Betty już stała na zewnątrz, zanim jeszcze poczynił jakiekolwiek kroki, by pomóc jej wysiąść z auta. Z kamienną twarzą pokonała nieliczne schodki i nacisnęła przycisk dzwonka. Drzwi niemal natychmiast zostały otwarte przez starszą kobietę w białym kitlu, najwidoczniej gospodynię.
Betty zamieniła z nią kilka słów, przedstawiając go: – Pan Wassenberg z policji kryminalnej. Proszę powiedzieć ojcu, że przyszliśmy.
Kobieta skinęła tylko głową, gestem zapraszając ich do środka. Za drzwiami rozciągał się obszerny hol, z którego prowadziły liczne, nadmiernie szerokie drzwi do poszczególnych pomieszczeń. Równie szerokie schody wiodące na piętro były wyposażone w fotel na szynach. Betty stanęła w drzwiach, wpatrując się w podłogę. Starsza kobieta znikła za jakimiś drzwiami. Po niecałej minucie wróciła, zostawiając otwarte drzwi i wskazując ręką pokój rozciągający się za nią.
Georg usłyszał głębokie westchnienie towarzyszące pierwszym krokom Betty, ujrzał, jak podnosi głowę i prostuje ramiona. Potem na jej twarzy pojawił się uśmiech, spokojny, opanowany, bardzo chłodny uśmiech. Powoli poszedł za nią. Dochodząc do drzwi, wyciągnęła do przodu obie dłonie, ale zaraz cofnęła lewą, opatrzoną lekko przybrudzonym bandażem. – Cześć, tato – powiedziała.
Kiedy Georg Wassenberg ujrzał mężczyznę na wózku, miał wrażenie, że wiele zrozumiał. Nie był to człowiek z krwi i kości, tylko kamienny kloc. Jeśli chciała mu dogodzić, musiała wiele przełknąć i udawać, że sama też jest z kamienia. Był wysoki, mniej więcej tej samej postury co jego syn. Nawet wózek inwalidzki nie był w stanie ukryć jego imponującej postawy. I ten wiek – na jesieni skończył siedemdziesiąt lat, rzuciła przy okazji podczas nocnej rozmowy – nie było go po nim widać. Gęste, nawet nie siwe jeszcze włosy, kanciasta twarz, ciężkie dłonie. Jedną z nich wyciągnął ku niej, schwycił jej rękę i mocno przytrzymał w swojej. Przez chwilę po jego twarzy przemknęło coś w rodzaju zadowolonego uśmiechu.
– Cześć, Betty.
Potem zwrócił się w stronę Georga. – Policja kryminalna? Macie go więc. – Nie powiedział, że go znaleźli, tylko krótko przytaknął, jakby zadowolony, jak gdyby szło o to, by ująć zbiegłego przestępcę.
– On nie żyje, ojcze – wyjaśniła Betty.
Stary ponownie skinął głową, niemal obojętnie. Jej dłoń wciąż mocno trzymał w swojej.
Drzwi do holu nadal stały otworem. Georg usłyszał lekkie kobiece kroki. Ociągając się, podeszła bliżej. Teściowa Betty. Przystanęła przy drzwiach, jakby nie ważąc się wejść do pokoju bez specjalnego wezwania. Ale nie sprawiała przy tym wrażenia zastraszonej, raczej nieprzystępnej. Jej oczy krążyły pomiędzy mężczyzną na wózku a Betty, usta miała mocno zaciśnięte. Bystre oczy, pełne nienawiści, bardzo aroganckie spojrzenie, wąskie usta.
– No wejdź – zażądał Theissen i wskazując wolną ręką na Georga, powiedział: – To jest funkcjonariusz z policji kryminalnej. Mają go.
Kobieta przy drzwiach zaczęła się uśmiechać, wyniośle, a zarazem czule. Starzec mówił dalej, nie przerywając: – Betty powiedziała mi właśnie, że nie żyje.
Nie było nawet dosyć czasu, by zmrozić ten tkliwo-wyniosły uśmiech. Matka Herberta Theissena stała jeszcze przez sekundę czy dwie wyprostowana, ze wzrokiem skierowanym ku Betty. Jej usta się poruszyły. Był to tylko szept, ale mimo to dający się zrozumieć. – Ty potworze w kobiecej skórze, nareszcie ci się udało?
Potem wydała z siebie cichy dźwięk i zemdlała. Dosyć mocno uderzyła głową o podłogę. Georg znalazł się przy niej w dwóch skokach. Nie była ranna, po kilku sekundach wróciła jej przytomność, otworzyła oczy i natychmiast zaczęła zawodzić.
Georg chciał jej pomóc wstać z ziemi, odtrąciła jego rękę, usiadła. Z zaciśniętymi oczami, nadal wydając z siebie te jękliwe dźwięki, poczęła kołysać się w tył i w przód.
Zdawało się, że Betty musiała się bardzo przemóc, żeby zbliżyć się do swojej teściowej i ją objąć. Jej twarz była przy tym jak maska z gipsu, zupełnie sztywna, blada i zimna. Pomogła mu jednak przetransportować starszą kobietę z podłogi na fotel. Tam matka Herberta Theissena nadal kołysała się w tę i we w tę i jęczała, uderzając przy tym pięściami w poręcze fotela.
