Było kilka komicznych epizodów z operatorem dźwigu i podmajstrzym. Potrafiła to tak żywo opisywać. Wręcz widział ją, jak się stawia dwumetrowemu mężczyźnie i stara się całej załodze dowieść swojego autorytetu i kompetencji.
– Mówi się zawsze, że najgłośniej krzyczą ci, co nie mają racji – powiedziała – ale na budowie trzeba umieć wrzeszczeć i przeklinać, bo nic innego nie pomaga. A zwłaszcza w moim przypadku – wzruszyła ramionami. – Kilku starszych pracowników znało jeszcze mojego ojca i brata. Obydwaj pracowali w tej firmie. Mój brat jako niewykwalifikowany robotnik nie był w tej pracy długo, tylko dwa miesiące. Ale za to mój ojciec dobrych kilka lat. Był podmajstrzym i pijakiem, jak się patrzy. Przez jego niedbalstwo zginęło dwóch ludzi, już nie mówiąc o stratach finansowych. Został zwolniony bez wypowiedzenia. Kilka tygodni później się powiesił.
Pokiwała w zadumie głową. – Miałam wprawdzie dopiero czternaście lat, kiedy to się stało. Ale zawsze miałam poczucie, że coś muszę naprawić. Coś takiego idzie za człowiekiem. Grzechy ojców, nieprawda? Inni też o nich nie zapominają. Potrzeba czasu, żeby ludzie pojęli, że jabłko może upaść daleko od jabłoni.
Mógłby tak siedzieć godzinami i jej słuchać. Na razie tylko tyle. I to, co zaistniało pomiędzy nimi, kiedy robił kawę w kuchni. Z pewnością tego nie wymyślił, może nieco uprzedził fakty albo oddał się na chwilę myśleniu życzeniowemu. To nie było istotne, liczyło się całkiem co innego. Na przykład jej siła, to jak sobie poradziła z tą sytuacją w sposób naprawdę godny podziwu. Jej humor, temperament, zebrałoby się parę rzeczy.
Opowiadając, niemal zupełnie usunęła w niepamięć mroczny cień czarnego lamborghini, którego tak pilnie potrzebowała, by opłacić robotników. Cała rozkwitła, była teraz wyłącznie młodą kobietą, pracowitą, ambitną, żywotną i na swój sposób namiętną.
A on był – nieważne imaginacja czy myślenie życzeniowe – wolnym mężczyzną, któremu nikt nie mógł zabronić okazania jej, że mu się podoba. Tego, że w innych okolicznościach powiedziałby jej to dosłownie. Ale coś takiego można niekiedy o wiele lepiej wyrazić wzrokiem niż słowami. Jej zdawało się podobać to, że mówi o tym tak jasno. W każdym razie nie było jej to niemiłe.
Na początku ją to bawiło. Było tylko potwierdzeniem faktu, że właściwie go oceniła. I to mimo swojego okropnego stanu. Później uznała, że komisarz trochę przesadza. Nie przeszkadzało jej to jednak dopóty, dopóki była z nim sam na sam.
Od wieków nie grała już w te klocki. Bo niby z kim? Z Thomasem wszystko już było rutyną, przyzwyczajeniem. Dla obcych nigdy nie miała czasu. I w nadchodzących tygodniach i miesiącach nie będzie go miała. Jeszcze tylko tej nocy, przez godzinę czy dwie.
Kiedy spadł z niej ten ciężar, poczuła niejaką jasność myśli, panika nie zalewała już jej wnętrza jak woda z wiadra zbyt szybko niesionego wyboistą drogą i mogła nareszcie całkowicie się na nim skoncentrować. Uznała go za w pewien sposób sympatycznego z tą jego otwartością, czuła się nawet mile połechtana, że wywiera na nim takie wrażenie.
Zdawał się zupełnie nie pamiętać, po co tu jest, w ogóle się nie krępował. Zachowywał się tak, jakby siedzieli razem w jakimś barze i mieli do rozstrzygnięcia tylko jedną kwestię: Idziemy do ciebie czy do mnie. Jego wzrok taksował ją z góry na dół, od przedziałka po czubki stóp. W czasie tej wędrówki co i rusz napotykał miejsca, na których jego oczy zatrzymywały się dłużej.
Na nogach, tam wywiercał jej wręcz dziury w pończochach. Za tym szły łono, piersi, szyja, twarz. Czuła nacisk na swojej skórze, jego spojrzenia były jak obmacujące, drżące z podniecenia palce. A przy tym sprawiał wrażenie tak jowialnego, siedząc w tym fotelu, nieco korpulentny i dobroduszny. Ale tylko do nasady nosa, na oczach kończyła się ta jego jowialność. Od tego miejsca był mężczyzną, wyłącznie mężczyzną. Takim, którego nie obchodzi ani samochód za trzysta tysięcy marek, ani może już umierający człowiek, ale jedynie kobieta, którą ma przed oczami.
