magazynach dokerzy, inten­sywnie pomagający „kościuszkowcom” w poszukiwaniu ich działa, przynieśli kolubrynkę i zmurszałe szczątki jej lawety. Wstyd i roz­goryczenie z powodu nieudanego HUKU kazały jego sprawcom ukryć kolubrynkę, by swym widokiem nie drażniła kapitana Eustazego. Po odrestaurowaniu lawety i ułożeniu na niej kolubryny nie wyleczeni ze swej HUKOLOGII pozostali starzy „kościuszkowcy” prosili, byśmy pamiętali, że Szamanowi Morskiemu należy się salut ze stu i jeden wystrzałów właśnie z tego działka.