Выбрать главу

– Nic – odpowiedział.

– A co przemawia przeciwko temu? – nie ustępowała Dina.

– W zasadzie nic – powiedział Georg. – W tym szczególnym przypadku wszystko. Dwadzieścia lat. I trzy pozostałe ofiary.

– A czy te trzy pierwsze przypadki nie mogą być zasłoną dymną? – Dina nie dawała za wygraną, zdawała się jak najbardziej poważnie traktować to pytanie. Georg obdarzył ją spojrzeniem, w którym wyraźnie można było ujrzeć palec, z którego jego zdaniem była wyssana ta teoria, potrząsając przy tym dobitnie głową. Dina wydęła usta i odeszła.

Poszedł do siebie do biura i zadzwonił do szefa policji prewencyjnej. O świcie rozszerzono akcję poszukiwania lamborghini. Ludzie z psami przeczesywali okoliczne lasy i parki. Policja autostradowa została poinformowana jeszcze w nocy i skontrolowała parkingi w bliższej i dalszej okolicy. Nikt nie potrafił dokładnie powiedzieć, jak daleko mógł dojechać Herbert Theissen. A całe to zamieszanie powstało tylko dlatego, że jakiś lekarz był zdania, iż trzeba poważnie potraktować każdą próbę samobójczą. W gruncie rzeczy było to śmieszne i Georg zadawał sobie pytanie, czy choćby jeden z tych ludzi, którzy teraz poszukiwali Herberta Theissena, zadałby sobie podobny trud w przypadku jakiegoś miejskiego włóczęgi.

Po telefonie poinformował swojego przełożonego o sprawie. Prawdopodobnie nie pojawi się tu nic nowego, stwierdził, w każdym razie nic takiego, czym musiałaby się zająć policja kryminalna. Jeśli chodzi o prowadzenie po pijanemu, to mogli się tym zająć koledzy z prewencji. Gdyby wbrew oczekiwaniom pojawił się jednak trup, byłby to tylko samobójca. Można by to załatwić tak przy okazji, nawet trzeba by, z konieczności, bo brakowało ludzi do szczegółowego badania rutynowej sprawy.

On sam się tym zajmie, dodał, skoro już zaczął badać tę sprawę. Na pewno nie zajmie mu to wiele czasu i z pewnością nie oderwie od ważniejszych rzeczy. Wszystko już przecież było, zeznania żony, motywy męża. Trzeba to wszystko jeszcze sprawdzić i spisać protokół. Nie było wątpliwości. Jego prywatne uczucia i obawy nie miały tu znaczenia.

Kochanek! Dla Theissena jeszcze jeden powód, by odwrócić się od świata. Mógł sobie po stokroć odbijać to na młodych dziewczynach, a we własnej żonie dostrzegać jedynie maszynę do pracy. Nie zmieniało to faktu, że ta maszyna miała decydujący głos w firmie, była w zmowie z prokurentem, stale czyniła z niego człowieka przegranego w jego własnych oczach, a tym bardziej w oczach jego ojca, który po tym weekendzie najprawdopodobniej przetrąciłby mu kark. Naprawdę, powodów było mnóstwo.

Potem usiadł przy swoim biurku i kontynuował pracę, którą przerwał poprzedniego wieczora, żeby pojechać do domu Betty. Komisja specjalna została podzielona na wiele grup, on odpowiadał za kryminologię i zabezpieczanie śladów. Poza tym na jego biurku wylądowały obydwa niewyjaśnione morderstwa kobiet z poprzedniego roku.

Wolałby być w grupie dochodzeniowej. Mógłby teraz objeżdżać knajpy, odnaleźć tego podrostka w glanach. Z tymi radykalno-prawicowymi typkami nie trzeba było się cackać, jeśli się im chciało zadać kilka pytań. Niekiedy można było wyładować na nich własną frustrację. To by go przejściowo oderwało od myśli o tej kobiecie. – Do widzenia – powiedział jej w nocy. Nawet to było wątpliwe. Do tego potrzebował najpierw jednego nieboszczyka.

Późnym przedpołudniem we wtorek odnaleziono Herberta Theissena. Nie uczyniła tego policja ani żadna z osób biorących udział w akcji poszukiwawczej. Kobieta, która miała tylko posprzątać resztki tego, co pozostało po burzliwej imprezie w weekend, odkryła lamborghini i ciało leżące do połowy w stawie. Ponieważ leżało ono twarzą w wodzie, a więc osobnik musiał być martwy, pośpiech nie był już konieczny.

W chacie nie było telefonu. Kobieta musiała wrócić do miasta, żeby zawiadomić policję. Koło południa pierwsi umundurowani funkcjonariusze zjawili się na miejscu. W towarzystwie lekarza z pogotowia, a nie lekarza sądowego. Ten jedynie ogólnie określił przyczynę śmierci. Nie miał doświadczenia jako koroner.

