Выбрать главу

– Vedece vó istessi. Obaczcie no sami.

– A ccbe me sarve vardar a ssu mare? Li é ssa parce ove nun c’égnente, ga ditu ssu ‘Mperatur. A po co mam patrzeć na morze? Na morzu i za morzem nie ma nic, powiedział Cesarz. E ssa fin ‘e mundu. To koniec świata.

– Peru, comunga li c’é qualguna cosa. A jednak coś tam jest.

– Ma va lá, cú ssu tu bestemmiá! Vu tu guai par noialci! Idźcie bluźnić gdzie indziej! Biedy chcecie napytać sobie i nam?

– Ma vardace e vedece! Ano, pojrzyjcie, a przekonacie się sami. C’e qualguna cosa a ssu mare. Anzi, gio vedo molce cose. Coś jednak jest na morzu. Jest tam nawet więcej cosiów.

– Ma va Iá a farneticar, cumpare Matteu. Bredzicie, kumie.

– Ci son molci, come barche, ma cchiú gran! A sempre cchiú vicin! Jest ich wiele, jak łodzie, tylko większe. I zbliżają się!

– Allura nun vardar in chista parce. No to nie patrzcie w tamtą stronę.

– A parche?

– Mejo no veder ssa cosa che non s’é supposto ‘e veder. Nie powinno się widzieć rzeczy, których nie powinno się widzieć.

I powiedziawszy te słowa, kum Matteu znowu zaczął walić motyką w żółtą, gliniastą glebę, podczas gdy okręty zaryły dnem w piaszczystą płyciznę i wszystkie oprócz jednego wywróciły się na bok. Od strony morza zaczął dobiegać jazgot, ale na polu nad urwiskiem zagłuszył go stuk motyk trafiających ciągle na kamienie.

– Panie admirale. – Yukio brodził niepewnie w wodzie po pas, rozchlapując ją, zdumiony. – Tu jest coś twardego pod wodą.

– Najwyraźniej.

– Co to jest?

– Najwyraźniej tak zaczyna się ląd.

– Jak brzmi teraz pana rozkaz?

– Śpiew masztu przestrzega złodzieja, lecz meduza przepełznie pod spodem.

– Rozumiem. To znaczy, że mamy opuścić okręty i wyjść na… wyjść na… to? – Ręka Yukia wskazywała masyw niekończącej się tratwy po horyzont. Z bliska nie wydawała się już taka płaska, z żółtą, sypką ścianą zakończoną dziwnymi suchymi glonami na górze.

– Tak – powiedział admirał Matsuhiro. – To właśnie musi być to. To właśnie musi być ląd. Sądząc po tym, jak mówił o tym ojciec. Ale wy… Jesteście do niczego! Nie umieliście wylądować i zacumować!

– Słucham?

– Co, nie znasz nawet tych słów? Wstydź się! I przekaż im wszystkim, że mają się wstydzić!

Admirał Matsuhiro też nie znał dokładnego znaczenia tych słów. Ale do tego nie mógł się przyznać.

– Dobrze… Słuchajcie-no, Viran, opowiedzcie mi teraz, jak wygląda taka trzydziestoletnia egzekucja.

– Normalnie. Przychodzę równo o ósmej godzinie i torturuję do osiemnastej. Między dwunastą a czternastą mam przerwę na obiad. Po osiemnastej zostawiam ciało, bo musi mieć czas na regenerację. I tak codziennie, dzień w dzień…

– Czyżbyście byli niezadowoleni?

– A niech nas Ukryci bronią!

– Może dłuży się wam? Nudzi? Ciągle to samo i to samo?

– Wręcz przeciwnie! Dumny jestem, że wyznaczono mnie do tak niezwykłej Wspaniałej Cesarskiej Egzekucji!

– Niezwykłej? Dlaczego niezwykłej?

– Chociażby ze względu na czas.

– A właśnie, na jaki czas ona jest przewidziana?

– Na zawsze.

– Słucham?

– Na wieczność.

– Słucham?!

– Mówię prawdę! Ta egzekucja ma trwać w nieskończoność!

– Ciekawe, kto wydał taki rozkaz…

– Jak to kto? Cesarz!

– No tak. Dobrze. Czy wiecie, kim jest ciało… To znaczy, skazaniec?

– Nie interesuje mnie to! Jestem… A przynajmniej staram się być profesjonalistą!

– No właśnie nie staracie się. Bo każdy profesjonalista, a już na pewno wierny poddany Cesarza, kiedy otrzymuje Wspaniały i Porywający Rozkaz Cesarski, chce go wypełnić jak najlepiej, całą duszą. Żeby dobrze storturować osobę, trzeba ją znać. Trzeba także znać jej przewinę, bo to czynnik wzmagający Wspaniały Zapał Wiernego Poddanego.

