Sztorm nie ulżył doli Geni. Odświeżanie garderoby milionerówny odejmowało Geni mowę i ręce. Teraz nowe widmo w postaci prasowanych koszul - które stale trzeba było odnosić do pracza lub poprawiać samej i przynosić trzem wcieleniom szatana - podcinało jej nogi przed wejściem do ich kabin.
Po sztormie do grupy chcących wyskoczyć za burtę z powodu milionerząt dołączył steward pokładowy, który miał pieczę nad leżakami na pokładach.
- Panie poruczniku - opowiadał o swych przeżyciach czwartemu oficerowi, z którym był zaprzyjaźniony - ja mam tej czwórce szatanów amerykańskich ustawiać tak leżaki, by nie kołysało, nie było wiatru i żeby był ładny widok na ocean. Mam bez przerwy być przy nich. Pilnować, czy któremu nie jest zimno i czy wiatr go nie zawieje na pokładzie! Niech pan pomyśli! Muszę podawać im po kilka razy dziennie przed południem bulion z pasztecikami, po południu kawę z ciastkami. Mają wilcze apetyty. Czasami nie rozumiem, gdzie to wszystko może się w nich zmieścić. Rozumiem, że jak świeci słońce, to jest różnica w patrzeniu na morze z prawej czy z lewej burty, do dziobu czy do rufy, ale dla milionerów „krajobraz wodny” przy bezwietrznej pogodzie i pełnym zachmurzeniu ma takie same różnice, jak przy bezchmurnym i słonecznym niebie. Przenoszenie wciąż czterech leżaków z jednej burty na drugą, dla czterech osób, to pan porucznik wie sam, co to za praca. Nie mam czasu dla innych pasażerów. Powrzucałbym tych szczeniaków do wody razem z leżakami, żeby ich tylko nie widzieć dłużej. Uciekłbym na ląd, gdybym miał stale takich pasażerów do obsługiwania...
Tych samych skarg „deck-stewarda” musiał wysłuchiwać ochmistrz i oczywiście powtarzał je natychmiast intendentowi, a intendent kapitanowi, uważając, że w ten sposób sobie ulży.
Szef kuchni, stewardzi, stewardesa, ochmistrz, asystent ochmistrza, „deck-steward” - wszyscy przysięgli intendentowi, że jeśliby w którejś następnej podróży zobaczyli tę czwórkę wchodzącą na statek, to oni z niego zejdą.
Intendent słuchał tych wszystkich żalów, znajdując na każdą przyczynę skargi jedno określenie: MAKABRA! Całe brzemię skarg, powiększone o jego własne żale, odnosił pieczołowicie kapitanowi. Intendent, pomimo że nie lubił ochmistrza i miał zamiar wymienić go na ochmistrza z „Pułaskiego”, teraz błagał, by ochmistrz uspokajał ludzi. Miał obiecywać wolne dni, nawet ewentualne gratyfikacje z własnej, intendenta, kieszeni, byle nie narazić się tak znakomitym pasażerom. Nie chciał też stracić opinii doskonałego intendenta przez nieuprzejmość podległego mu personelu w stosunku do dzieci potentatów Stanów Zjednoczonych.
- Dzieci te - mówił intendent - zrobią reklamę Linii wśród najbogatszych sfer. Będziemy mieli z pewnością w przyszłości na naszych statkach komplet pasażerów kabinowych i nie możemy sobie psuć opinii z powodu tych tak bardzo młodych jeszcze przyszłych milionerów.
Intendent tracił apetyt, stawał się coraz bledszy, nie sypiał. Wolny czas poświęcał liczeniu godzin, które pozostały do przybycia do Kopenhagi. Pomocnik intendenta, obdarzony poczuciem humoru, twierdził, że intendent „wynalazł specjalną arytmetykę” do liczenia czasu pobytu milionerząt na statku. Od całej sumy godzin pozostałej do wyokrętowania w Kopenhadze odejmował godziny snu milionerząt oraz te, w których zaobserwowano brak zachcianek z ich strony.
