Выбрать главу

Potem już wiele nie rozmawiali. Byłoby to zbędne, przeszkadzałoby. Nie mieli żadnego naturalnego tematu, tylko kilka myśli. On obserwował ją, a ona jego. Nie musiał nic mówić, wszystko miał wypisane na twarzy. A na czole mogła wyczytać, że czeka tylko na jej znak. Mogła mu go dać. Nie dziś, to by było za wcześnie. I sama nie czuła się jeszcze w pełni sił.

Krótko po siódmej rozległ się dzwonek do drzwi. Zdawała się tak samo niezadowolona, że im przeszkodzono, jak on. Westchnąwszy, z gestem żalu wstała z krzesła. Idąc w stronę korytarza, stwierdziła: – To może być tylko Thomas.

I to był Thomas Lehnerer. Georg usłyszał, jak rozmawiają w korytarzu. Najpierw ją: – Tak myślałam, że to ty.

A potem jego: – Ktoś jeszcze jest u ciebie? – Usłyszał w tym dziwny ton, mogła to być równie dobrze nieufność, jak zdenerwowanie.

– Przyszedł pan Wassenberg – wyjaśniła. – Był tak miły i dotrzymał mi towarzystwa.

Potem opowiedziała mu o wizycie u teścia, niczego nie opuściła, nie zapomniała nawet o urodzinach brata Margot, o którym przypomniał jej stary. Mówiła powoli, z namysłem i dosyć wyraźnie, by być dobrze zrozumiana w kuchni.

Prawdopodobnie nadal stała z Lehnererem koło drzwi wejściowych. Nie dało się nic zobaczyć. Mógł tylko słuchać. Że zadawała sobie pytanie, skąd Herbert mógł znać to miejsce. Że mógł trafić tam jedynie przypadkiem. Skoro był nieobecny podczas tej urodzinowej imprezy.

Lehnerer był lepiej zorientowany. Oczywiście, że Herbert tam był, co prawda tylko przez kilka minut, razem z jakąś dziewczyną. Egzotyczne stworzenie. Ciemna skóra i kędzierzawe włosy. Nie widziała tych dwojga tylko dlatego, że była z teściem wewnątrz chaty. A kiedy Herbert się dowiedział, że wśród gości jest również jego ojciec, wolał wziąć swoją przyjaciółeczkę pod ramię i z nią zniknąć.

– Ach tak – powiedziała. – Ależ wejdź, Thomas. – Potem stuk zamykanych drzwi, kroki w korytarzu. Jej głos: – Do kuchni.

Thomas Lehnerer wszedł, kiwając głową, co miało pewnie oznaczać powitanie. I on również usiadł przy stole. Nie chciał kawy, wyjaśnił nieco skomplikowanie, że dowiedział się od sekretarki, jakoby przyszedł jakiś pan z policji i odjechał z szefową. – Tak sobie pomyślałem, że pewnie znaleziono Herberta.

Tak jak poprzedniego wieczoru Lehnerer był ubrany w dres, granatowy, z białymi pasami, tamten był jasnoszary i o wiele starszy.

Georg zadał dla formalności kilka pytań, zanotował odpowiedzi Thomasa. Powtórzył tylko to, co już powiedział poprzedniego wieczora. Kiedy odwiózł ją do domu, kiedy sam wyszedł z firmy, kiedy usiłował się do niej dodzwonić, kiedy wszedł do jej domu i co dokładnie tam zastał. I jeszcze coś. To, co już nie dawało Georgowi spokoju.

– Jak właściwie wpadł pan na to, że Herbert Theissen pobił swoją żonę? Tak pan powiedział funkcjonariuszowi z policji prewencyjnej. Ale pani Theissen była nieprzytomna, od niej nie mógł się pan tego dowiedzieć.

Lehnerer wzruszył ramionami i chciał odpowiedzieć. Ale zanim z jego ust padło pierwsze słowo, rozległ się śmiech Betty. – Nie mógł tego wiedzieć, ale mógł się domyśleć. Przecież nikt inny nie wchodził w grę. Na włamanie to naprawdę nie wyglądało. A kiedy przed południem zobaczyliśmy, jak wygląda stan firmowego konta, to Thomas mógł sobie z pewnością dośpiewać, jak dalej rozwinęła się sytuacja.

Uśmiechnęła się. – Jeśli dobrze pamiętam, powiedziałam nawet, że jeszcze popamięta, jak tylko wróci do domu. Przypuszczam, że Thomas nie starał się dodzwonić do mnie, żeby mnie spytać o ból głowy, tylko żeby się dowiedzieć, jak wygląda sytuacja finansowa firmy. Mogłoby się zdarzyć, że Herbert wyjątkowo nie przepuścił wszystkiego. Czy nie tak, Thomas?

