Выбрать главу

BUNT DZIECI ANGIELSKICH, które zmusiły władze do odesłania ich do Australii na „Batorym”, bez przesiadania na inny statek, przysporzył więcej sławy i rozgłosu „Batoremu” niż wszystkie akcje bojowe, w jakich brał udział. Bunt ten nie zachwiał tronem króla Anglii, Jerzego VI, ale bezsprzecznie rozsławił imię kapitana Zy­gmunta Deyczakowskiego. W okresie drugiego POTOPU na nasz kraj usiłowaliśmy „ku pokrzepieniu serc” na wszystko patrzeć przez pryzmat „Potopu” Sienkiewicza. To podobieństwo sytuacji znalazło wyraz w nadawaniu naszym statkom nazw z Trylogii. I tak mieliśmy parowce: „Częstochowa” (Robur IV), „Kmicic” (Robur III) i „Zagłoba” (Robur VIII). Wyczyny załóg z naszych statków - które stanowiły cząsteczki wolnego skrawka polskiej ziemi - podnosiły ducha, dopo­magały przetrwać, a i humor odgrywał niepoślednią rolę. Historię każdego statku dałoby się wyrazić epopeją, gotową zaćmić „Iliadę” i „Odyseję”. Nic dziwnego, że dzięki wielkiemu poczuciu humoru u Anglików legenda mówiła o zachwianiu tronu angielskiego przez kapitana „Batorego”.

Artylerzyści jego królewskiej mości króla Anglii Jerzego VI, zao­krętowani na „Batorym” pod dowództwem kapitana żeglugi wielkiej Zygmunta Deyczakowskiego, od początku swej służby na tym okrę­cie powoli, ale stale wrastali w jego życie. Z wielu niebezpieczeństw, jakie zagrażały statkowi niechybną zagładą, wychodzili cało. Statek, przystosowany do dowodzenia, brał udział we wszystkich udanych i nieudanych akcjach z pogranicza wyczynów pana Andrzeja Kmicica z „Potopu”. Polski duch waleczności, duma i wiara ogarnęły również artylerzystów jego królewskiej mości.

Artylerzyści ci (zgodnie ze swymi relacjami) wyszli cało z Quiberon, Bayonne, Arzew, Andalouses, Sycylii, Salerno, Anzio, St Tropez, Frejus, Pampelonne, Cavalaire, Ile du Levant oraz Ile de Port-Cros i z takich akcji, których miejsca nikt nie określał stopniem szerokości i długości geograficznej. Gdy zostali zatrzymani przez patrol żandarmerii polowej w Bombaju w styczniu 1945 roku, podczas wojny z Japończykami, tłumaczyli się, że przepustki wydawane przez rząd jego królewskiej mości króla Anglii ich nie dotyczą i nie obowiązują, ponieważ są oni teraz żołnierzami kapitana polskiego okrętu „Batory”, Sigismunda Deyczakowskiego. Mówili to takim tonem, jak gdyby SIGISMUNDUS był nie tylko królem, ale i cudo­twórcą, który potrafi ich ochronić i wyprowadzić ze wszystkich opresji. O tym, że ,;Batory” jest in His Majesty's Seruice, czyli w służbie jego królewskiej mości króla Anglii Jerzego VI, zapomnieli. By pomóc im w odzyskaniu pamięci, żandarmeria zabrała ich ze sobą. W drodze do nie zamierzonego przez siebie celu podróży napotkali marynarzy z „Batorego” i wyjaśnili im szybko, w jakich znaleźli się opałach. Błagali, by kapitan jeszcze raz ich wyratował. Przyrzekali za to wdzięczność więcej niż dozgonną, bo trwającą przez wszystkie następne pokolenia, aż do wygaśnięcia rodu.

BUNT GUNNERÓW zaćmił naturalnie zbuntowanie przez Kmicica chorągwi Głowbicza i przyprowadzenie jej do obozu Sapiehy. Nasz Sigismundus wcale nie zamierzał podnosić buntu wśród żoł­nierzy Jerzego VI ani zabierać mu tronu wobec faktu, że... piękna księżna Kentu była upatrzona przez naszych monarchistów na kró­lową Polski. By uniknąć konfliktu, natychmiast udał się do C-in-C, co oznacza Commander in Chief (głównodowodzący). „Bunt” w rezul­tacie wywołał wiele śmiechu na najwyższym poziomie, a Sigismundowi przyniósł największy zaszczyt ze wszystkich dotychczas dozna­nych.

Był to więc czwarty KONTAKT uczniów Szkoły Morskiej w Tcze­wie z sasko-koburską rodziną królewską (Sachsen-Coburg-Gotha), poczynając od Jerzego V (1910-1936). Korespondencja tego króla z uczniem Szkoły Morskiej w Tczewie, Mariuszem Moczulskim, pie­czętującym się Sforza, trwała przez trzy lata. Nie dała ona jednak pozytywnego rezultatu, który mógł znaleźć wyraź w powiększeniu terytorium Polski przez nabycie wyspy położonej w Kanale Angiel­skim, stanowiącej prywatną własność króla. Mariusz tłumaczył się, że nie nabył jej, ponieważ administrowanie zabrałoby mu zbyt wiele czasu, nie mówiąc o braku kilku cyfr na początku kwoty, jaką dysponował na kupno tej posiadłości. W każdym razie stosunki już były nawiązane.

Jerzy VI (1936-1952) był synem Jerzego VI właśnie jego tronem „zachwiał” kolega Mariusza z tego samego kursu absolwentów Szkoły Morskiej w Tczewie, Zygmunt Deyczakowski. Mariusza król tytułował Comt, a Zygmunta nazwaliśmy Dejem, co w atmosferze POTOPU, w jakiej żyliśmy, bardzo do niego pasowało.

Mimo trwania drugiej wojny światowej stosunki z panującą rodziną królewską układały się coraz lepiej. I tak, gdy byłem dyrek­torem Gimnazjum i Liceum Morskiego w Anglii, szkoła ta ofiaro­wała model okrętu „Golden Hind” jako prezent ślubny dla córki Jerzego VI, Elżbiety. Model można było oglądać na filmie wśród innych prezentów, otrzymanych przez przyszłą królową, na tle maka­tki utkanej własnoręcznie przez Gandhiego.

Szczyt kontaktów z panującą rodziną królewską w Anglii osiągnął mój kolega z tego samego rocznika Szkoły Morskiej w Tczewie (1928), Michał Leszczyński - jako malarz nadworny królowej Elżbiety II.

Parowiec „Pułaski” nie miał ozdoby dziobowej. Ta, którą mu przydałem, być może najbardziej odpowiada duchowi statku. Krzyż, jaki dostał Kazimierz Pułaski za obronę Częstochowy, z napisem: POD TYM ZNAKIEM ZWYCIĘŻYSZ, był echem „widzenia” Konstantyna Wielkiego (krzyż na niebie z tym samym napisem) oraz echem denara Mieszka I - też z krzyżem na niebie.