Starzec zadbał o to, żeby gospodyni zadzwoniła po lekarza. Następnie nakazał jej, by zajęła się jego żoną aż do przyjazdu doktora. On sam potoczył swój wózek w kierunku drzwi, mówiąc: – Przejdźmy do pokoju obok. Tam spokojnie porozmawiamy.
Rozpacz żony i śmierć syna zdawały się w żaden sposób go nie dotyczyć. W sąsiednim pokoju spytał najpierw: – I co teraz będzie? Kłopoty? Wspaniałe dochodzenie, mnóstwo pytań?
– Nie – odpowiedział Georg. – Będzie tylko sekcja zwłok. Kiedy już otrzymamy jej wyniki, prokuratura wyda ciało.
Starzec krótko skinął głową. – Thomas Lehnerer powiedział wczoraj wieczorem, że Herbert sporo połknął, tabletek i wódki. Ale powiedział też, że jest jeszcze dużo czasu. Czy powiedział to tylko dlatego, żeby ją uspokoić? – Skinął brodą w kierunku drzwi.
Georg potrząsnął głową, wyjaśniając sytuację, powiedział też, gdzie i jak znaleziono Herberta Theissena.
– Wysiadł i prawdopodobnie jeszcze kawałek przeszedł, zanim stracił przytomność. I upadł tak nieszczęśliwie, twarzą do wody…
Starzec przerwał mu z pogardliwym uśmiechem.
– To do niego podobne, utopić się w kałuży. Znam tę chatę i to bajoro. Byliśmy tam zeszłego roku.
Popatrzył na Betty. – Pamiętasz? Brat Margot coś tam obchodził. – Zanim jeszcze zdążyła odpowiedzieć na jego pytanie, zmienił temat i zarazem ton.
– Jak sobie dajesz radę? Thomas powiedział mi, że on znowu sięgnął po kasę i że tym razem nie była to błahostka.
Zabrzmiało to jak z ust inkwizycji. Uśmiechnęła się tym samym chłodnym i opanowanym uśmiechem jak na początku. – Jest parę problemów – wyjaśniła, jeszcze szerzej się uśmiechając – ale nic, czego bym nie była w stanie rozwiązać, ojcze. Mówiłam już dziś rano z ludźmi. Zapłacimy pensje kilka dni później, ale zapłacimy.
– Ale z czego? – chciał wiedzieć Theissen senior.
– Mam kilka osobistych rezerw – powiedziała.
– Mam nadzieję, ze względu na ciebie – dodał starzec jeszcze stonowanym głosem i ujął ją za rękę. A potem raptem krzyknął: – Dlaczego dowiedziałem się o tym dopiero wczoraj wieczorem? I nie opowiadaj mi tu, że to po raz pierwszy od dłuższego czasu. – Jego głos stał się jeszcze głośniejszy, ton odrobinę ostrzejszy: – Co ty sobie myślałaś, kryjąc tego drania? Prowizorycznie zatykać dziury za moimi plecami. Przecież rozsądek musiał ci nakazywać, żeby dać mu szlaban. I to odpowiednio wcześnie.
Była taka mała w tej chwili. Jej dłoń w dłoni starca wyglądała jak mysz w pułapce. Tylko jej głos pozostał mocny i pewny: – Sama dowiedziałam się o tym dopiero wczoraj, ojcze. I miałam co innego do roboty niż wypłakiwanie ci się w mankiet. Przedtem to były drobnostki. Po co miałabym cię tym niepokoić?
Starzec parsknął pogardliwie, puścił jej rękę i zażądał: – Masz mnie na bieżąco informować.
Skinęła tylko głową. To było pożegnanie. Georg miał wprawdzie poczucie, że powinien był zadać kilka pytań dla porządku lub żeby zachować pozory. Jakie motywy mogły kierować pańskim synem? Ale pytania tego typu okazały się zbędne.
Zdawała się odczuwać ulgę, ponownie wsiadając do jego samochodu. Gdy ruszyli, rzuciła, spoglądając przez ramię: – Bałam się tego.
– Pani teścia?
Kątem oka zauważył, że zaprzeczyła. – Jej. Jej reakcji. Herbert był jej całym światem. Nigdy nie pogodzi się z jego śmiercią.
Nie przebiegło to tak, jak sobie wyobrażała. Jedna uwaga i było wątpliwe, czy policjant ją właściwie zrozumiał. Poza tym żadnych oskarżeń, żadnych wyrzutów. Ale to jeszcze przyjdzie, tego była pewna, tak jak faktu, że po nocy nastaje dzień. I teraz nastąpi to pod jej nieobecność, kiedy nie będzie mogła swoim zachowaniem natychmiast dać do zrozumienia, że wszelkie oskarżenia są wyssane z palca. I on będzie miał czas, żeby to przemyśleć. Czy miała go na to przygotować? Lepiej nie! Już i tak o wiele za dużo powiedziała. Lepiej nie gadać, tylko działać.