Z ducha był „Pułaski” najbardziej pracowitym statkiem. „Polonia” i „Kościuszko” zimą odpoczywały, a „Pułaski” niestrudzenie, wśród najstraszniejszych sztormów na Północnym Atlantyku, walczył z oceanem. Zawsze niezmordowany i zwycięski, jak ten, którego imię nosił. Dowodzony głównie przez kapitana Zdenka Knoetgena, był pierwszym transatlantykiem, który 13 stycznia 1931 roku wyruszył z polską załogą pod dowództwem kapitana Mamerta Stankiewicza do Nowego Jorku. Pod kapitanem Knoetgenem przekroczył w marcu 1936 roku równik, otwierając nową linię do Ameryki Południowej. Po odejściu kapitana Knoetgena na motorowiec „Sobieski” - pływał w dalszym ciągu na tej linii.
W czasie drugiej wojny światowej „Pułaski” został internowany przez Francuzów w Conakry. Dzięki inicjatywie starszego oficera Wiktora Balczunasa (absolwent Szkoły Morskiej w Tczewie z 1930 roku) „Pułaski” „zbiegł” z Conakry 9 lipca 1941 roku - pod ogniem baterii nabrzeżnych.
Parowiec „Polonia” pierwszy miał swój hymn, skomponowany przez kapelmistrza orkiestry okrętowej. Melodia hymnu pozostała w mej pamięci, słowa zatarł czas, z wyjątkiem czterech: BRAWO, NIECH ŻYJE POLONIA!
Melodię hymnu „Polonii” słyszały białe domki Casablanki, a potem i zimne wody okręgu polarnego - w dniu 23 lipca 1931 roku, kiedy to po raz pierwszy polska bandera wkroczyła na wody Arktyki pod dowództwem kapitana Mamerta Stankiewicza. „Polonia” przez niego dowodzona była wielką szkołą rzetelnej pracy na morzu, szkołą nowych kadr dla najbardziej nowoczesnych statków transatlantyckich. W 1935 roku większość załogi „Polonii” przeszła na najnowocześniejszy statek w skali światowej, jakim był motorowiec „Piłsudski”.
„Polonia” nie tylko z nazwy przypominała postać polskiej matrony, ale również z zachowania: była zawsze stateczna i pełna godności; na żadne poufałości z falami nie pozwalała, nawet przy ciężkich sztormach. Nie miała „Polonia” ozdoby dziobowej. Ta w mej wyobraźni kojarzyła się z symbolem POLSKI na paryskim pomniku Adama Mickiewicza i właśnie tą POLONIĄ Mickiewicza ozdobiłem dziób statku. „Polonia” była zawsze wytwornym skrawkiem Polski i kroczyła z wielką powagą oraz rozwagą.
Parowiec „Kościuszko”, wsławiony „cudami” kapitana Eustazego Borkowskiego, pozostawiony przez niego, pływał jakiś czas pod kapitanem Edwardem Pacewiczem. Przed samym wybuchem drugiej wojny światowej, w nocy z 28 na 29 sierpnia 1939 roku, wyprowadził go z Gdyni odwołany z wypoczynku w Zakopanem kapitan Mamert Stankiewicz. W Anglii „Kościuszko” przemianowany został na ORP „Gdynia” i służył przez pewien okres za szkołę Marynarki Wojennej pod dowództwem młodszego brata kapitana Mamerta Stankiewicza, Romana. Potem - na propozycję Admiralicji angielskiej – komandor Roman Stankiewicz zgłosił się na ochotnika na dowódcę francuskiego okrętu MAEDOK, ginąc na nim w rok po śmierci brata, 26 listopada 1940 roku. Z kolei, gdy ORP „Gdynia”, przechodząc do Marynarki Handlowej, odzyskała imię „Kościuszko”, dowództwo objął najstarszy z braci Stankiewiczów, również komandor, imieniem Jan.
Był „Kościuszko” statkiem czułym i delikatnym; fal nie przyjmował. Ale w zależności od humoru - pusty, bez ładunku - zawsze gotów był się wywrócić. Raz w Nowym Jorku, gdy do pustego statku zaczęto sypać bunkier i zbyt wiele na jedną burtę, zaczęły nagle pękać liny i na tych cienkich już jak nitki linach statek zatrzymał się. Był trochę jak kapryśne dziecko. Nawet załadowany, potrafił zrobić niespodziewany przechył, tłukąc niemiłosiernie talerze i szklanki.
