Выбрать главу

Uśmiechnęła się smutno. A Georgowi Wassenbergowi zrobiło się raptem jakoś za ciepło w tym pokoju. Może to ciepło promieniowało jedynie z jej uśmiechu. Albo z poczucia pewności, że ona mówi prawdę, niesłychaną, ale prawdę. Już mnie nawet nie dotykał!

– Gdybym się jednak z nim rozstała – dodała – to co by się stało z firmą? Mój teść skończy jesienią siedemdziesiąt lat. A osiem lat temu miał wypadek i od tego czasu jeździ na wózku.

A ona od tego czasu była przede wszystkim szefową, potem kobietą. Sześćdziesiąt pięć miejsc pracy, nie zatrudnia się ludzi po to, żeby urządzić sobie ich kosztem wygodne życie. Herbert zawsze widział tylko wielkie liczby, a nigdy nie dostrzegał tego, co trzeba było z tego opłacić. A tak różowo, jak on to sobie wyobrażał, sytuacja dawno już przestała wyglądać. Trzeba było ciężko pracować i ostro kalkulować, jeśli chciało się dotrzymać kroku konkurencji.

– Nie można wszystkiego zostawiać prokurentom – powiedziała. – Thomas Lehnerer to dobry człowiek. Naprawdę nie mogę powiedzieć o nim niczego złego. Wręcz przeciwnie, jestem szczęśliwa, że go mam. Ale to nie jego firma. On dostaje swoją pensję nawet wtedy, kiedy mamy mniej zleceń.

Dwa ostatnie zdania tak jej się jakoś same powiedziały, pierwotny zamiar podsunięcia przekonywających powodów do samobójstwa jakoś się w tym wszystkim zatracił. Jej myśli pozostały przy dobrym człowieku.

W rzeczywistości Thomas nim faktycznie był. I nadal był jeszcze tam, na zewnątrz. Mógł być na swój sposób zbyt miękki, ale również dla niego była to gra na śmierć i życie. Miał przy sobie telefon, zgłosi się w ciągu pół godziny. Powie, że sobie jakoś tam poradził. Musiał dać sobie radę.

A potem pojawiły się obrazy, wbiły się do głowy pomiędzy te ukłucia bólu i tępe pulsowanie. Thomas z lewarkiem w garści, bijący Herberta w głowę. Albo z kawałkiem sznura, zakładający go Herbertowi na szyję, niewiedzący, jak inaczej z nim skończyć. Thomas na pół oszalały z paniki za kierownicą swojego samochodu, jeszcze jadący albo już stojący gdzieś na poboczu, mający nadzieję, że wpadnie jej coś do głowy, że zadzwoni do niego i powie mu, jak ma postąpić. Ślący modły do nieba, niespuszczający wzroku ze wskazówki zegarka i liczący sekundy. Pięć minut, dziesięć minut. Dwadzieścia godzin.

Rzuciła spojrzenie na zegar nad kominkiem. Dlaczego Thomas nie dzwoni? Musi przecież wiedzieć, że ona nie może nic zdziałać i odchodzi od zmysłów przez to wieczne czekanie. Zabandażowaną dłonią wygładziła kilka fałdek na spódnicy, patrzyła na plamy krwi, skubiąc rąbek materiału. Było w tym coś marzycielskiego. I przy tym ten jej uśmiech.

Była to tylko obronna tarcza, pod którą trwała gonitwa myśli. Dla Georga Wassenberga było to jak objawienie. Dla niego ten uśmiech łączył się bezpośrednio z poprzednimi słowami. Od tego momentu zdarzało mu się chwilami zapomnieć, po co tam był i począł w niej postrzegać przede wszystkim kobietę. Fascynującą kobietę, pracowitą i samodzielną, a tym samym dokładne przeciwieństwo Soni. Ta tu miała inne rzeczy w głowie niż kremy przeciw zmarszczkom i młodzieżową modę. Dowiodła tego tym, co dotąd mówiła. Z jej ostatnich zdań dawało się wyczytać o wiele więcej. Zdradzona i wykorzystana. Pozostawiona sama sobie. I taka piękna.

Oceniał ją na jakieś trzydzieści pięć lat, dobry wiek dla kobiety. A jeśli ją właśnie dobrze zrozumiał, już od lat nie była traktowana jak kobieta. W każdym razie nie przez własnego męża, który wolał śliczne dziewczęta i szybkie samochody.

A ona? Czy znalazła sobie kochanka? Czy to, że „przynajmniej od czasu do czasu potrzebuję mężczyzny” było pewnego rodzaju usprawiedliwieniem? Profilaktycznym usprawiedliwieniem na wypadek, gdyby on lub jakiś jego kolega z policji podczas śledztwa natknęli się na jej kochanka? Gdyby jej mąż zmarł i doszłoby do śledztwa. Żeby wówczas już wiedzieli, że kochanek nie miał z tym samobójstwem nic wspólnego, że był jedynie jej niewielką pociechą.