Uśmiechała się, gdy stawało się to nazbyt widoczne. Uśmiechała się dokładnie tak samo jak w kuchni. Wtedy znowu się między nimi jarzyło. I to nie tylko w jego głowie, teraz jarzyło się całe pomieszczenie naładowane napięciem, wszędzie tańczyły iskry.
Ale kilka minut po pierwszej zostali raptownie cofnięci do poprzedniego nastroju. Przed dom zajechał samochód. Betty przerwała w połowie zdania i zaczęła nasłuchiwać odgłosów od strony korytarza. Kiedy zamarł odgłos silnika, a zaraz potem trzasnęły drzwi auta, stwierdziła całkiem zbytecznie: – Ktoś przyjechał.
Z sekundy na sekundę popadła w apatię i zdawała się wyczerpana. Jak słomiany ogień, który na krótko się rozjarzył, a potem zaraz zgasł. Jak człowiek, który raptem zdaje sobie sprawę z tragedii. Spojrzała na niego prosząco.
– Czy będzie pan tak miły i otworzy drzwi?
Nie sądziła, że mógłby to być któryś z jego kolegów. Policjanci nie mieli powodu, by tu przychodzić, zanim ich misja nie dobiegnie końca. Z obecnością Thomasa także się nie liczyła. Przecież pot ściekał mu wręcz strumieniami w obliczu jakiegokolwiek zagrożenia albo na samą myśl o nim. To, że miałby na tyle silne nerwy, by jeszcze raz do niej przyjść, wiedząc, że jest w towarzystwie policjanta z komisji kryminalnej, było więcej niż nieprawdopodobne. Przecież Thomas dobrowolnie nie będzie jeszcze raz szukał konfrontacji z policjantem, pomyślała. Właściwie mógł to być tylko lekarz, chcący się przekonać, czy pacjentka jeszcze żyje. A w tej sytuacji lepiej, żeby nie była zbyt rześka, bo jeszcze na końcu doktor zacznie się dziwić.
Naturalnie, że Georg Wassenberg był tak miły, mimo że wyjątkowo niechętnie. Rzuciło jej się to w oczy. Podniósł się z fotela z taką miną, jak gdyby przy tych drzwiach miał pożegnać swoje osobiste szczęście. W tym momencie pożałowała, że posunęła się w swojej grze aż tak daleko. Tyle że na początku nie widziała w tym nic niebezpiecznego.
Mały, nieszkodliwy flirt na marginesie zdarzeń, by się oderwać od innych myśli, każdy rozsądny człowiek musiałby odebrać to w ten właśnie sposób. Nie mógł w żadnym razie potraktować go poważnie. Popatrzyła za nim, jak wychodzi na korytarz, na wszelki wypadek podciągnęła nogi na sofę. Ale to nie był lekarz.
Wbrew oczekiwaniom był to Thomas. Usłyszała, że rzuca kilka słów. Nic, co by miało znaczenie, jakiś frazes, który wypowiedział z zadziwiającym spokojem. Zaskoczyło ją to, ale była to miła niespodzianka.
Wrócili do pokoju. Pierwszy wszedł policjant, zaraz za nim Thomas. Źle wyglądał, był całkowicie wykończony. Jego cera, brązowa jeszcze tego wieczora, sprawiała teraz ziemiste wrażenie. Dres pokryły na piersi, plecach i pod pachami wielkie plamy potu. Policjant znowu podszedł do fotela, w którym siedział poprzednio przez cały czas, i ponownie zajął w nim miejsce. A Thomas nadal stał, jakby właśnie położono bezpośrednio u jego stóp świeże zwłoki.
Przy stoliku stały tylko dwa fotele oraz sofa, na której siedziała Betty. Miejmy nadzieję, że Thomas nie wpadnie na pomysł, żeby usiąść obok niej. Musiał przecież zauważyć, jak ten policjant krytycznie i niechętnie lustruje go wzrokiem. W ten sposób spogląda się na kogoś, kto zakłóca spokój, na rywala! To mogło się okazać zabawne.
– No usiądź, Thomas – powiedziała, wskazując mu wolny fotel. Thomas wlepił wzrok najpierw w nią, a potem w fotel, jakby pełzały po nim tuziny jakichś obrzydliwych stworzeń. Chyba jednak porwał się na zbyt wiele, pewnie nadal miał przed oczami ten rzężący, śliniący się tłumok.