Symptomy zdawały się przemawiać za tym, że Herbert Theissen utonął. Na powiekach, u nasady nosa, na czole i policzkach miał też typowe krwawe wybroczyny, krwawe punkciki. Te jednak ostatecznie dowodziły jedynie tego, że w jakiś sposób się udusił. Brakowało zwykle występującego u topielców pienistego grzyba na ustach i pod nosem. Ten jednak mógł zostać usunięty przez wodę w stawie. Kolor skóry także nie prowadził do żadnych wniosków.

Lekarz z pogotowia nie chciał wiążąco podać czasu zgonu. Szacunkowo przed co najmniej dwunastoma godzinami, a więc około północy, stwierdził. Dokładniejsze dane uzyska się po obdukcji, o ile prokurator uzna ją za konieczną.

Zaraz po wpłynięciu meldunku Georg Wassenberg pojechał do chaty. Towarzyszyła mu Dina Brelach. Nie było konieczne, by aż dwie osoby jechały na miejsce zdarzenia, ale Dina przypadkiem przechodziła korytarzem, kiedy on wychodził z biura. Koniecznie chciała z nim porozmawiać. A ponieważ w danej chwili nie miał dla niej czasu, dobrowolnie się zaoferowała, że będzie mu towarzyszyć.

W drodze do samochodu Georg poinformował swoją młodą koleżankę o tym, co zdarzyło się wieczorem i nocą. Nie będzie wielkiego dochodzenia, tylko kilka formalności. Raport policyjny, powiadomienie prokuratury. I na tym sprawa by się zamknęła. Żartobliwie dodał, że tym razem z pewnością nie będzie wybitnie podejrzanej żony.

Dina Brelach zadowoliła się jego informacjami. Ale tę wybitnie podejrzaną żonę powinien był raczej przemilczeć. Tym samym Dina znowu wsiadła na swojego konika. Zrezygnowała z wprowadzenia, od razu przechodząc do rzeczy, bo przed południem wykopała dalsze szczegóły z życia Raschego.

– Wie pan, że Rasche zostawił swoją żonę na lodzie jeszcze przed narodzeniem ich córki? – A skąd niby miał to wiedzieć?

– Dużo zrobiła, żeby zapewnić dziecku przyjemne życie. Ubóstwia swoją córkę – stwierdziła Dina. To jednak było raczej normalne, że matka kocha swoją jedyną córkę. Do tego jeszcze w sytuacji, kiedy przez te wszystkie lata sama mieszkała z dzieckiem i dziewczyna nie dawała jej najmniejszego powodu do narzekań.

Córka Jensa-Dietera Rasche skończyła tymczasem dwadzieścia pięć lat, ukończyła studia, pracowała w koncernie chemicznym, a czas wolny często spędzała w towarzystwie swojego chłopaka. Z tego powodu jej matka często wieczorami i w weekendy zostawała sama.

– A Rasche dostawał zasiłek socjalny! – wyjaśniła Dina tonem sugerującym, że tym samym sprawa została rozwiązana. Georg skupił się na ożywionym ruchu ulicznym i powoli dochodził do wniosku, że jego koleżanka goni za jakąś idee fixe.

– Rozwiedli się jeszcze według starego prawa – kontynuowała Dina, kiedy nie zareagował na jej ostatnie zdanie. – Jego żony urząd nie mógł uderzyć po kieszeni, ale mógł za to córkę. Musiała mu płacić już od ponad pół roku. Nie pełną stawkę, ale dużą część. Pod wpływem matki złożyła zażalenie, nawet wzięła adwokata, ale nic jej to nie pomogło.

Tego wszystkiego Dina dowiedziała się w ciągu ostatnich kilku godzin. Tym samym stało się jasne, czemu się oferowała towarzyszyć Georgowi. Szukała kolegów, którzy daliby się zarazić jej entuzjazmem do tej teorii. Gdy dojeżdżali do peryferii miasta, stwierdziła: – Nie chcę się stawiać w centrum uwagi, panie Wassenberg. Sama wiem, że brzmi to nieprawdopodobnie. Ale ta kobieta miała motyw. Decyzja urzędu do spraw socjalnych musiała oznaczać dla niej katastrofę. Urzędniczka zajmująca się tą sprawą powiedziała, że Rasche wielokrotnie z nią o tym rozmawiała. Przy czym „rozmawiała” to zbyt łagodnie powiedziane. Szalała. Padło tam zdanie, że takie świnie, niech pan zwróci uwagę na liczbę mnogą, panie Wassenberg, należy likwidować.