Potocznie mówiliśmy między sobą o języku kapitana: „»Pa ruski« zapomniał, a po polsku jeszcze się nie nauczył”. Czasami to było powodem niezrozumienia dowcipu kapitana. Kiedyś rozbawiony oświadczył nam na mostku:
- Nu wie co? Nu chętnie się uśmiałem! Nu, jeden z pasażerów prosił, żeby ja statek zatrzymał, bo on szlem stracił.
Bez nadwornego tłumacza kapitana nie mogliśmy się domyślić, jaki związek przyczynowy zaistniał pomiędzy straconym w brydżu szlemem a zatrzymaniem statku. Ponieważ jednak skojarzenie wydało się nam równie zabawne, jak kapitanowi, więc i my „uśmieliśmy się chętnie”. Tłumacz kapitana wyjaśnił nam potem, że w tym wypadku chodziło o hełm tropikalny, który pasażerowi wypadł za burtę. Przyznać trzeba, że tworzenie neologizmów nie nastręczało kapitanowi wielkich trudności. Rosyjski szliom spolszczył według własnego systemu na szlem i nawet się nie zająknął.
Jeśli kapitanowi coś nie bardzo wydawało się zrozumiałe z tego, co posłyszał, wówczas stosował własny system: pytał każdego oficera z osobna o zdanie w danej materii. Gdy potem nie był jeszcze pewien wyniku, w postaci średniej arytmetycznej z wypowiedzi oficerów, to zapowiadał:
- Nu wie co? A? Nu ja to zrobię warunkowo.
Tym „warunkowo” kapitan uspokajał własne sumienie, że niedokładnie rozumiejąc, zrobił coś na ślepo, bo zaufał oficerowi, którego tłumaczenie najbardziej mu się spodobało.
O godzinie 14.20 na mostek weszła młoda para. On wyglądał na nieco młodszego od niej. Oboje byli tuż po dwudziestce. Podszedłem do nich i spytałem, czego sobie życzą. Oświadczyli, że natychmiast chcą widzieć kapitana w sprawie nie cierpiącej zwłoki. Natychmiast!
Zmuszony byłem im wyjaśnić, że kapitan wiele lat spędził na Południu, a na Południu po południu ludzie muszą parę godzin odpocząć, w czasie największego upału od godziny 14.00 do 16.00. Jeśli jednak sprawa jest rzeczywiście tak bardzo pilna, to naturalnie kapitana obudzę.
Przez krótką chwilę, podczas której młoda para się namyślała, usiłowałem odgadnąć, o co im chodzi. Nim doszedłem do jakiegoś wniosku, młody człowiek oznajmił mi:
- Chcemy natychmiast wziąć ślub i właśnie prosić kapitana, żeby go nam udzielił. Jesteśmy obywatelami Stanów Zjednoczonych i ewentualne polskie przepisy nas nie obowiązują.
Uczucie radości, z jakim objąłem wachtę, było czczą namiastką tego, czego doznawałem w tej chwili. Widziałem oczami duszy pierwsze strony nowojorskich dzienników wypełnione fotografiami „Kościuszki”, młodej pary i kapitana Domejki. Widziałem wyraz twarzy kapitana Eustazego Borkowskiego czytającego na „Batorym” te gazety. Marzenie jego życia zostałoby zrealizowane przez innego kapitana tej samej kompanii okrętowej! I w dodatku na „Kościuszce”, na którym tyle lat o tym śnił, teraz bez niego miałby się odbyć ślub. Obawiałem się, czy przeżyje ten cios. Ani jeden z naszych kapitanów jeszcze ślubu nie udzielał. Byłby to pierwszy wypadek w naszej Marynarce Handlowej. Wspaniała okazja wskrzeszenia dawnych tradycji okrętowych. Nowy triumf „pierwszego po Bogu”. Zakasujemy nawet kapitana „Normandie”.
