Выбрать главу

Opuścił ramię na jej talię, wolną rękę podsunął pod jej prawy łokieć i w ten sposób podprowadził do drzwi, przeprowadził przez korytarz do wielkiej kuchni. – Jeśli powie mi pani, gdzie co jest – zaproponował – to zrobię kawę. Z pewnością będzie lepiej, jeżeli pani usiądzie.

Uśmiechnęła się z wdzięcznością i lekką ulgą. – Ma pan rację, będzie lepiej. Nadal mam jeszcze lekkie zawroty głowy. Kawa stoi na górze w szafce. Tam też znajdzie pan naczynia.

Pozwoliła się podprowadzić do krzesła, usiadła, przyglądając się, jak otwiera wskazane drzwi od szafki i wyjmuje wszystko, co trzeba. Puszkę z kawą, papierowy filtr. Puszkę odstawił na blat, koło ekspresu do kawy, bezpośrednio przed drewnianym blokiem zawierającym pięć otworów, z których wystawały trzonki pięciu noży. Noży różnych wielkości. Zauważył to, ale nie zwracał już na nie uwagi, zagiął filtr na dole i z boku, a za sobą usłyszał jej głos: – Od razu widać, że pan mieszka sam. Ma pan wprawę.

Zabrzmiało to jak zaproszenie do konwersacji i uprzejma troska, by powiedzieć mu drobny komplement. Brzmiało zupełnie naturalnie i niemal nie słychać było starania w jej głosie, by stłumić ponownie wzrastającą panikę.

Koszmarne było to bezczynne siedzenie na krześle. Mimo że w danej chwili nie mogła uczynić nic innego przy tych zawrotach głowy i potwornym bólu. Siedziała jak na rozżarzonych węglach, podczas gdy Thomas jeździł po okolicy w wielkiej misji.

Pewne było, że jeździ. Żadnej własnej inicjatywy, zawsze trzymał się tylko tego, co mu polecono. Tak to było pierwotnie umówione. Że ma tam na zewnątrz nieco wywieść ich wszystkich w pole. Nie musi robić nic więcej, wystarczy trzymać ich z daleka od samochodu Herberta, tak sądzili. A teraz musiał do niego wrócić. Zabić człowieka, który był niegdyś jego przyjacielem. I miał go tak zabić, żeby nie powstały żadne podejrzenia. To przerastało możliwości Thomasa. Były jeszcze w ogóle jakieś możliwości?

Wiedziała, że Thomas w jednym punkcie nie trzymał się jej wskazówek. Wyjaśnił jej to i tak jak to ujął, brzmiało rozsądnie. Kiedy się jednak nie miało wyboru, to miało się w nosie wszelki rozsądek. Trzeba było przewrócić Herberta na plecy, postarać się, żeby zwymiotował i się tym udusił. Okropna wizja, wzdragała się już na samą myśl, że trzeba mu będzie wetknąć palec do gardła. I nie wiedziała, czy w przypadku nieprzytomnego to zadziała. Wiedziała jednak, że musi to zrobić. Thomas nie był w stanie. W przeciwnym razie dawno by to już uczynił i dał jej znać.

Minęła jedenasta, już ponad godzinę byli na zewnątrz. Nikt tak długo nie potrzebuje, żeby zgubić kilku policjantów i jednego lekarza. To był jednak najmniejszy problem. – Czy nie lepiej, żebyśmy się rozdzielili, panowie!? Będziemy o wiele skuteczniejsi, jeżeli każdy z nas przeszuka określony obszar. Mam ze sobą telefon, mogę w każdym momencie zaalarmować szpital i zawiadomić panów, gdybym go znalazł.

Ona by to zaproponowała, gdyby była z nimi. Ale ona musiała nadal siedzieć na tym kuchennym krześle, na pół oszalała z bólu, oczekiwania i w obliczu przeróżnych wizji przyszłości, o których nie mogła przestać myśleć. A jej samochód został na terenie firmy. Najpierw musi zrobić coś z tym bólem, odzyskać jasność myślenia, potem skończyć z tym czekaniem i tymi wizjami jak z horroru. Przekonać tego policjanta, że jak najbardziej jest zdolna do działania.

Mówić dalej, bardziej rześkim głosem, nie dać się ponieść bólowi, po prostu powiedzieć prawdę. Było mnóstwo prawd, które mogła mu zdradzić bez żadnego ryzyka. Nie chodziło jej o to, by się usprawiedliwiać. Było jej obojętne, czy ktoś rozumie jej motywację.

Trzysta tysięcy marek w jeden weekend. Oszukał sześćdziesięciu pięciu ludzi, którzy uczciwie starali się wyżywić swoje rodziny, pozbawiając ich nie tylko pensji, ale i miejsca pracy. Herbert dokładnie zdawał sobie sprawę z tego, że nie mogła zdobyć tych pieniędzy i musiała ogłosić upadłość.

Rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć, panie policjancie? To była sytuacja awaryjna. Nie miałam wyboru, musiałam to zrobić. Powinnam była zrobić to o wiele wcześniej. A teraz wszystko stoi pod znakiem zapytania. Thomas tego nie potrafi. Jest za miękki, za bardzo sentymentalny. Jest sympatycznym facetem, a nie mordercą. Potrzebuję twojej pomocy, panie policjancie. Pomożesz mi, jeśli cię zaraz o to poproszę?

Mówić dalej, w nadziei na kawę, i dalej go obserwować. Mimo tak mizernego samopoczucia co nieco zauważyła, sposób, w jaki trzymał ją pod ramię, przyglądając jej się przy tym. Niemal tak, jakby chciał ją pocałować. To, że policjant w takiej sytuacji mógłby mieć takie głupie pomysły, było właściwie niewyobrażalne. Ale zupełnie wykluczyć się tego nie dało! I policjant jest mężczyzną.

I to całkiem atrakcyjnym mężczyzną. W typie cichego sybaryty, trochę ostatnio zaniedbanego. Powiedział, że jest rozwiedziony. W tym wieku nie jest łatwo znaleźć nową partnerkę. A w jego zawodzie nie miał pewnie zbyt wiele czasu na szukanie. Dlaczego miałoby mu w tej sytuacji nie przyjść do głowy, że jest sam na sam z kobietą?

Nie była w nastroju do flirtu, starała się go tylko oszacować i ukierunkować tak, jak tego chciała. Subtelne podrażnienie jego męskości na pewno nie mogło zaszkodzić. Zdawał się być podatny na powłóczyste spojrzenia, na znaczące uśmieszki. A kuchnia była neutralnym miejscem.

Georg Wassenberg był później prawie pewny, że zaczęło się to w kuchni. Albo nieco wcześniej. Kiedy jej pomagał wstać z sofy, objął ramieniem, mając tak blisko siebie jej twarz. W tym momencie był jedynie mężczyzną, a ona piękną kobietą, która niekiedy potrzebowała mężczyzny. A potem się to po prostu nasiliło. Kiedy on zajmował się kawą, a ona siedziała na krześle, przyglądając mu się z uśmiechem.

Był to szczególny uśmiech, nieco zamyślony, nieco zdumiony. Zdumiony prawdopodobnie własnymi uczuciami, których w takiej sytuacji pewnie się nie spodziewała. Raptem zdawała się sobie uświadamiać, że nie ma przed sobą wyłącznie policjanta. Było coś w jej oczach, coś krytycznie lekceważącego, a zarazem pożądliwego. Powodowało to zamęt w jego głowie.

Gdyby spotkał ją gdzieś w mieście, w barze albo kawiarni, gdyby uśmiechała się tak do niego znad sąsiedniego stolika, to sprawa byłaby prosta. On potrzebował nie tylko od czasu do czasu, ale pilnie kobiety. Jeszcze tej samej nocy wylądowaliby w łóżku. W jej łóżku, bo duma nie pozwoliłaby mu zaprosić jej do swojego nędznego mieszkania. Ale tak było jeszcze za wcześnie. A może nie? Po tych wielu latach dla niej i półtora roku dla niego…

Z kawą i zastawą przenieśli się znowu do dużego salonu. Ona ponownie usiadła na sofie, on zajął miejsce w jednym z dwóch foteli. Jej szminka wyraźnie straciła swoją intensywną czerwień po wypiciu dwóch filiżanek kawy, czarnej i bez cukru. Na pulsowanie bólu w głowie niewiele jej to pomogło. Na tyle jednak orzeźwiło jej ducha życia, że coś jej przyszło do głowy. Zjadła jeszcze kilka słonych krakersów, by zapewnić żołądkowi chociaż tyle, zlizała okruszki z warg, po czym wysłała go do sypialni.

– W szafie na górnej półce stoi czarna torebka. Wydaje mi się, że jest w niej jeszcze kilka tabletek przeciwbólowych. Byłby pan tak miły i poszedł zobaczyć?

Była to stara torebka, od dawna już stojąca w szafie. Kiedyś zawsze nosiła ze sobą tabletki. Za dużo pracy, za wiele trosk, o wiele za mało snu, a w rezultacie częste migreny. Jeśli ma trochę szczęścia, to może zapomniała wówczas wyjąć tabletki z torebki.

Tymczasem z bólu niemal nie mogła oddychać. Było całkowicie wykluczone, by w tym stanie kazała się zawieźć po samochód. Wylądowałaby w najbliższym rowie albo na drzewie. Rany ręki niemal nie czuła, ale ból głowy był dobijający. Było to słychać w jej głosie.