Georg się przedstawił, wyjaśniając cel wizyty. Tylko kilka pytań w związku ze śmiercią Herberta Theissena. Margot Lehnerer wysłała dzieci, żeby posprzątały w swoich pokojach. Zaprosiła go do dużego salonu. Wystrój był ciężki i solidny, nie tak lekki i elegancki jak wyposażenie domu Betty.
Zanim usiadła w fotelu, Margot Lehnerer wyłączyła telewizor, dając przy okazji wyraz swemu szokowi. Tej nocy, kiedy Thomas do niej zadzwonił, powiedział jej już, że Herbert prawdopodobnie chciał odebrać sobie życie. Trudno uwierzyć, że rzeczywiście to uczynił. Sprawiał wrażenie tak żywotnego. Wszystkiego chciał spróbować i wszystko traktował tak lekko, w każdym razie zawsze się tak zachowywał, jakby nic nie mogło nim wstrząsnąć. Takiemu człowiekowi się nie wierzy, że podniesie na siebie rękę.
– Jak dobrze znała pani Herberta Theissena? – spytał Georg.
Bardzo dobrze! Od ponad dwudziestu lat. Margot Lehnerer również pracowała w firmie Theissen, w księgowości, aż do narodzin córki. A Herbert był przecież najlepszym i jedynym przyjacielem jej męża.
Jako dzieci byli nierozłączni. Z upływem lat pojawiło się między nimi nieco dystansu. Wtedy już nie szło tylko o to, by przydusić dziewczęta pod wodą nad sztucznym jeziorkiem. Wówczas się walczyło o staniczki bikini, a w tym Herbert bił Thomasa na głowę.
Thomas wcześniej często o tym opowiadał. Jak mając szesnaście czy siedemnaście lat, płakał w poduszkę, bo jego najlepszy przyjaciel znowu sprzątnął mu sprzed nosa jakąś pannę. Wystarczyło, żeby Thomas okazał, że mu się któraś podoba, a już zjawiał się Herbert, by dowieść, że on jest lepszy.
Herbert zawsze był lepszy, po prostu miał pieniądze. I Thomas niekiedy życzył mu z tego powodu wstydliwej choroby na pewnej części ciała, niekoniecznie ospy na twarzy. W tym czasie dziecinną przyjaźń poznaczyło kilka rys. Stosunki jeszcze bardziej się ochłodziły, kiedy stary Theissen zaczął nastawać, żeby jego syn został panem doktorem. Ekonomia czy coś innego, ale z tytułem doktorskim. Herbert studiował przez kilka semestrów, podczas gdy Thomas zaczął pracować w firmie Theissen. Zaczął na samym dole, ale dzięki ambicji i pilności wywędrował na górę.
W tym czasie poznał Margot i nie mając tym razem u boku rywala, pozyskał jej względy. Margot widziała, jak z lękiem oczekuje dnia, kiedy jego niefrasobliwy przyjaciel zostanie mu narzucony jako szef. Ale do tego nie doszło. Kiedy stary Theissen nareszcie pojął, że jego syn comiesięczny czek na utrzymanie chętniej przepuszcza z dziewczętami albo w kasynie, zamiast spędzać czas w salach wykładowych, ściągnął go z powrotem i umieścił w biurze Thomasa jako ucznia. Może w nadziei, że zaangażowanie Thomasa dla firmy przejdzie trochę na syna. Wówczas na nowo ożyła stara przyjaźń. Thomas często wtedy powtarzał, że nie chciałby się zamienić z Herbertem.
Wszystko pięknie ładnie, ale to, co opowiadała Margot z taką ochotą, to były nieistotne szczegóły. Georg nie interesował się Theissenem seniorem ani latami młodości Herberta. Zadawał sobie pytanie, czy Betty należała do tych panienek, które Herbert Theissen sprzątnął przyjacielowi sprzed nosa. Czy Lehnerer odbierał teraz przez tylne drzwi to, co jego zdaniem mu się należało. Czy pani mąż miał romans z Betty Theissen? To pytanie paliło go w język, ale na razie się opanował, pozwolił jej mówić dalej. Może dowie się jeszcze czegoś istotnego.
– Stary zupełnie go załatwił – wspominała Margot. Mogłaby opowiedzieć niejedną ważną historię, ale spytano ją wyłącznie o Herberta. A reszta była zbyt osobista, żeby tak ją podać na talerzu temu policjantowi. – Stale stał nad nim z batem, nie cofał się nawet przed tym, żeby go obsztorcować przed całą załogą. Raz go nawet pobił w obecności klientów. Thomas przy tym był.