Postanowiłem działać odpowiednio i szybko. Wobec takiej nowości kapitan na pewno będzie kolejno zbierał opinie od każdego z nas oficerów z osobna. Przeprosiłem młodą parę i udałem się sam do kabiny kapitana. Niepokoiłem się, że jeśli go obudzę - nie będzie w dobrym humorze. Nowości wszelkich nie lubił, chyba że miał to być moment historyczny. O takich chętnie opowiadał i do takich zaliczał na przvkład następujące wydarzenie.
„Nu wie co? A? Nu, historyczny był moment w Londynie. Nu cóż takiego? Nu, pomyśli pan sam: ojciec i syn na rozmaitych okrętach spotykają sień w Londynie. Nu, panie, takie rzeczy należą do historycznych momentów. Nu, ja, panie, na »Warszawie«, a mój syn na wojennym okręcie przyjechał też do Londynu. Nu, panie, to wielkie rzeczy! Nu, historyczne. Wie co?”
Zapukałem lekko do kabiny, na razie tak by go nie obudzić. Ale natychmiast posłyszałem głos kapitana. Nie spał! Będzie dobry humor! Wszedłem do kabiny. Kapitan siadł na koi i zapytał:
- Nu, co sień stało?
- Historyczny moment czeka na pana kapitana! - powiedziałem. - Nazwisko pana kapitana ukaże się na tytułowych stronach wszystkich nowojorskich dzienników. Entuzjaści urządza może nawet przejazd pana kapitana po Piątej Ulicy.
Zapalając się coraz bardziej do ślubu, powoli sam zaczynałem wierzyć w to, co mówię:
- Tego, co w ciągu życia było marzeniem kapitana Borkowskiego, dokona pan kapitan! (Sam byłem zachwycony tym zdaniem. Jeśli inny kapitan już coś zrobił lub chciał zrobić - to już był mocny argument w przekonywaniu kapitana). Młoda para obywateli amerykańskich ze Stanów Zjednoczonych, których polskie przepisy nie obowiązują, prosi pana kapitana o udzielenie jej ślubu. Chcą ślub brać natychmiast.
- Nu wie co? A? Nu, co mówi? - i kapitan zaniemówił. Widziałem, że był zdumiony i oszołomiony. Postanowiłem mocniej go przycisnąć.
- Myślę, panie kapitanie, że trzeba się pośpieszyć, póki jest spokojnie. Bo jak pogoda się zepsuje, to im się może wszystkiego odechcieć.
- Nu wie co? A? Nu, prawdę mówi. - Kapitan odzyskał mowę. - Nu, cóż takiego? Nu, zechco - to dam. U mnie porządek musi być, pasażerski że statek. Nu wie co? Nakaże ja intiendientu, żeby wszystkie papiery przygotował. Nu, formalnie musi być wszystko zrobione. Nu i cóż takiego? Nu i dam ślub.
Ogarniała mnie coraz większa radość, kiedy słuchałem kapitana Domejki. Czułem, że wizja historycznego momentu - z możliwością zaćmienia kapitana Eustazego Borkowskiego przez dokonanie tego, o czym tamten przez całe życie tylko marzył - oraz obietnica ukazania się wzmianek na pierwszych stronicach nowojorskich gazet podziałały na niego odpowiednio. Zaczynał już nawet okazywać niecierpliwość.
- Nu wie co? Nu, niech im powie: niech poczekajo chwileczka. Nu, jak tylko steward sprzątnie kajuta i przyniesie coś do picia, zaraz ich poprosi. Nu, przyjmą ja ich natychmiast.
Nie dotykając stopami pokładu, znalazłem się za drzwiami kabiny. Oznajmiłem młodej parze, że kapitan zaraz ich przyjmie. Steward przyjdzie ich zawiadomić. Mogą zaczekać na mostku.
Należało jak najszybciej uświadomić wszystkich kolegów i zapoznać ich z użytą argumentacją. Najpierw uświadomiłem stojącego ze mną na wachcie piątego oficera. Wpadł w zachwyt i pobiegł powtórzyć wszystko pozostałym oficerom. Napięcie wzrastało. Widziałem, jak steward poprosił młodą parę do kabiny kapitana, a po chwili zobaczyłem znów stewarda niosącego szklanki i lód.