Выбрать главу

O wpół do trzeciej dotarł na teren firmy i zatrzymał wóz przed prostym, płaskim budynkiem, jedynym obiektem na przestronnym obszarze. Był imponujący, mimo że stały tu tylko trzy większe maszyny i dźwig, który wyraźnie był za stary, by go jeszcze używać. W płaskim budynku mieściły się biura. Zaraz przy wejściu była recepcja, młoda kobieta w przeszklonym okienku przed czymś w rodzaju tablicy z przyrządami, z telefonem oraz licznymi przyciskami i lampkami.

Georg się wylegitymował, życzył sobie mówić z panią Theissen. Poproszono go, żeby usiadł. Młoda kobieta uśmiechała się do niego, nieco zbita z tropu jego legitymacją. – Pani Theissen jest na naradzie. Zadzwonię po nią, ale może to chwilę potrwać.

Potrwało prawie dziesięć minut, dostatecznie długo, by się rozejrzeć. Na ścianie, przy której stały oba fotele wskazane przez recepcjonistkę, wisiało kilka fotografii dużego formatu. Wieżowiec, fragment mostu i małe osiedle z lotu ptaka.

Obejrzał zdjęcia, policzył maleńkie domki. Okrągły tuzin, a każdy na zielonym czworokącie. Marzenie zwykłego człowieka, osiągalny nawet dla niego własny domek z ogródkiem. To musiało być piękne uczucie, takie spełnianie marzeń zwykłych szarych ludzi. A jeśli komuś takiemu stale rzucał kłody pod nogi taki, który wolał mieć wszystko z przepychem…

Wreszcie usłyszał za plecami jej kroki. Nadeszła korytarzem z tylnej części budynku. I była tak inna niż tej nocy. Wyglądała na wycieńczoną. Bandaż na lewej dłoni był przybrudzony. Opatrunek z głowy już zdjęła, miała tylko gazik zatknięty we włosy.

Gdy tak przed nim stała, zauważył cienie pod jej oczami. Nie miała makijażu, była blada i zmęczona. A mimo to wzruszająco piękna. Jakaś jego część mogłaby od razu wziąć ją w ramiona. Inna część starała się zachować zdystansowane i obiektywne spojrzenie, miał nadal przed oczami ten śmieszny mały nożyk, a w uszach głos Diny: „Musiał tu chyba przylecieć na skrzydłach…”.

W żadnym wypadku nie chciał się w nią tak wpatrywać jak w nocy. Najpierw trzeba sprawdzić, jak zareaguje na nowinę. To było bardzo dogodne miejsce, ta część brzegu stawu. Dogodne dla niej, ale nie dla jej męża.

– Przykro mi, że musiał pan czekać – powiedziała zamiast powitania. Nie spytała, dlaczego przyszedł, patrzyła tylko na niego, jakby mogła to wyczytać z jego twarzy. Sprawiała wręcz wrażenie wystraszonej.

I tak też było. Diabli wiedzą, czym pan komisarz zajmował się przez resztę nocy i jaką koncepcję stworzył, jeśli wyniki sekcji nie były jednoznaczne. Czuła się potwornie, znowu, czy może nadal, bolała ją głowa. Od rana już dwukrotnie łykała tabletki, nie czując niemal żadnej ulgi, tylko od czasu do czasu zawroty głowy.

Wstrząs mózgu, była tego niemal pewna, bo już dwa razy wymiotowała. Powinna była leżeć w łóżku, ale na to nie mogła sobie pozwolić.

Czuła się chora, bezradna i słaba. Zdana na łaskę innych! Na to, co się teraz działo, nie miała wielkiego wpływu. Zależało to tylko od innych. Na przykład od takich jak on. Czy już znalazł włos w rosole, zastanowił się nad nią i Thomasem oraz motywami, które się tu jawiły, oprócz tych i tak już istniejących? Z całą pewnością! I jak się w nią wpatrywał. Ta nieruchoma, nieprzenikniona twarz. Ani odrobiny żaru w spojrzeniu, obecnego tam wczoraj.

– Chodźmy do mojego biura – powiedziała, czując serce w gardle, a zarazem w piętach. Ta sama pustka jak na widok wyciągów z konta. To paraliżowało jej ruchy. Strach! Byłoby szaleństwem się nie bać, zwłaszcza jego. Zdradził jej wiele na swój temat kilkoma zdaniami, opowiadając o porażce swego małżeństwa, a jeszcze bardziej trzeźwym, sugerującym dystans podejściem.

