Выбрать главу

Parady pojazdów odbywały się na tej drodze, którą teraz jedziemy, środkiem szpaleru utworzonego przez dwa szeregi żołnierzy, usta­wionych aż do placu de la Concorde. Zaraz skręcamy w aleję, gdzie dawniej odbywały się przejażdżki konne. Jest to Avenue des Champs Elysees.

Jak pan zauważył, stale używam francuskiego określenia NATU­RALNY w odniesieniu do przyjaciółek i przyjaciół. Zrozumie mnie pan lepiej, gdy opowiem panu historię domu przy tej alei, oznaczonego niegdyś numerem piętnastym, uważanego przez długi czas za symbol całego SPLOTU NATURALNEGO Paryża. Dom ten został zbudowany przez DUCa (diuka) de Morny dla jego NATURALNEJ przyjaciółki, madame Lehon, córki bankiera Mosselmana, a żony ambasadora belgijskiego.

Z NATURALNEJ PRZYJAŹNI diuka de Morny z ambasadorową urodziła się w 1839 roku córka, Ludwika Lehon. W 1856 roku poś­lubiła ona polskiego księcia Stanisława Augusta Poniatowskiego, stryjecznego prawnuka króla polskiego, Stanisława Augusta Ponia­towskiego[6] .

Satyryczne pismo angielskie »PUNCH« wkłada w usta diuka de Morny takie powiedzenie: »Mówie COMTE do mojego ojca, SIRE do brata, PRINCESSE do mojej córki, a sam jestem DUCiem i wszystko to jest naturalnea.

Diuk de Morny był synem NATURALNYM królowej holender­skiej Hortensji, NATURALNYM wnukiem Talleyranda i NATURA­LNYM prawnukiem króla Ludwika XV.

W wyniku NATURALNEJ przyjaźni Ludwika XV z panną de Longpre w 1761 roku urodziła się NATURALNA córka Adelaida. Została żoną księcia Flahaut de la Billarderie. Z NATURALNEJ przyjaźni Adelaidy z Talleyrandem-Perigord, kardynałem dłAutun, urodził się w 1785 roku NATURALNY syn Charles-Auguste Flahaut de la Billarderie. Został adiutantem Napoleona I. Odznaczył się szaloną odwagą w bitwie pod Hanau. Będąc przy Napoleonie, poznał królową holenderską, Hortensję, córkę żony Napoleona, Józefiny Beauharnais, żonę brata Napoleona, Ludwika. Z NATURALNEGO spotkania Hortensji z adiutantem urodził się w 1811 roku syn NATURALNY Charles Auguste Dernorny. Dzięki łaskawości swego przyrodniego brata, Napoleona III, syn Hortensji stał się diukiem de Morny, senatorem, ministrem spraw wewnętrznych, prezesem Zgro­madzenia Prawodawczego i właścicielem domu numer piętnaście przy Avenue des Champs Elysees.

Jak pan widzi, na podstawie historii tego domu pod numerem piętnaście można wysnuć wniosek, że sploty naturalne we Francji nie tylko nie przynosiły ujmy, lecz przeciwnie - zaszczyty, stanowiska, bogactwo. Ba, nawet sławę”.

Pasażer mój nie wyglądał na znudzonego i miałem nadzieję, że jego przymusowa podróż ujdzie mi na sucho.

„Zaraz dojedziemy do pańskiego hotelu - powiedziałem. - Będziemy teraz mijali świątynię sławy, de la Madeleine. Napoleon l kazał ją zbudować na wzór świątyń, jakie mają Ateny, a jakich nie miał Paryż. Świątynię tę zbudował architekt Vignon. Poświęcona miała być Wielkiej Armii”.

Skręciłem w ulicę Royale.

„Oto świątynia de la Madeleine. Jeśli jest pan wielbicielem Dumasa, to zainteresuje pana, że przy bulwarze de la Madeleine pod numerem piętnastym mieszkała i tam zmarła jego Kameliowa Dama, a prozaicznie: Alfonsyna Plessis”.

Minęliśmy szybko ulice Yignon oraz de Rome i zatrzymałem się przed hotelem „Terminus”, naprzeciwko dworca St-Lazare. Stąd właśnie zabrałem Amerykanina. Na liczniku miałem zawrotną na owe czasy sumę siedemdziesięciu pięciu franków (za godzinę czeka­nia taksówki pobierało się wówczas osiem franków). Wisiała nade mną perspektywa wielkiej awantury. Miałem pełną świadomość, że tym razem przeholowałem i gotów byłem ponieść zasłużone konse­kwencje.

„Siedemdziesiąt pięć franków, sir” - powiedziałem, otwierając drzwiczki taksówki. '

Amerykanin podał mi sto franków mówiąc:

 „Opowiadanie twoje było warte tysiąc franków. Proszę sto. Pozo­staję twoim dłużnikiem. Czy jesteś jutro wolny i czy mógłbyś przy­jechać po mnie, aby pokazać mi na swój sposób Paryż?”

