Выбрать главу

Nie była to jednak wina jej męża, to także mu wyjaśniła. Już dawno temu odkryła, co czy raczej kto go do tego doprowadził. Jego matka! Ogromnie go rozpieszczała. Kiedy w młodym wieku nie miał ochoty pracować, no to nie miał ochoty. Jego ojciec tyrał przecież za dwóch, zapominał o fajrancie, weekendzie, urlopie. Po co jeszcze jego chłopiec miałby się wysilać? Jego matka wychowała go na życiowego niedołęgę, to było pewne.

W towarzystwie brylował, tryskał humorem i wdziękiem. Także w firmie chętnie odstawiał show. Jeśli się już zjawił, to flirtował z dziewczętami z biura i wymyślał zamki na lodzie. Do niczego więcej się nie nadawał.

– Czasami – powiedziała – uświadamia chyba sobie, że niczego dotąd nie osiągnął i że nigdy w życiu do niczego nie dojdzie, jeżeli nadal będzie tak postępował. Wtedy fiksuje, przegrywa ogromne sumy, jakby mógł coś zdobyć na siłę. Kiedy wraca potem do domu, to regularnie dochodzi do takich scen jak ta po południu.

Wreszcie rozjaśniło jej się w głowie, ustało pulsowanie bólu, a zarazem ulotniło się też nieco obaw. Mogła znowu logicznie myśleć, a tym samym celowo działać. Odejść o pół metra od prawdy. Nie każdym słowem, tylko w pierwszym zdaniu.

– U mnie może sobie na to pozwolić – powiedziała – że sobie pojęczy, leżąc w fotelu. Przed innymi odgrywa silnego mężczyznę, którego nic nie odwiedzie od celu, który swobodnie może sypnąć z rękawa kilkusettysięczną sumą i kiedyś urzeczywistni swoje wspaniałe idee, mimo oporu ojca i żony. Zamiast kilkunastu szeregowców zbuduje jedną czy dwie wille w okolicy. Coś takiego jak to tutaj. Dobrze komponuje się z krajobrazem, nieprawda? Proszę się spokojnie rozejrzeć. Ten dom był jedynym projektem, dla którego Herbert poświęcił trochę czasu i przysiadł z architektem nad planami.

Wskazała prawą ręką wielki pokój. Co najmniej siedemdziesiąt metrów, ocenił Wassenberg, a raczej osiemdziesiąt. Jego mieszkanie miało trzydzieści dwa. I spytała: – Kto, jak pan myśli, może sobie jeszcze dzisiaj na coś takiego pozwolić? Oczywiście, jest kilka takich osób, które mogą i tak robią. Komu to jednak coś da, jeżeli dwóch ludzi ma do dyspozycji dwieście czterdzieści metrów powierzchni mieszkalnej, gdy tysiące mieszkają na ulicy. Potrzebujemy nie za drogich powierzchni mieszkalnych. Wszyscy wydziwiają na rząd, który nic nie robi, bo gdziekolwiek sięgnie, brakuje pieniędzy. Czas na prywatną inicjatywę. Nie za drogie domki jednorodzinne, na które może sobie pozwolić normalnie zarabiający człowiek. A wtedy normalnie zarabiający zwolnią mieszkania socjalne dla tych, którzy pilnie ich potrzebują.

Uśmiechnęła się drwiąco: – Brzmi to tak, jakbym pracowała dla armii zbawienia, prawda? Nie pracowałam, ale wiem, o czym marzą prości ludzie. I te marzenia zawsze były dla mnie bardzo ważne.

A potem całkiem nieoczekiwanie spytała: – Dlaczego właściwie pańscy koledzy się nie zgłaszają? To ciągłe oczekiwanie jest nie do wytrzymania. Nie umiem czekać, nigdy tego nie potrafiłam. Zawsze sama muszę zacząć działać.

– Mogę zapytać – zaproponował. – Ale gdyby znaleziono pani męża, to natychmiast by nas poinformowano.

– Thomas też się nie odzywa – powiedziała, oddychając z drżeniem. – Mój Boże, nie ma ich już prawie dwie godziny. Taki charakterystyczny samochód powinien przecież dać się łatwo znaleźć.

Przez kilka sekund milczała, spoglądając na niego krytycznie, z namysłem. Potem zapytała: – A co pan sądzi o tym, byśmy i my dwoje wybrali się na poszukiwania?

Nie zdążył odpowiedzieć, bo mówiła dalej, pospiesznie i prosząco: – Na pewno ma pan krótkofalówkę w samochodzie. Może pan zawiadomić swoich kolegów, a potem odwiózłby mnie pan szybko do firmy. To niedaleko, tylko dwadzieścia minut. Wtedy byłyby dwie osoby szukające więcej. Najchętniej spoliczkowałabym się za to, że dałam się dziś odwieźć Thomasowi do domu. Teraz mój samochód jest tam i nie mogę się ruszyć z miejsca. Ale nie mogę też dłużej siedzieć bezczynnie, bo zwariuję. Z moją głową już lepiej. Naprawdę, już się dobrze czuję.

