Выбрать главу

Wzruszyła ramionami, potem je opuściła. Zrezygnowany gest. – Thomas kiedyś próbował – powiedziała. – Tylko delikatnie zasugerował, że trzeba Herbertowi odebrać pełnomocnictwo w sprawie konta. Mój teść chciał go zastrzelić, oczywiście Herberta, a nie Thomasa. Gdyby mógł sięgnąć po broń, to na pewno by to zrobił, jestem o tym przekonana. A tak się tylko zdenerwował i dostał poważnego ataku serca. Całymi tygodniami drżeliśmy o jego życie. Thomas postanowił w związku z tym, że w przyszłości raczej odgryzie sobie język, zanim coś zdradzi. Ja także milczałam. Stale trzymałam buzię na kłódkę i usiłowałam naprawić szkodę. Są jednak pewne granice i… Po prostu już dłużej nie mogę.

Po tych słowach wydała z siebie głos, który zabrzmiał jak suchy szloch.

– Kiedy dziś wrócił do domu, nie miał w kieszeni ani feniga. Potrzebuję tego samochodu, ja… – przerwała, potrząsnęła głową, zdrową rękę zwinęła na kolanach w pięść. – Muszę zapłacić ludziom. Nie mogę przecież dopuścić do tego, żeby zniszczył wszystko to, co inni zbudowali. Rozumie pan?

Georg Wassenberg dziwił się samemu sobie. Ale naprawdę ją rozumiał, był w stanie pojąć, jak się czuła, więc skinął tylko głową.

Szepnęła: – Samochód mogę sprzedać. Ale tylko wtedy, jeśli jego już nie będzie. Nigdy dobrowolnie mi go nie odda. Co prawda, jeśli umrze…

Nie dokończyła tego zdania, wzruszyła tylko krótko ramionami i kontynuowała: – Nie mogę przecież powiedzieć ludziom: „Przykro mi, postarajcie się jakoś przetrzymać kwiecień. Mój mąż urządził sobie miły weekend”. Rozmowa z bankiem nie ma sensu. Już zbyt często musiałam to robić w ostatnich miesiącach. Nasze możliwości kredytowe są wyczerpane.

Wręcz wprawiła się w trans tym opowiadaniem, już nie zauważała tego, co dokładnie mówi. Był to skutek bólu i potwornego strachu, że go znajdą i będzie mógł przedstawić swoją wersję zdarzeń. Albo że Thomas tam na zewnątrz popełni jakiś błąd i wsadzi ich oboje za kratki. To rozpaczliwe sondowanie i rozważanie tych nielicznych możliwości, które dla niej wchodziły w grę. Świadomość, że nie istniały żadne, jak długo siedziała bezczynnie z tym policjantem w domu. I ta potrzeba, by dać za wygraną, po prostu zrezygnować. To wszystko razem działało jak silny środek znieczulający. Nie znieczulał on ciała, tylko chłodny rozsądek, rozum, wolę walki.

Potem miała chwilę jasności, raptem uświadomiła sobie, co robi. To, że była o krok od utraty wszystkiego, że nie przedstawiała właściwie temu policjantowi przyczyn samobójstwa, tylko dostarczała mu przepięknego motywu morderstwa. Spróbowała pochwycić jego spojrzenie, nie było to zbyt trudne.

Przez cały czas jego wzrok pogrążony był w jej twarzy. Dosyć dziwne to było spojrzenie. Jak gdyby był myślami całkiem gdzie indziej i wyobrażał sobie właśnie coś konkretnego. Ale co? Jak wyprowadza ją w kajdankach?

Zagryzła wargi. Coś bezpiecznego, jakieś naturalne zdanie, które odbierze temu, co właśnie powiedziała, całą wymowę. Dwie, trzy myśli przemknęły jej przez głowę, zatraciły się w świdrującym, kłującym bólu pod opatrunkiem, potem pojawiła się wreszcie jakaś sensowna idea, która nie świadczyła o niczym innym, jak tylko o jej bezradności.

– Co pocznę, jeśli w stanie, w jakim był, rozbił samochód, tak że nadaje się tylko na złom?

– Gdyby doszło do wypadku, to już dawno zostalibyśmy poinformowani – uspokoił ją Wassenberg. – Upłynęło pięć godzin od czasu, kiedy pani mąż wyszedł z domu. Przy tej ilości alkoholu dosyć szybko nie mógł prowadzić. Tu muszę się zgodzić z lekarzem. Prawdopodobnie samochód stoi teraz gdzieś na poboczu.