Mógł sobie być dobrym znawcą ludzi, mającym rutynę z racji wykonywanego zawodu, wyposażonym dodatkowo w niemal nieomylny instynkt. Ale w zdolnościach oceniania ludzi biła go na głowę. Był jednym z tych raptusów, szybko popadał w gniew, szybko stawał się nieufny, szybko popadał w entuzjazm dla jakiejś sprawy. A tego, co mu raz wpadło w ręce, nie dawał sobie wyperswadować ani odebrać. Jeśli wczoraj wieczorem rzeczywiście czynił sobie jakieś nadzieje… Zraniony w swoich uczuciach i dumie mężczyzna mógł być potwornym przeciwnikiem.

Wytrzymać! Trzymać się raz obranej roli, nie zrozpaczonej, ale opanowanej żony, walczącej ze swoimi uczuciami. Zupełnie nieświadomej tego, co się zdarzyło po tym, jak straciła przytomność. Odwróciła się i poszła przodem w głąb korytarza. Zastanawiała się przy tym, czy ma spróbować doprowadzić tak daleko jak minionej nocy. Mężczyzna pełen nadziei byłby może w stanie przymknąć oko, gdyby się natknął na jakieś nieścisłości.

Jej biuro znajdowało się na końcu korytarza, po prawej stronie. Było to duże, jasne pomieszczenie, urządzone oszczędnie i racjonalnie. Nic nie wskazywało na to, że korzysta z niego kobieta. Wskazała ręką narożny komplet mebli do siedzenia. Proste meble ze stali i sztucznego tworzywa. Dopiero kiedy zajął miejsce, spytała cicho przerywanym głosem: – Znaleźli go?

Sama jeszcze stała. Kiedy przytaknął, obróciła głowę w kierunku okna, z którego był dobry widok na stary dźwig. Georg mógłby jednak przysiąc, że nic nie widziała. Jej usta drżały, jakby miała się rozpłakać i z trudem jedynie powstrzymywała łzy. Głośno przełknęła ślinę, zanim zadała kolejne pytanie: – Jak on się czuje?

Zabrzmiało to tak, jakby wychodziła z założenia, że mąż jeszcze żyje. Tym można było pewnie wytłumaczyć drżące usta i głośne przełykanie śliny.

– On nie żyje – spokojnie powiedział Georg, obserwując ją przy tym. Czekał, że odetchnie, na cień uśmiechu, na widoczną ulgę. Jednak nie zaszło nic w tym rodzaju. Początkowo stała jeszcze całkiem nieruchomo, niemal jak skamieniała, potem zaczęła potrząsać głową, zwracając znowu twarz w jego stronę i szepnęła: – A więc lekarz miał jednak rację, z jego…

Przerwała, nadal jeszcze potrząsając głową, sztywnym krokiem podeszła do jednego z foteli, usiadła na brzegu. Mocno zacisnęła prawą dłoń na obitej sztucznym tworzywem stalowej poręczy, aż zbielały jej kostki. Głowę trzymała spuszczoną, szepcząc: – Powinnam była brać go na poważnie. Powinnam była bardziej się postarać, by mu odebrać tabletki. Trzeba było zacząć zupełnie inaczej, nie krzyczeć i narzekać, ale porozmawiać z nim spokojnie i…

– Nie zmarł na zatrucie – przerwał jej Georg. – Prawdopodobnie utonął.

Otworzyła szeroko oczy. – Co?

O samochód jednak nie spytała. Mimo że po tej informacji powinna była założyć, iż lamborghini leży albo leżał gdzieś w wodzie. Szeroko otwarte oczy, brak tchu, niedowierzające zdumienie i przerażenie w jej głosie dokonały swego. Ale Georg pojął już w nocy, że ona tylko odgrywa chłodną kobietę interesu. Teraz, siedząc na brzegu fotela, zdawała się znowu walczyć ze łzami. A to, że powstrzymała łzy, że nie dała im popłynąć na jego oczach po tym, jak wczorajszego wieczora oznajmiła mu, że jej mąż już jej nie interesuje, też przemawiało tylko na jej korzyść.

Po chwili spytała cicho: – Czy moi teściowie już wiedzą?

– Nie.

Krótko, z rezygnacją skinęła głową. – To powinnam ich chyba powiadomić. Pojedzie pan ze mną?

– Oczywiście – powiedział.

Wstała z fotela. Zobaczył, jak drży. Jego nadal jeszcze neutralna mina, niemal jak przy sekcji i rzeczowy głos grały na jej i tak już napiętych nerwach. Przez kilka sekund stała w miejscu, nie czyniąc ani kroku w kierunku drzwi. Dopiero kiedy sięgnął po jej ramię, uczyniła krok, ale nie do drzwi, lecz w jego stronę, szepcząc: – Przepraszam, ale to takie… takie niewyobrażalne, takie ostateczne.