Lehnerer potwierdził skinieniem głowy. A potem zrobił się rozmowny. Opowiedział, jak się martwił o firmę i o nią. O nią szczególnie, bo czekała ją przecież poważna scysja. I mimo że normalnie była w stanie przeforsować swoją wolę, to co mogła zrobić, jeśli rzeczywiście poszliby na noże i mąż przeszedłby do rękoczynów? Thomas Lehnerer nie zaznał ani chwili spokoju, biegnąc tak jak co dzień przez las, czynił sobie wyrzuty, że z nią nie został, że w takiej sytuacji zostawił ją samą.

Z każdym słowem wypowiadanym przez Thomasa ożywały okropne podejrzenia i zazdrość. Z każdego jego zdania przemawiały uwielbienie i potrzeba chronienia tej kobiety.

Georg pożegnał się krótko przed ósmą. Potem przez kilka minut siedział w aucie, zanim ruszył. Znowu czuł gniew, obserwował dom i tak jak w nocy zadawał sobie pytanie, co tam się teraz dzieje. W kuchni. O sypialni i tych wszystkich lustrach nawet nie myślał. Kuchnia była w jakiś sposób bardziej erotyczna. Tam się skrzyło, tam jej uśmiech roztaczał blaski. Tam się wszystko zaczynało, gdzie się potem przenosiło, nie było już tak istotne. Liczyło się, że się toczyło dalej. Ale nie z naszym leśnym sprinterem, w każdym razie nie bez przeszkód. Już on się o to postara. A co mógł zrobić, to sobie już obmyślił poprzedniej nocy.

ROZDZIAŁ 5

Idąc za głosem gniewu, Georg Wassenberg pojechał do domu Lehnerera. Milutki domek! Nie tak wspaniały jak ten pałac, dla którego Herbert wyjątkowo znalazł czas dla architekta, ale też całkiem niezły i z pewnością wart swojej ceny. Już sam ogródek przed domem musiał mieć trzy razy więcej metrów kwadratowych niż jego obskurne, małe mieszkanko, do którego musiał regularnie wracać po zakończeniu służby.

W zasadzie nie miał żadnych szans. Nie był w stanie konkurować z Lehnererem. Brakowało mu kilku centymetrów wzrostu, wokół talii miał za to kilka funtów za dużo. Miał też o wiele za mało czasu, skromne dochody i żadnego pojęcia o budownictwie.

Był więcej niż wściekły, aż nazbyt dobrze znał powód, dlaczego tak było. Sonia często narzekała, że okazuje zbyt mało uczuć. Teraz okazał ich w swoim przekonaniu stanowczo za wiele. Praktycznie było widać, że w ogóle się nie kontroluje.

Byłoby zdecydowanie lepiej dla niego i jego wewnętrznej równowagi pojechać do śródmieścia, pójść do jednego z tych barów i zagadać jakąś kobietę. Miał przy sobie dosyć pieniędzy. Sto czy dwieście marek za godzinę. Było to deprymujące w ciągu ostatnich osiemnastu miesięcy, a teraz szło o wszystko. Wyłącznie o tę jedną kobietę. Czy Lehnerer nadal u niej przesiadywał? Z pewnością!

Brama garażu była otwarta, w garażu stało ciemnozielone volvo. Samochód Lehnerera, stwierdził to już wczoraj wieczorem. Na trawniku, obok brukowanej dróżki wiodącej z garażu do drzwi, leżał chłopięcy rowerek.

A więc pan prokurent nie tylko był żonaty, ale miał też dzieci. Nawet dwójkę, jak się wkrótce okazało. A tym samym nie był właściwie poważnym rywalem. Pod tym względem Georg mógł jej zaoferować jednak trochę więcej. Czasem kolację w dobrej restauracji, bezwstydne defilowanie w miejscach publicznych. Były to rzeczy, na które nie mógł sobie pozwolić ojciec, głowa rodziny.

Gdy zadzwonił, otworzyła mu dwunastoletnia, może trzynastoletnia dziewczynka. Podobieństwo do Thomasa było niezaprzeczalne. Georg przedstawił się jedynie z nazwiska i życzył sobie mówić z jej matką. Jednak zanim ta pojawiła się w drzwiach, zjawił się jeszcze właściciel rowerka, ciekawski blondynek w wieku może siedmiu lat.

Margot Lehnerer wyszła z kuchni, gdzie właśnie przyrządzała kolację. Wytarła ręce w ściereczkę i spojrzała Georgowi w twarz otwartym, pytającym spojrzeniem. Kolejna kobieta, na którą przyjemnie było popatrzeć, co prawda nie taka piękność jak Betty, ale nazwanie ją jedynie ładną byłoby niesprawiedliwe. Dobiegała czterdziestki, może ją niedawno przekroczyła, blondynka jak syn, szczupła, średniego wzrostu. Poważna twarz, nawet bardzo poważna, w jakiś sposób smutna.