Выбрать главу

Zmarnowana „epokowa” okazja zaciążyła na stosunkach między nami a kapitanem. Pałaliśmy niechęcią do intendenta, wierząc w prawo przyrody, które nie zna kary i nagrody, a tylko i wyłącznie konsekwencje. Te, według naszych przewidywań, dla intendenta miały być straszne, dla kapitana tylko niemiłe. Zastraszony przez intendenta, był w pewnym sensie bezwolny. Starzy „kościuszkowcy” mieli na ten temat inną teorię: duch opiekuńczy kapitana Eustazego Borkowskiego, który dopóty przebywać będzie na „Kościuszce”, dopóki chociaż jeden z wyznawców kapitana Eustazego pozostanie wśród załogi, pomści zmarnowaną okazję dodania sławy jego kocha­nemu statkowi. Spodziewali się, że zemsta Szamana musi nastąpić - nie wcześniej, to później. Nie przestawali o niej myśleć, snując wiel­kie nadzieje na ziszczenie się tego marzenia, nawet na nowej linii do Południowej Ameryki, dokąd „Kościuszko” miał wyruszyć 20 paź­dziernika 1936 roku, po przybyciu do Gdyni.

O tej nowej linii wiele rzeczy było nam wiadomych od tych, którzy pływali na „Pułaskim” i opisywali nam nowych pasażerów, ładunki i agentów. Jedną z największych ciekawostek nowej linii byli pasaże­rowie, którzy sypiali w koi w długich juchtowych butach. Stewardesy odchodziły od zmysłów, ale musiały panować nad sobą, widząc zbrukaną dziegciem lub nieznanym czarnym smarowidłem śnieżno­białą pościel. Stewardesy zalewały się łzami przed ochmistrzami i intendentem, opowiadając o pasażerach z południowo-wschodniej Polski, żaden jednak pasażer nie usłyszał od nich nigdy niegrzecz­nego słowa i nie widział okazanego niezadowolenia. „Wtajemnicze­ni” wyjaśnili, że postępowanie pasażerów nie jest wynikiem braku pojęcia o higienie, lecz powoduje je strach przed utratą butów. Buty były skarbem. Ściślej mówiąc skarbcem, w którym, przeważnie w obcasach, były schowane złote monety na czarną godzinę. Wywoże­nie złota, podobnie jak we wszystkich krajach, było przez urzędy celne zabronione.

Zupełnie inną nadzieją napawała świadomość, że intendent nie zna języka portugalskiego i hiszpańskiego, panujących w Południo­wej Ameryce.

Gdy z ust kapitana padła pierwsza MAKABRA, zaczęliśmy szukać jej autora oraz przyczyny skutków, które zostały tak nazwane. Auto­rem, zgodnie z naszymi domysłami, okazał się intendent. Przyczyną - czwórka pasażerów kabinowych z Nowego Jorku. Dzieci milionerów amerykańskich: trzech chłopców i dziewczyna. Wszyscy w wieku około lat dwudziestu.

MAKABRA rozpoczęła się od ważkich słów rozżalonej stewardesy kapitana, która obsługiwała również pomieszczenia pasażerów kabi­nowych. Genia - tak było na imię stewardesie - przyniosła do intendenta pościel z kabiny milionerów i oświadczyła, że z piekła rodem pannica kazała go zawiadomić, iż na tak cuchnącej pościeli nie będzie spała, a chłopaczyska natychmiast ją poparli.

Intendent kazał dać najlepszą zapasową pościel, a ochmistrz miał przeprowadzić wywiad, jaki zapach będzie najbardziej odpowiadał milionerównie. Gdy dowiedział się, że „szkocka lawenda”, wyszu­kano na statku podobne pachnidło i czym prędzej skropiono nim pościel. Sprawa wydawała się być załatwiona. Niestety, tylko do obiadu.