– Cisza i milczenie! Posłuszeństwo, podporządkowanie, pokora i pokłon! Słuchajcie, barbarzyńcy! Komendę nad waszym nędznym akwe… terenem… przejmuje admirał Matsuhiro.

– Łup, łup. Łup, łup.

– Od tej pory należycie do Świetlanej Strefy Błogosławionego Porządku, Dobrobytu i Sprawiedliwej Zemsty! Radujcie się, albowiem zostaniecie włączeni do harmonii, dzięki której będziecie mogli zająć właściwe wam, przyrodzone miejsce w hierarchii wszystkich istot!

– Łup, łup. Łup, łup.

– Nikczemny uzurpator, zwany Cesarzem, lub jego ewentualni potomkowie, zależnie od sytuacji, zostaną obaleni i pogrążą się w piekle własnej hańby! Na własnych grzbietach zniosą piasek, aby odbudować piękne Miasto na Wyspach, błogosławione Shiwakyo! A potem na jego centralnym placu zostaną poddani publicznej i srogiej karze!

– Łup, łup. Łup, łup.

– Wszyscy pseudofunkcjonariusze pseudocesarskiej pseudowładzy mają być nam natychmiast wydani! Wszelkie nieposłuszeństwo będzie surowo karane zgodnie z prawem wojny! – krzyczał Yukio.

Odwróceni do niego plecami chłopi-barbarzyńcy spokojnie motyczyli pole, stukając motykami o kamienie.

– Jak myślisz, Yukio, oni zrozumieli czy też ich nieskończona ignorancja nie pozwala im pojąć naszych słów?

– Proszę mi wybaczyć, panie admirale, jeśli pozwolę sobie tak prostacko określić ten problem, ale wydaje mi się, że kłopot nie jest w tym, że nie rozumieją, ale w tym, że nie słuchają.

– Gavé sentí, cumpare Matteu? Słyszeliście, kumie Matteu?

– Gio nun go sentí gnente, gió nun sento gnente cche nun é par sentí. Nic nie słyszałem, nie słyszę niczego, czego nie trzeba słyszeć.

– Ma gió nu ‘ntendo ssa oraziun. Gió ‘ntendo ssu urlu. Ale nie mówię o przemowie. Mówię o tym ryku.

– Nun girace la cesta. Nie patrzcie tam, nie odwracajcie głowy.

– Ancora! Mi sa cche lori mmazzan i nosci. Znowu krzyczą! Oni chyba zabili kogoś z naszych.

– Nun pardace! Nun ci sono nissuni lori, capí?! Nie patrzcie tam! Nie ma żadnych „onych”, pojęliście?!

– Ancora! E sempre cchiu vicin! Znowu! I to coraz bliżej!

– Ma nun vardace! Nun c’é gnente del gene… Nie patrzcie tam! Nic się tam nie dzie…

– Aaaa!!!

– Aaaa!!!

– Aaaa!!! Zdychaj, zdychaj, barbarzyński niewolniku!

– Słyszysz, Yukio? Krzyki mordujących i mordowanych są zbyt podobne.

– Proszę wybaczyć ignorancji, że prosi o wytłumaczenie.

– To znaczy, że nie zabijamy zgodnie ze sztuką, której nas nauczono. Nie zabijamy z godnością i powagą.

– Czy to znaczy… Że na postoju…

– Tak. Zrobimy sobie piękną szkołę zabijania.

– Marynarze! – zaczął admirał Matsuhiro. – Widzicie tych oto?

Do wielkich glonów, sterczących w górę i twardych jak maszty, przywiązano spędzonych z wioski chłopów. Przywiązano ich mokrymi jeszcze linami, za szyje i przeguby rąk. Teraz, na słońcu, wysychające liny się kurczyły, więc niektórzy już się udusili. Innym obumarły tylko przeguby rąk. Obumarły, a może nawet zaczęły gnić, bo chłopi dziwnie cuchnęli. Nie potem i nie rybą, jak marynarze, tylko czymś wstrętniejszym. Gównem wymieszanym z rozkładającymi się, mokrymi wodorostami. Prawdę mówiąc, wszyscy spotkani dotąd na lądzie ludzie cuchnęli czymś takim, nawet zanim poddano ich procesom gnilnym.

– Dziś zrobimy sobie piękną szkołę zabijania! Chciałem zrobić to w klasyczny, surowy sposób. Mieliście zabijać się nawzajem, dopóki nie uznałbym się za zaspokojonego waszym pięknym sposobem zadawania i przyjmowania śmierci. Ale postanowiłem oszczędzić żołnierza!