Выбрать главу

– No, nie wiem – powiedział Georg, przyspieszając nareszcie, kiedy pozwoliły mu na to warunki – jak się jest wściekłym, to się mówi różne rzeczy.

– Ona była nie tylko wściekła – wyjaśniła Dina. – Przez lata czyniła wszystko, by zdjąć z córki ciężar posiadania takiego ojca. A teraz ze swoimi staraniami rozbiła się raptem o mur. Po prostu mamy takie ustawy, które zobowiązują do płacenia na utrzymanie. Nikogo nie interesuje, czy istnieją podstawy moralne takiego działania. Rasche nigdy nie wydał na córkę ani feniga. Ale ona miała na niego łożyć – do końca jego życia.

Szosa przed nimi była prawie pusta, po obu stronach wznosił się las. Georg nacisnął mocniej pedał gazu, jeszcze piętnaście czy szesnaście kilometrów do miejsca zdarzenia.

– Trzeba jednak czegoś więcej, żeby zabić człowieka. A zamordować od razu czterech ludzi – dodał – to nie lada wyczyn dla kobiety. Czy jest pani zdania, że pani Rasche skorzystała tylko z okazji?

Kątem oka zauważył, że Dina wzruszyła ramionami. – Nie mogę jeszcze tego stwierdzić, ale tak naprawdę w to nie wierzę. Pani Rasche jest bardzo inteligentna. Może pomyślała, że podejrzenie automatycznie musi paść na nią, jeśli dostanie się tylko jej byłemu mężowi. Jest jak góra lodu. Zapatrzona wyłącznie w córkę, poza nią nikt się nie liczy. Założę się o wszystko, panie Wassenberg, że miałby pan na ten temat inne zdanie, gdyby choć raz porozmawiał pan z tą kobietą. Ja miałam przy tym bardzo specyficzne odczucia.

On także miał dziwne uczucie, kiedy dotarli do chaty. Jakby spełnił się niesamowity sen, w którym człowiek się nie liczył. Wszystko było tak, jak się spodziewał.

Nikt nie wezwał specjalistów od zabezpieczania śladów ani fotografa. Młody funkcjonariusz z policji prewencyjnej zrobił kilka zdjęć i czynił to, co konieczne. Był jedną z pierwszych osób na terenie, gdzie znaleziono zwłoki, i zaraz po przyjeździe zwrócił uwagę na zaschniętą już kałużę koło lamborghini.

Krwawy śluz na źdźbłach trawy. Jego uwadze nie uszedł też nadgryziony i nasiąknięty wilgocią kawałek chleba. Podejrzewał, że istnieje tu bezpośredni związek. Mimo że kobieta, która znalazła Theissena i nadal tu siedziała, opowiedziała o imprezie i nawet lekarz z pogotowia, chudy i raczej milczący typ, zdobył się na komentarz: – Ten to się zaprawił czymś zupełnie innym niż kanapki.

Kiedy Georg Wassenberg i Dina Brelach doszli do samochodu Herberta, młody policjant ponowił swe wysiłki. Kęs chleba umieścił już jako ważny dowód rzeczowy w przezroczystej torebce. Georg rzucił krótkie, Dina dłuższe spojrzenie na rozgniecioną i maziowatą kupkę. A potem to właśnie Dina powiedziała: – Niech pan o tym zapomni. Nawet gdyby to ugryzł, to od razu by zwymiotował. A tego nie zrobił. Nikt nie zwrócił uwagi na fakt, że policjant mimo to zapakował torebkę z kanapką razem z butelką po wódce i nożem.

Herberta Theissena jeszcze nie zabrano. Wyciągnięto go tylko z wody i przykryto plandeką. Georg poszedł nad staw i postał tam kilka minut, spoglądając w dół na ciemny tłumok. Nie mógł się przemóc, żeby podnieść plandekę i rzucić spojrzenie na twarz zmarłego.

Uczyniła to Dina Brelach, ukucnęła i obejrzała go dokładnie. Potem stwierdziła: – Niech pan spojrzy na jego skórę. Wygląda, jakby ostatnie godziny spędził w solarium. – Georg tylko skinął głową.

Dina przeszukała ubrania zmarłego. Marynarka była przemoczona i pobrudzona szlamem. Za to spodnie były mokre jedynie na brzuchu. Dina ponownie się wyprostowała, krytycznym okiem zmierzyła teren aż po wznoszącą się wyżej chatę. Po czym wyraziła spostrzeżenie dotyczące tłustej plamy z zielonymi drobinkami. – Musiał upaść już tam, z tyłu. Wygląda, jakby najpierw leżał na tym chlebie.

I znowu Georg przytaknął. Dina wskazała buty i nogawki, mówiąc: – Musiał tu przylecieć na skrzydłach, na podeszwach nie ma nawet źdźbła trawy. Może się czołgał, na to wskazywałyby jego kolana. Ale dlaczego w ogóle wysiadł?