Aye, aye, sir! - odpowiedziałem po wojskowemu. - O której godzi­nie życzy pan, bym jutro przyjechał?”

„O dziesiątej”.

„Jutro o godzinie dziesiątej” - powtórzyłem zadowolonym gło­sem.

Następnego dnia za piętnaście dziesiąta byłem już przed hotelem „Terminus”. Postawienie sprawy zapłaty przez Amerykanina było dla mnie i pomyślne, i kłopotliwe. Nie miałem wątpliwości, że postąpił tak, ponieważ zauważył, że potrzebowałem pieniędzy. Czu­jąc się tym mocno zobowiązany, przygotowałem się, jak mogłem najlepiej, by mu na wesoło i rzeczowo pokazać Paryż. Poświęciłem cały wieczór, by odświeżyć w pamięci niektóre historie, imiona i daty.

Punktualnie o godzinie dziesiątej „mój” Amerykanin ukazał się w drzwiach hotelu. Wysiadłem z auta, by go powitać.

„Co chciałby pan zobaczyć, sir?” - spytałem.

„Mówił pan wczoraj tak interesująco, myślę, iż wie pan lepiej ode mnie, co mi pokazać”.

Zauważyłem, że j ego zwracanie się do mnie przez „yau” dzisiaj było zbliżone do naszego „pan”.

„Ile czasu chce pan poświęcić na poznanie Paryża?”

„Tydzień - odpowiedział. - Byłem tutaj podczas wojny jako żoł­nierz. Teraz chciałbym na tyle poznać Paryż, by mieć o nim jakie takie pojęcie i by po powrocie do domu móc coś ciekawego, podob­nie jak pan wczoraj, opowiedzieć o tym mieście swoim znajomym. Siądę przy panu, by pana lepiej słyszeć i rozumieć”.

Ruszyliśmy na południe, w kierunku Sekwany.

„Można by powiedzieć - zacząłem - że jedziemy po dnie morza. Wszystko to było zalane wodą. Gdy zaczęła opadać, wynurzyły się wzgórza: Montmartre, Belleville, Wzgórze Świętej Genowefy... A rzecz najważniejsza: została Sekwana, szeroka na przeszło tysiąc metrów. Na niej z biegiem czasu utworzyły się wyspy. Stały się one kolebką dzisiejszego Paryża. Oto wyspa Cite” - wskazywałem ją, przejeżdżając przez most na Sekwanie.

Skręciłem na południowy wschód i zatrzymałem się przy Petit Pont.

„Jeśli pan sobie życzy, sir, może pan wysiąść i udawać teraz Rzy­mianina. Labienus, niepokonany oficer Cezara, który powierzył mu dowództwo nad częścią swych legionów, mógł stać właśnie w tym miejscu, stąd patrzeć na wyspę Cite, na Lutecję, starą celtycką osadę, stolicę Paryzjów. Zamierzał przecież ją zdobyć, a zdobyć nie mógł z tej prostej przyczyny, że już nie istniała. Mieszkańcy sami zniszczyli swe miasta. Zerwali mosty. To też była forma walki z przeciwnikiem. Nie darmo »Parissi« znaczyło u Celtów »dzielni«. Początkowo Paryzjanie mieszkali po lewej stronie rzeki - prawa była zbyt bagnista. Napady zmusiły ich do zbudowania mostów i schronienia się na wyspę, którą obwarowali jeszcze murami z kamieni, zniesionych z pobliskich kamieniołomów. Oczywiście wyspa nie nazywała się wtedy »Cite«.

вернуться

6

Książę Andrzej Poniatowski di Monte Rotondo - najmłodszy syn Stanisława Augusta Poniatowskiego i Ludwiki Lehon - wzbogacony małżeństwem z amery­kańską miliard erką, panią Harriman, właściciel kilku banków francuskich, po pierwszej wojnie światowej finansował tworzącą się we Francji armie polską gene­rała Józefa Hallera. W roku 1919 ten sam książę Andrzej Poniatowski, porucznik armii francuskiej, razem z misją francuską odwiedził Polskę. Najmłodszy syn tego księcia, Marian Andrzej Poniatowski, po kapitulacji Francji w drugiej wojnie światowej zgłosił się na ochotnika do oddziałów polskich w Szkocji. Dnia 22 stycznia 1945 r. podporucznik Marian Andrzej Poniatowski, dowódca plutonu w Pierwszym Pułku Pancernym Brygady generała Mączka, zginął na polu chwały w bitwie pod St Philipsand w Belgii. Pośmiertnie został odznaczony Krzyżem Virtuti Militari, (Według Mariana Brandysa: „Nieznany książę Poniatowski”. War­szawa 1973, wyd. V).