„Kościuszko” nie miał ozdoby dziobowej. Na podobieństwo herbowych ozdób królewskich dałem mu fikcyjny galion w formie herbu Tadeusza Kościuszki - ROCH. W tej postaci Amerykanie wystawili Kościuszce pomnik w parku Westpoint. Statek „Kościuszko”, podobnie jak Tadeusz Kościuszko, nie znał się na inżynierii w zakresie stateczności, ale był w swej prostocie bycia i umiejętnościach sztormowania równie mądry jak jego patron.
Motorowiec „Sobieski”, jak król w historii Polski, sławą bojową przewyższał może nawet „Batorego”. Będąc statkiem nowym - banderę podniósł 15 czerwca 1939 roku - w czasie drugiej wojny światowej nie opuścił żadnej poważniejszej operacji inwazyjnej, ustanawiając swojego rodzaju REKORD PRACOWITOŚCI I SZCZĘŚCIA pod kapitanem Zdenkiem Knoetgenem. Statki, którymi dowodził, przyjmowały jak gdyby dewizę kapitana Knoetgena: SZCZĘŚLIWY, KTO NIEPOSTRZEŻENIE PRZEJDZIE PRZEZ ŻYCIE. Nie wydaje się, by na sposobie bycia kapitana Knoetgena zaważyło niedostateczne opanowanie gramatyki języka polskiego. Milczący, w stałej równowadze, nie używał nigdy słów: JA, MÓJ. Nie ulegał wrzaskliwym odruchom, rozkazy wydawał przyciszonym głosem. Towarzyszyła im, jeśli tak można powiedzieć, POGODNA LOGIKA i jak najdalej posunięte zaufanie do tego, komu rozkaz wydawał. Zjawienie się na mostku kapitana Knoetgena stwarzało atmosferę odprężenia i ufności.
Po wojnie, w 1950 roku, przeszedł „Sobieski” pod mianem „Gruzja” pod banderę Związku Radzieckiego i był zatrudniony jako statek wycieczkowy na Morzu Czarnym. Kapitan Knoetgen zaś jakiś czas mieszkał w Nowej Zelandii, potem, aż do śmierci, w Australii.
„Sobieski”, będąc bliźniakiem „Chrobrego”, miał wszystkie jego zalety i był, jak on, bez wad. Zwrotny do niewiarygodności, jak mała motorówka, zgadywał prawie myśli przy manewrowaniu.
Ozdoba dziobowa w postaci herbu JANINA w pełni odpowiada walecznemu duchowi „Sobieskiego”. ECHO poloneza Asdur w Polskim Radiu wiąże się w moim odczuciu z echem bitwy pod Wiedniem.
Motorowiec „Chrobry”, najmłodszy nasz transatlantyk, otrzymał ozdobę dziobową w postaci orła bez korony. Gdy dowiedzieliśmy się o tym na „Darze”, byliśmy głęboko zasmuceni. Przecież chodziło o króla, który bił denary z orłem w koronie, którego liczni krewni byli królami, a on sam o koronę ciągle się starał. Nie mogliśmy zrozumieć, komu zależało na wyrządzeniu takiej krzywdy najlepszemu i najdzielniejszemu z naszych władców. W tej sytuacji na okładce dałem mu ozdobę fikcyjną, ale pochodzącą od samego króla Bolesława, w postaci DENARA, który ma wieścić światu, że jest kraj POLONIE i jest on królestwem, o czym świadczy korona na głowie orła. O tym, że jest to kraj olbrzymi, mówi hieroglif na piersi orła, przedstawiający ziemię i pięć punktów, zamiast egipskich punktów trzech, oznaczających MNOGOŚĆ. Ta ozdoba dziobowa mówi: Jestem wolny i potężny.
„Chrobry” był statkiem bez wad. Sztormowanie na nim było „uciechą”, bo nie pozwolił nigdy żadnej fali wejść na dziób. Przy manewrowaniu wydawało się, że zgaduje myśli, taki był zwrotny. Trafiony bombami zapalającymi, stwarzał wrażenie, że rozumie sytuację: pozwolił kapitanowi Zygmuntowi Deycz akowski emu i starszemu mechanikowi Zygmuntowi Kuske tak manewrować, by płomienie nie spaliły nas wszystkich przez gwałtowną zmianę kursu, co spowodowało, że ogień nie doszedł zbyt szybko do gardzieli ładowni, w której załadowane były bomby pod czołgi.