W ostatniej chwili powstrzymała się, by głośno nie odetchnąć, Wassenberg nie powziął jeszcze żadnych podejrzeń. Ociągając się, skinęła głową, jakby nie była jeszcze całkiem do tego przekonana, ale z uprzejmości chciała się z nim zgodzić. A potem nieoczekiwanie zapytała: – Miałby pan ochotę na kawę? Ja bym się chętnie napiła. To pewnie będzie długa noc. A gdyby ofiarował mi pan swoje ramię, to na pewno dojdę do kuchni.

Pomógł jej podnieść się z sofy. Zdziwił się, widząc ją wyprostowaną przed sobą. Na siedząco zdawała się taka drobna, ale była tylko niewiele niższa od niego, a przecież nie miała nawet butów na nogach. Stała nieco chwiejnie na swoich szczupłych nogach, musiała się na nim oprzeć.

– Kręci mi się w głowie – wyszeptała, zamknąwszy oczy, oddychała płytko, z lekko otwartymi ustami. Tylko teraz nie zemdleć. Podłoga pod jej stopami zafalowała. Objęła go mocno, wdzięczna jedynie za jego ramię podtrzymujące prosto jej plecy. Potrwało kilka minut, zanim podłoga pod jej stopami znowu stała się dosyć stabilna.

– Za szybko wstałam – wyszeptała. – Chwileczkę, zaraz będzie lepiej.

Georg Wassenberg się nie spieszył. Trzymał ją w ramionach i było to bardzo przyjemne uczucie. Uczucie, z którego tak długo musiał rezygnować, przez rok i sześć miesięcy. A ostatni raz z Sonią też nie był oszałamiająco udany, wówczas było już między nimi zbyt wiele dystansu. Usiłował sobie wmówić, że to po prostu przyzwyczajenie po dwunastu latach małżeństwa. Że namiętność z czasem wyparowała i że trzeba się z tym pogodzić. Ale w rzeczywistości było tak, że Sonia spędziła to popołudnie ze swoim właścicielem butiku, była zadowolona i syta miłości i po prostu nie miała ochoty troszczyć się jeszcze o jego satysfakcję. Wyczuwał to.

A nawet gdyby to po stokroć był tylko napad słabości, który popychał Betty Theissen w jego ramiona. Uścisk, którym go obejmowała, miał w sobie coś z namiętności. Pachniał perfumami. Podobał mu się ich zapach. I ona mu się podobała. Mógłby wiecznie tak z nią stać. Jego twarz niemal na tej samej wysokości, co jej, jej oczy tak blisko, że kiedy wreszcie znowu podniosła powieki, dojrzał w nich zasłonę zamętu i maleńkie brązowe punkciki w szarych źrenicach. Po prawej stronie, w lewym oku, była tylko szarość. A na dole jego pola widzenia dostrzegał jej usta, lekko otwarte, kuszące, nie za szerokie i nie za wąskie, nie za pełne. Połyskująca, ciemna, mocna czerwień.

Powinno go to było zdziwić. Po tylu godzinach i tym wszystkim, co się z nią w tym czasie rzekomo działo, perfekcyjny makijaż. Spędziła czas oczekiwania, poprawiając swój wygląd.

Kiedy Thomas był już w drodze i minęło pierwsze zamroczenie, kiedy nie mogła zrobić już nic innego, jak tylko czekać, zadając sobie pytanie, czy Thomas wytrzyma, przy całym tym nieszczęściu i całej nerwowości, była w końcu kobietą. A rozmazany tusz pod oczami, pokryte smugami łez policzki nie pasowały do roli zdenerwowanej pani domu, która zupełnie nieoczekiwanie upadła na podłogę pod silnym ciosem.

Tak więc dokładnie umyła twarz i za pomocą pudru, różu i różnych innych przyborów przez chwilę zapomniała o roztrzęsionych nerwach. Jej twarz połyskiwała matowo, nawet nos się nie świecił, a szminka nadal sprawiała wrażenie świeżo nałożonej.

O tym jednak Georg Wassenberg nie myślał. Nawet mu się to nie rzuciło w oczy, bo było dla niego tak normalne. Sonia całymi dniami nie miała nic lepszego do roboty niż kontrolowanie swojego makijażu, korygowanie braków, a w razie potrzeby ponowne nakładanie szminek. Dwadzieścia razy dziennie przejeżdżała puszkiem po nosie i czole, poprawiała brodę i kontrolowała kąciki oczu, bo tam przecież puder szybko się wycierał. Po każdym kąsku poprawiała usta. Niekiedy porządnie mu to działało na nerwy, zwłaszcza gdy robiła to w miejscach publicznych, po posiłku w jakiejś dobrej restauracji. Zawsze sobie wówczas zadawał pytanie, dlaczego nie pójdzie do toalety, żeby się umalować. Teraz o nic nie pytał.