Przy obiedzie okazało się, że najbardziej wyszukane potrawy są nieodpowiednie dla rozwydrzonych rnilionerząt. Podawane a la carte na naszej linii potrawy - będące najgłośniejszą reklamą przyciąga­jącą pasażerów i okrzyczane jako niegodny chwyt konkurencyjny przez inne linie pasażerskie - były dla nich niesmaczne. Kazali je sobie wciąż zmieniać. Załoga hotelowa dwoiła się i troiła, aby im dogodzić. Niestety. Nawet doprowadzona do doskonałości bezinte­resowna usłużność i grzeczność załogi hotelowej naszej linii okazała się bezwartościowa dla młodej czwórki.

Po czterech dniach podróży szef kuchni, ochmistrz, stewardzi i Genia, jeśli się nie modlili, to teraz zaczęli, błagając gorąco, by ta podróż skończyła się jak najprędzej.

Intendent zaczął coraz częściej odwiedzać kabinę kapitana. Przez nie domknięte drzwi nawigacyjnej usłyszeliśmy kiedyś, jak swój raport o Amerykanach rozpoczął od słowa MAKABRA. Dalej nastę­pował szczegółowy opis podawania posiłków milionerzątkom.

- Poleciłem asystentowi ochmistrza - mówił intendent - być obecnym przy ich stoliku; dwóch stewardów nie nadąża z przyno­szeniem stale zmienianych dań. Przypalone, nie dosmażone, przypieczone, nie dosolone, przesolone, za mało słodkie, za bardzo słod­kie, ma dziwny smak. Pierwszego dnia kucharz powiedział żartobli­wie: „Nie biegajcie tak szybko, bo was krew zaleje!” Na trzeci dzień krew zalała kucharza. Co smakowało wczoraj, nie smakuje dzisiaj. Krew zalewa szefa kuchni. Jeżeli to się nie zmieni, chyba pierwszy wyskoczę za burtę. Nie jestem już w stanie słuchać narzekań stewar­desy, asystenta, ochmistrza, szefa kuchni...

- Nu wie co? A? Nu prawda, makabra! - powtarzał bezradny w tymwypadku kapitan.

Byliśmy ciekawi, jakie obrazy jawią się i będą się jawiły kapita­nowi przy dźwięku słowa MAKABRA. Czy widzi milionerzątka , czy zapłakaną twarz Geni, czy roztrzęsionego intendenta?

Ponieważ intendent był już gotów wyskoczyć za burtę, stosunki nasze z kapitanem uległy pewnej poprawie. Może nie tyle przeba­czyliśmy, ile byliśmy ciekawi, co przeżywa intendent za złamanie tradycji dawania ślubów przez kapitana.

Wiadomość o nadchodzącym sztormie przyniosła ze sobą nadzieję złagodzenia MAKABRY.

- Nu wie co? A? Nu może oni sień pochorujo i wszyscy troszeczku odpoczno - powiedział kapitan, czytając raport o pogodzie, przynie­siony na mostek przez radiotelegrafistę.

Sztorm nie przyniósł spodziewanej przez kapitana ulgi. Przeciw­nie, powiększył makabrę. Milionerzy położyć się, położyli, ale wezwany do chorych lekarz okrętowy musiał za nich ordynować takie dania, które miały im dopomóc w przetrzymaniu złej pogody.

Lekarz naradzał się z asystentem ochmistrza, jakie posiłki przy­gotować, aby można je było jak najszybciej dostarczyć z kuchni do kabiny. W wybredzaniu ani jedno z milionerząt nie popuściło. Nikłą pociechą dla asystenta ochmistrza było to, że złożone chorobą dia­blęta nie kazały podawać tych win, których na statku nie było. Gdy były zdrowe, asystent ochmistrza od pierwszego posiłku musiał ich nieustannie zapewniać, że jeśli będą wracali - w co on nie wątpi - którymś ze statków naszej kompanii do Stanów Zjednoczonych, to na tym statku na pewno znajdą wszystkie te wina, których teraz żądają, i prosił, by dali spis tych trunków i byli łaskawi powiedzieć, kiedy mają zamiar wrócić do swego kraju.