Powiedziała też jednak, że jej własne życzenia i potrzeby musiały zejść na drugi plan przed sprawami firmy. A to by znaczyło ewentualnie, że od lat żyła jak zakonnica. Niewyobrażalne, musiała być spragniona miłości, pieszczot, seksu. Już samo myślenie o tym, gdy miał ją tu, tak blisko siebie, drażniło mu nerwy.

Nie zauważyła, co się z nim dzieje, mówiła dalej, kierując tymczasowo jego myśli w zupełnie inną stronę.

– Naprawdę potrzebuję tego samochodu. W przeciwnym razie nie będę mogła wypłacić pensji. To comiesięcznie ponad trzysta tysięcy marek. Jutro muszą wyjść przekazy. Właściwie to już dzisiaj trzeba by było to zrobić. Ale on w piątek podjął pieniądze z konta firmy. Dopiero dzisiaj dostaliśmy wyciągi z konta. Kiedy Thomas położył je na moim stole, myślałam, że się uduszę. To, za co sześćdziesięciu pięciu ludzi z rodzinami musi wyżyć przez miesiąc, on przepuszcza w jeden weekend.

To była prawda. Ponownie oczyma duszy ujrzała siebie przy stole, przez kilka minut wpatrzoną w wyciągi z konta, zupełnie wypaloną wewnętrznie. Raptem było tam tyle miejsca na bicie serca, na grzmoty i łoskot od gardła aż po podbrzusze. Każde uderzenie brzmiało: KONIEC! Potem uniosła głowę, spojrzała na Thomasa, który stał bez ruchu, patrząc na nią bez wyrazu.

– Dziś, po jego powrocie do domu – powiedziała, tylko tyle. Wszystko inne omawiali już tak często, tylko ciągle to od siebie odsuwali. Mieli nadzieję, że problem sam się rozwiąże. Wypadek samochodowy, prowadzenie w stanie nietrzeźwym! Herbert przecież co wieczór prowadził. I to już od lat, i już wcześniej brał pieniądze z konta firmy.

W ciągu ostatniego półrocza były to większe sumy. Dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt tysięcy. Była zmuszona zmniejszyć swoje własne zarobki tak bardzo, jak to tylko możliwe. Sto marek na tydzień, niekiedy tylko pięćdziesiąt, dokładnie tyle, by wystarczyło na kilka produktów spożywczych. Przy każdej z jego wypłat z kasy firmy mówiła do Thomasa: „Tak dalej być nie może”.

A teraz trzysta tysięcy! Thomas skinął głową, ponownie wziął wyciągi bankowe i wyszedł z jej biura. „Dziś, po jego powrocie do domu!”.

Moment był wyjątkowo korzystny, niemal idealny. Policja miała na głowie te morderstwa w parku, były już cztery ofiary. Włóczędzy, śledziła tę sprawę w prasie. Wiele o tym nie pisano, ale od czasu do czasu coś się pojawiało, że policja kryminalna dotąd nie ma żadnego śladu, żadnej wskazówki, kto mógłby być sprawcą. Innymi słowy, mieli pełne ręce roboty. Pewnie nie poświęcą zbyt dużo czasu, by wyświetlać do ostatniego szczegółu sprawę samobójstwa. Może zlecą śledztwo komuś, kogo nie będą zbytnio potrzebować, kto nie będzie miał doświadczenia albo będzie przepracowany.

Ale na przepracowanego ten policjant w jej salonie nie wyglądał. Ani na głupka. Sprawiał wrażenie spokojnego, opanowanego. I bardzo, bardzo uważnego.

Jeszcze jedno westchnienie, które miało mu uświadomić, jak bardzo walka ostatnich lat nadwerężyła jej siły, jak się czuła. – Herbert gra. I przegrywa. Jeśli w drodze wyjątku wygrywa, to gra dalej, aż wszystko przegra. A potem upija się tak, że nie przełknąłby już ani kropli więcej. Kiedyś, kiedy jeszcze jego ojciec patrzył mu na ręce, grał tylko na automatach. Zawsze przegrywał. Ale wówczas można to było jeszcze jakoś ogarnąć. Nigdy nie ważył się skorzystać z konta firmy. Po wypadku ojca jego matka była zdania, że każdy człowiek dorośleje pod wpływem przejętej odpowiedzialności. Koniecznie chciała widzieć go na miejscu ojca, ze wszystkimi prawami i obowiązkami. Prawa były mu bardzo na rękę, wówczas odkrył bowiem kasyna, gdzie można się było zrujnować w bardziej stylowy sposób. Obowiązki pozostawił mnie. A ja nie mogłam nawet nic powiedzieć. Gdybym wyjaśniła mojemu teściowi, co wyczynia Herbert…