A Georg Wassenberg czuł się w tym momencie jak idiota, jak ktoś, kto zagubił się we własnych marzeniach, przeoczając przy tym to, co miał jak na dłoni. Jeśli kobieta nie opuszczała mężczyzny, który od lat sprawiał jej same kłopoty i już jej nawet nie dotykał, to miała po temu powody. Firma mogła być jednym z nich, ale nie jedynym, uważał to za całkowicie wykluczone. Oprócz tego w grę musiało wchodzić także uczucie.

Potrząsnął głową, siląc się na dystans: – Uważam, że rozsądniej będzie zostać przy telefonie. Nie sądzę też, by była pani w odpowiednim stanie, żeby jeździć po okolicy. Już dosyć ludzi jest w terenie, proszę mi wierzyć.

– Przykro mi – zaoponowała – ale nie mogę w to uwierzyć. Nigdy nie ma dosyć ludzi. A ja już długo tego nie wytrzymam. Jeśli nie chce mi pan pomóc, to zamówię sobie taksówkę. Nie może mi pan tego zabronić.

Westchnął ciężko. – Poczekajmy jeszcze pół godziny – zaproponował. – Jeśli do tego czasu nadal nie będzie wieści, to przyłączymy się do poszukiwań. Ale pojedziemy jednym samochodem, pani zostanie przy mnie. Jest pani ranna, proszę o tym nie zapominać.

ROZDZIAŁ 3

Kilka minut przed dwunastą ciemnozielone volvo wjechało na parking przed chatą do grilla. Tak dużo czasu potrzebował Thomas Lehnerer, żeby podjąć kilka profilaktycznych kroków na wszelki wypadek, by stworzyć sobie wiarygodne, chociaż niedające się sprawdzić alibi. Nie był aż tak tchórzliwy, jak sądziła Betty. Już w jej domu jasno zdał sobie sprawę z tego, że teraz wszystko zależy tylko od niego. Tak samo zdawał sobie sprawę z faktu, że podejrzenie bardzo szybko padnie na niego, jeśli tylko pojawią się jakieś wątpliwości.

Dojechał do końca parkingu, gdzie znajdował się zasłonięty krzewami dojazd do chaty. Tam wyłączył motor, zgasił światła i wysiadł. Miał ze sobą latarkę, ale jej nie włączył.

Dwadzieścia godzin, powiedział lekarz, to było jak cios w żołądek. Nawet Betty wpadła w panikę, wyczytał to z jej twarzy. Dwadzieścia godzin. Ryzyko, że Herbert Theissen zostanie znaleziony żywy przy takim przedziale czasowym, było po prostu zbyt duże. Betty zakładała cztery czy pięć, w najgorszym razie sześć godzin. Z tego upłynęły już niemal cztery, zanim został poinformowany ktokolwiek postronny. I jeszcze dwie, zanim rozpoczęło się poszukiwanie.

Dwadzieścia godzin! Thomas Lehnerer był teraz nieco lepiej poinformowany. Lekarz zadzwonił przy nim do centrali nagłych przypadków zatrucia w Bonn i dowiedział się wszystkiego dokładniej. Podano mu krótszy termin, dziesięć do dwunastu godzin, zależało to od ogólnego stanu organizmu danej osoby. A ten był z pewnością mizerny. Mimo to nadal był to zbyt długi okres.

Za wielu ludzi brało udział w poszukiwaniach. Każdy dyspozycyjny wóz policyjny był w akcji. Włączono członków straży pożarnej, wielu z nich w prywatnych samochodach. Theissen senior, do którego domu Thomas Lehnerer najpierw posłał policjantów i lekarza, pod naciskiem żony zmobilizował kilku robotników. Czysty horror.

Mimo że noc była dosyć chłodna, Thomas porządnie się spocił. To były nerwy, decyzja, którą musiał podjąć. I strach, że przy całej ostrożności ktoś mógł go śledzić w ciągu ostatniej godziny albo że kogoś teraz spotkał, kto rozpoznał jego samochód. Mimo późnej pory na szosie był jeszcze spory ruch. W lusterku wstecznym nie mógł rozpoznać, kto za nim jechał. Nie dało się wykluczyć, że był tam też jakiś wóz policyjny. Albo któregoś z robotników. Wystarczyło, żeby jakiś żartowniś pomyślał, że w skręcającym volvo jest para zakochanych i zechciał napędzić im strachu.