Выбрать главу

- Panie radco! Proszę powiedzieć, ile upłynęło czasu?

- Niecałe trzy minuty, panie kapitanie! - oznajmił radca.

Na widok kapitana strażacy i ochmistrz natychmiast się wycofali.

- Szanowni państwo! To nie są czary ani też zamówione przeze mnie widowisko. MÓJ statek jest unerwiony, jak człowiek. Nerw przy zetknięciu z ogniem sygnalizuje do mózgu swój kontakt z gorącem. Podobnie sprawa ma się i tutaj. Płomień zapalniczki dotknął nerwu, który zasygnalizował oficerowi na mostku, że kabina się pali. Sza­nowni państwo! Pójdziemy teraz na mostek i zobaczymy, co się tamdziało w momencie, gdy płomień zapalniczki rozsadził ampułkę.

Towarzystwo po wyjściu z kabiny podziwiało strażaków uzbrojo­nych w sprzęt, który pozwoliłby im wejść w dym, a nawet w ogień. Natychmiastowa akcja strażaków i podziw dla kapitana odebrały mowę zachwyconym pasażerom.

Na mostku rozpoczynała się druga część „pożarowej sielanki”, jak oficerowie nazywali te popisy kapitańskie.

- Otóż, szanowni państwo, jesteśmy teraz przy MOIM kochAAA-nym oficerze, który uratował życie osobom śpiącym w kabinie. Z chwilą pęknięcia ampułki zaczął dzwonić w tej szafie termiczny wykrywacz ognia. Wachtowy oficer sprawdził natychmiast numer alarmującej mostek sekcji i zadzwonił do centrali straży ogniowej, gdzie dzień i noc służbowi strażacy, uzbrojeni w odpowiedni sprzęt, siedzą przy telefonie. Po zaalarmowaniu starszy oficer zadzwonił do zagrożonej sekcji, z której musi się odezwać dyżurna stewardesa lub steward. Po stwierdzeniu, co się stało, dają oni znać na mostek. Gdy szliśmy na mostek, szanowni państwo mogli słyszeć stewardesę mówiącą przez telefon: „Alarm został spowodowany przez kapitana”. Gdyby jednak paliło się naprawdę, to natychmiast zostałbym zawia­domiony JA, ale tak, by nie wzbudzić paniki wśród pasażerów, która niekiedy może być gorsza od samego pożaru... System ten da się zastosować tylko w małych pomieszczeniach. W dużych, jak ładownie, jest inaczej. Tam czuwa coś innego... Proszę państwa! Powiedz­my, że się pali w magazynach bosmańskich, o, tutaj!

Kapitan wskazał pasażerom miejsce na planie, w którym powstało nowe zarzewie pożaru.

- KochAAAny mój! - zwrócił się do wachtowego oficera. - Każ tam robić sztuczny pożar!

Oficer zadzwonił do straży ogniowej i polecił zapalić dymną świecę w magazynie bosmańskim. Po chwili w drugim wykrywaczu ognia dzwonek uderzył na alarm.

- Proszę państwa! - kontynuował niezmordowanie swą prelekcję kapitan. - Ten aparat wysysa powietrze ze wskazanych na planie pomieszczeń.  Najmniejsza  drobina  dymu, jaka  znajduje  się  w pomieszczeniu, dotrze do odpowiedniej dyszy tego aparatu i przej­dzie przez fotokomórkę, która wskaże, skąd dym pochodzi.

Zebrani na mostku pasażerowie podziwiali w aparacie otwory dysz, w których chwiały się jak nikłe płomienie nitki kontrolne, dzięki którym można było sprawdzić, czy aparat pracuje prawidło­wo. W jednej z dysz widać było uchodzącą smugę dymu. Sprawdze­nie numeru pomieszczenia - to już tylko kwestia sekund.

- KochAAAni moi państwo! Spytacie, co dalej? Jak zgasić pożar, gdy pali się ładunek? Odpowiedź moja wprawi was w zdumienie, ponieważ będzie zdumiewająco prosta: AUTOMATYCZNIE! Proszę państwa! Nasz kochAAAny oficer, który nam cały czas towarzyszy, zaprowadzi nas do miejsca, skąd pożar gasi się automatycznie. KochAAAny mój, prowadź!

Oficer wziął klucz z szafki i poprowadził całe towarzystwo z kapi­tanem włącznie do pierwszego komina na pokładzie słonecznym. Otworzył żelazne drzwi. Ukazały się rzędy olbrzymich metalowych butli, połączonych rurami. Każda sekcja miała wypisany numer i zaplombowaną dźwignię.

- Proszę państwa! - czarował kapitan. - Przekręcenie tej dźwignipo zerwaniu plomby kontrolnej gasi automatycznie pożar w po­mieszczeniu o numerze widocznym przy dźwigni, naturalnie poopuszczeniu go przez ludzi. Butle są napełnione dwutlenkiem węgla,który ponieważ jest cięższy od powietrza, wpuszczony do pomiesz­czenia, wypiera je z niego, zupełnie tak, jakbyśmy wpuścili tam wodę. Szanowni państwo widzą, iż żadne niebezpieczeństwo pożaru nie jest na MOIM statku groźne.