Myśmy uważali tę czwórkę za „krucjatę dzieci”, innymi słowy – za karę spadłą na „niewiernych”, profanujących zwyczaje i tradycje morskie. Cieszyliśmy się z pobytu milionerząt na statku, chociaż prz} zdawaniu wachty przybył nam dodatkowy trud informowania kolegów o wszystkich nowościach, jakie wynikły z powodu przybycia dziatek na pokład. Pomimo to pewnego dnia wyraz twarzy Geni stojącej przy relingu na mostku zaniepokoił oficera wachtowego. Przestraszył się, że Genia ma zamiar zrobić mu „człowieka za burtą”.
- Co się stało?
- Nic się nie stało - odpowiedziała Genia na pełne niepokojupytanie oficera. - Wiem, czego pan porucznik się boi. Niech panbędzie spokojny. Bądź co bądź jest już bliżej niż dalej. Wytrzymam.Wyskoczyłam, żeby chociaż odetchnąć powietrzem, którym te potwory nie oddychają.
Jeszcze tego samego dnia przy zdawaniu wachty informowaliśmy jeden drugiego, że podczas inspekcji asystent zauważył, iż steward pokładowy ma wyraz twarzy podobny już do wyrazu twarzy Geni. Imię „Genia” zaczęliśmy traktować na mostku jak nazwy nadawane cyklonom wędrującym przez oceany i pilnie śledzonym przez wszystkich zainteresowanych.
Kapitan słuchał żalów intendenta, ale nie mógł mu w żaden sposób pomóc i poskromić „milionerowych szatanów”, ze względu na swoją wymowę języka angielskiego. Każde zdanie wypowiedziane przez kapitana w tym języku było dokładnie przesycone wschodnim akcentem i każde niezmiennie zaczynało się od swobodnie, z polska wymawianych słów: „Ju si perhaps...” Co miało oznaczać: „Widzisz, możliwe, że...” Zdając sobie sprawę z poziomu swej angielszczyzny, panicznie bał się drwin ze strony szalejącej na statku czwórki, która by go na pewno ośmieszyła i przedstawiła w niekorzystnym świetle w sferach najwyższej finansjery. W tym rozumowaniu również były widoczne ślady myśli intendenta. Dotychczas kapitan, słuchając skarg intendenta, nie zajmował stanowiska wobec milionerząt, ale gdy stosunki między nami a kapitanem jeszcze bardziej się ociepliły, kapitan wygłosił swoje zdanie na temat, co myśli o terrorze panującym w tej podróży na statku:
- Nu wie co? A? - odnosiło się to do nas wszystkich na mostku. - Nu, piniondze. Nu posiadanie piniendzy więcej człowieka psuji niż ich brak. Nu, takie młode stworzenie, nu pomyśli pan sam - taka dziewczynka. Nu taki łagodniutki wygląd. Nu, panie, a to bestia. Nu, mężem ja jej nie chciałby być za żadne miliony. Nu, panie, takiej nigdy nie dogodzisz. Nu wszystko jej źle i źle. Nu jeść ona u nas nic nie może. Nu wszystkie jedzenie złe. Nu wszystko niedobre. Nu, panie, nu pościel jej nie pachnia. Nu sama ona nie wie, na co chce patrzyć i co chce widzieć. Nu takiej pasażerki ja jeszcze w swym życiu nie widziałem. Nu prawda. Kabiety bić nie możno. Ale ja by jej, nu wie co, chętnie by przyłożył. Nu cóż takiego? Nu jeden, nu dwa klapsy. Nu tak jak dziecku. Wiadomo, w co. Nu i pannica na dwa dni tylko na chleb i woda. Nu, wszystko by jej potem smakowało. Nu wie co? Nu wstyd mnie troszeczku samemu, że takie mnie myśli do głowy przychodzo. Nu takie dziewczontko, panie, nu wszystkim koło siebie życie zatruła. Nu, stewardesa, panie, nu spuchnięta od płaczu. Nu przez łzy u mnie kabina sprzonta.