To akurat leżało jak na dłoni względnie obok drzwi kierowcy. Jednak argument, że Herbert miał mdłości, nie został przez Dinę tak od razu zaakceptowany. – Jeśli mam ochotę się zabić, to nie interesuje mnie już przecież, czy pobrudzę sobie samochód. To nietypowe dla samobójcy. Ten, kto się truje, nie biega ani nie czołga się potem po okolicy. Albo się gdzieś kładzie, albo nadal siedzi w swoim samochodzie.

Tutaj Dina miała w pewnym stopniu rację. Było to nietypowe, a przynajmniej dziwne. Tak samo dziwne jak mały nożyk. Śmieszna rzecz. Ale z pewnością nie śmieszna, jeśli nim komuś grożono czy samemu raniło się w rękę. W drewnianym bloku koło ekspresu do kawy na szafce tkwiły jednak całkiem inne noże.

A mężczyzna, który wbiegł do kuchni, żeby się uzbroić, sięgnąłby po pierwszą lepszą rzecz, która by mu wpadła w oko. Taki mężczyzna nie wysuwałby szuflad, mając przed oczami pięć pięknych, dużych noży. Georgowi nie spodobało się to, co mu przemknęło przez myśl. Było tak samo nieprzyjemne i dręczące jak kwestia kochanka.

Dina Brelach mówiła dalej. Nie zwracał już na nią uwagi. Okropnie było tak stać nad tymi zwłokami. Te mieszane uczucia. Z jednej strony niemal ulga. Zadawał sobie pytanie, czy Betty Theissen zareaguje z taką samą ulgą, gdy przyniesie jej tę „szczęśliwą nowinę”. Teraz mogła sprzedać lamborghini, opłacić pracowników. I nie musiała się już obawiać, że ktoś sięgnie do kasy i przyczyni kłopotów firmie.

Z drugiej strony się wstydził. Wstyd wypełniał go od czubka głowy po pięty. Zdawało mu się, że jego głowa płonie jak sygnał alarmowy. Nie zmieniał tego fakt, że Herbert Theissen, jak to się pięknie mówi, zginął z własnej ręki. Właściwie to nie. Był tylko do nieprzytomności pijany. A do tego naszpikowany lekami.

Herbert Theissen musiał, zataczając się, przejść kawałek, nawet jeśli było to nietypowe. A z tych około tysiąca metrów kwadratowych, które miał do dyspozycji na tym terenie, wyszukał sobie akurat tych kilka, by stracić przytomność, gdzie musiał się udusić. Tym samym niewątpliwie uczynił swojej żonie wielką przysługę.

Godzinę później Georg Wassenberg był już w drodze do niej, i znowu sam. Dina zabrała się policyjnym wozem do komisariatu. Praca komisji specjalnej była ważniejsza. Aby powiadomić krewnych samobójcy, wystarczał jeden człowiek.

Podczas jazdy nadal miał ambiwalentne uczucia. Nie mógł sobie darować, że wyobrażał sobie śmierć tego biedaka. Herbert Theissen nie był nikim więcej, jak tylko jednym z tych, którzy nie czują gruntu pod nogami. Theissen różnił się od tych czterech zamordowanych w parku jedynie tym, że miał bogatego ojca i pracowitą żonę.

W uszach zabrzmiał mu znowu jej głos. – Dla mnie liczy się jedynie to, czy ktoś potrafi pracować. A jeżeli nie chce…

Pewnie by nie pojęła, że może człowieka zdenerwować fakt, że sprzątnięto kilku pijaków, którzy żebrali albo kradli swoją tanią gorzałkę, albo tak jak Jens-Dieter Rasche siedzieli w kieszeni u swojej córki, gdy tej udało się tylko stanąć finansowo na nogi. Pieniądze zawsze były najlepszym motywem, zaraz za nimi szła miłość. A kiedy w grę wchodziło jedno i drugie… Romans z własnym prokurentem…

Podjechał pod jej dom. Kiedy nikt nie otwierał, przeżył moment grozy, która usunęła w cień wszystko inne. Krwotok mózgowy, przeleciało mu błyskawicą przez myśl. Lekarz ją ostrzegał, dobrze wiedząc, co mówi. Ale była przecież tak ożywiona, opowiadała, nawet się śmiała. A przedtem wzięła cztery z tych cholernych tabletek! Uśmierzyła tym ból, usuwając po prostu symptomy grożącego jej niebezpieczeństwa.

Była też inna, niegroźna możliwość – jej poczucie obowiązku. Ta myśl wpłynęła na niego uspokajająco, wrócił do samochodu. Gdyby teraz zawiadomił centralę i kazał sprawdzić wszystkie okoliczne szpitale, to by potrwało. W tym czasie mógł się osobiście przekonać, jak sprawy stoją. Adres firmy wielokrotnie padał z jej ust tej nocy.