Jak zawsze, każdy „seans” pasażerów z kapitanem kończył się w barze...

Czekając na kapitana, oficer nawigacyjny przeczytał leżący na stoliku dokument. Byt to wyciąg z dziennika okrętowego, tłuma­czony na język angielski, mówiący o przyczynie pożaru na „Bato­rym”, Powstał on w magazynowni wskutek tego, że ropa tłoczona z jednego zbiornika do drugiego przelała się po wyjęciu filtra dla sprawdzenia jej ilości w zbiorniku. Strumień przelanej ropy trafił na rozpaloną powierzchnię kotła i zamienił się w olbrzymi płomień.

Czytając to, nawigacyjny dowiedział się wreszcie, jak się pożar zaczął i zrozumiał dokładniej, co mu po drodze do kabiny kapitana o pożarze opowiadano. Załoga wciąż żyła wspomnieniami o tym wypadku.

- Panie poruczniku! Mogliśmy się żywcem spalić. Ładownie były pełne celulozy! Gdyby pożar doszedł do ładowni, byłoby po nas! Już by pan nie zobaczył „Batorego”! -chyba po raz setny przeżywał pożar barman. - Musieliśmy nadawać SOS! Zleciały nam na pomoc wszys­tkie statki, które były w pobliżu. Był i „Piłsudski”. Ale szczęśliwie udało nam się ugasić pożar. Pierwszy mechanik wszedł w ubraniu azbestowym do maszynowni i zakręcił dopływ ropy. Na pewno byśmy się spalili... Panie poruczniku! Co to było w pierwszej chwili, gdy tylko zobaczyliśmy dym na sekcjach pasażerskich! Jeden, nie powiem kto, założył kamizelkę ratunkową. Jak go zobaczył oficer pokładowy, to kazał mu ją natychmiast zdjąć. Powiedział, że nie było rozkazu i żeby nie robił paniki. A przez cały czas pożaru orkiestrze okrętowej kazano grać, żeby nikt z pasażerów nie wiedział, co się dzieje. I wie pan porucznik co? Nawet nie wiedzieli, że za chwilę mogą się żywcem upiec lub utopić.

Rozmyślania oficera nawigacyjnego przerwał kapitan, wchodząc do kabiny.

- KochAAAny mój! Wypijesz kieliszek? Właśnie dostałem bardzo dobry koniak. Nie ma nic lepszego na świecie od prawdziwego francuskiego koniaku. A taki właśnie najlepszy dostałem z powodu dekoracji Złotym Krzyżem. Oo, widzisz?

- Za co? - spytał nawigacyjny.

- Nie wiesz, za co? KochAAAny mój, byliśmy już za Nową Fundlandią, w drodze do Nowego Jorku, gdy maszyna zawiadomiła mnie, że mają pożar. Zapaliła się im ropa. Mechanik, który przepompo­wywał ropę, wyjął filtr, żeby sprawdzić, ile jej jeszcze ma. Ropa chlusnęła ze zbiornika i wylała się na rozpalony kocioł. Resztę sam sobie możesz wyobrazić. Zanim zamknęli dopływ ropy i ludzie wyszli z maszyny, by zdławić ogień dwutlenkiem węgla, stopiły się wszys­tkie kable od pomp. Możesz sobie obejrzeć, jak to wyglądało, mam tu kawałki stopionych kabli. Po puszczeniu dwutlenku stłumiono ogień w maszynie, ale przez ten krótki czas rozpaliły się ściany maszynowni i pożar osiągnął sekcje pasażerskie. Szczęśliwie miałem tylko dwustu trzydziestu czterech pasażerów na statku. Była godzina trzecia po południu. Kazałem orkiestrze grać przez cały czas, bojąc się paniki. Zabroniłem komukolwiek z załogi pokazywać się czy nakładać pasy ratunkowe. No i zabraliśmy się do gaszenia pożaru. Po zużyciu gaśnic pożar wciąż szalał. Pompy były nieczynne, jak widzisz - kable się stopiły... Pamiętasz te pięknie wyczyszczone, mosiężne obramowania wylakierowanych kubełków na żaglowcach, które wydawały się nam jakimś szczątkowym organem, tradycją czy pamiątką? Nasz statek uratowały od zagłady zwykłe wiadra do wody. Pompy zostały zastą­pione łańcuchem z żywych ludzi, którzy podawali kolejno jeden drugiemu wiadra z wodą. Dochodziła zawsze połowa wiadra, pomimo to udało się nam dzięki zimnej krwi i poświęceniu załogi ugasić pożar. Postanowiłem iść do Nowego Jorku i jak najprędzej dostać się do stoczni. W Nowym Jorku trafiliśmy na strajk w stocz­niach. Z wielkimi trudnościami udało się nam dostać do stoczni wojennej. Ta nas jednak niecałkowicie wyremontowała. Ale komisja, która przyszła zbadać naszą gotowość do wyjścia w morze, orzekła, że załodze, co potrafiła w takich okolicznościach ugasić TAKI pożar, można zaufać i puszczono nas w drogę powrotną, pomimo braków. Za specjalnym pismem komisji wróciliśmy do Gdyni. No i jak. widzisz, kochAAAny mój, dostałem za to Złoty Krzyż.