Pokiwała głową w zadumie, kontynuując: – Wręcz budził współczucie. Herbert nie był złym facetem, naprawdę nie. Był labilny. Ale nic w tym dziwnego, jego rodzice toczyli o niego wojnę. Kij i marchewka, ale nigdzie oparcia, nigdzie rozsądnego wzorca. Jestem w stanie pojąć, że nie chciał się stać taki jak jego ojciec. Dla starego nie istniało nigdy nic poza firmą, dwadzieścia cztery godziny na dobę, trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku. Mam przecież tylko jedno życie, stale powtarzał Herbert. Z pewnością kiedyś by się ustabilizował. Z właściwą kobietą u boku dałby radę, jestem tego pewna. Wówczas po ślubie był zupełnie innym człowiekiem. Starał się, każdego ranka jechał grzecznie do biura. Ale przy Betty nie miał szans.
Margot Lehnerer pozwoliła sobie na tę dyskretną uwagę. Jej sposób wysławiania się nie przypadł Georgowi do gustu. – Jak mam to rozumieć? – spytał.
Margot Lehnerer zaczęła jeszcze raz, opowiedziała o ciąży. Betty nie miała jeszcze nawet siedemnastu lat i była tak zrozpaczona, tak bezradna i bezbronna. Ze swoim nieszczęściem zwróciła się do starego Theissena. A ten zmusił syna, by wyciągnął konsekwencje ze swoich „przyjemności”.
Dla Georga był to nowy aspekt, kilka nowych aspektów. Ale wszystko po kolei. – A więc Herbert Theissen nie chciał się z nią ożenić?
Margot machnęła ręką. – Ani o tym myślał. Betty była dla niego niepojęta. Spanie z nią to jedna rzecz, mogło być nawet podniecające, ale życie z nią było mu nie po myśli. Tyle pracowitości naraz. Kto chciałby się ożenić z dziewczyną, którą mu potem będą stale stawiać za wzór. Kiedy Betty zaszła w ciążę, zaoferował jej pieniądze, chciał znaleźć lekarza, żeby mogła ją usunąć. Była oburzona, broniła się rękami i nogami przed jego propozycją i znalazła wsparcie u przyszłego teścia. Starzec obiecywał sobie po niej, że wywrze na Herberta ten wpływ, którego na próżno spodziewał się po Thomasie. I Herbert poddał się swojemu losowi, kiedy matka również z nim pomówiła i obiecała stać po jego stronie. Tak też uczyniła. Postarała się o to, by natychmiast skończono z tym, co przysparzało jej chłopczykowi największych obaw, z ambicjami Betty. Jego matka obstawała przy tym, żeby Betty odtąd siedziała w domu, ostatecznie kobieta w ciąży musi o siebie dbać i twierdziła, że nie zaszkodziłoby, gdyby nauczyła się gotować. Betty musiała przerwać naukę i nigdy nie wybaczyła tego swojej teściowej.
– Ale ona nie była w ciąży – wysunął przypuszczenie Georg. Przecież nie mogła być, nikt dotąd nawet nie wspomniał o istnieniu dziecka. Ten trik był wówczas bardzo popularny. Mała bestyjka, pomyślał jeszcze, częściowo rozbawiony, a częściowo trochę zirytowany.
A wtedy Margot powiedziała przeciągle: – I owszem! Jak najbardziej była. W trzy miesiące po ślubie urodziła syna, słodkiego chłopca. I wszystko było pięknie jak w bajce. Dumny dziadek, kochająca babcia. Bardzo młoda matka, która z równym zapałem rzuciła się teraz do dziecka, jak poprzednio do maszyny do pisania i stenografii. Jakby musiała dowieść całemu światu, że tylko dzieci mogą optymalnie opiekować się dziećmi i je wychowywać. Tak, a młody ojciec całkiem stracił rozum z miłości. Oto nareszcie stworzył coś, co znalazło uznanie w oczach jego ojca. Kąpał i przewijał, tylko czekaliśmy, aż zacznie karmić piersią. Herbert stał się prawdziwym filozofem, czego nam wówczas nie opowiadał o sensie życia, pracy i miłości. Jego syn był dla niego cudem, czymś niepojętym. Jakich nie snuł planów, żeby zapewnić mu wspaniałe życie! Chciał robić wszystko inaczej niż jego ojciec, chciał zawsze mieć czas dla tego chłopca.
Syn, pomyślał Georg. To było nieco dziwne, Betty jako matka. Nie do końca mógł to sobie wyobrazić. Mówiła mu o osiemnastu latach małżeństwa, w związku z tym jej syn musiał mieć teraz dokładnie tyle lat, prawie osiemnaście. Nie mieszkał z nią, z dziadkami także nie, może był w internacie? Ta myśl sama się nasuwała. Ale dlaczego dotąd nawet o nim nie wspomniała? Ani ona, ani nikt inny.