Perfekcyjny makijaż, tak perfekcyjny, że można by pomyśleć, iż w ogóle się nie umalowała. Wszystko sprawiało tak naturalne wrażenie, nawet srebrnoszare cienie do powiek i dojrzała czerwień pomadki. Miała na sobie prosty ciemny kostium. Nie czarny, a jej spódnica nie była dosyć długa, by wzbudzić choćby złudzenie żałoby.
Nie pokazywała po sobie ani swojego zdenerwowania, ani tysięcznych obaw, które ją gnębiły, ani myśli, jakie przebiegły jej przez głowę na widok młodej kobiety u jego boku, ani wniosków, jakie usiłowała wyciągnąć z obecności Diny Brelach. Siedziała tam jak uosobienie wszelkich tęsknot i marzeń, założywszy niedbale nogę na nogę, ręce trzymając swobodnie na kolanach. Szczupłe dłonie, lewa owinięta świeżym, śnieżnobiałym bandażem, prawa zadbana, bez żadnej biżuterii.
Nie udało mu się uniknąć wizji, jakby to było, gdyby jedną z nich musnęła mu kark, gdyby obydwiema mocno go objęła. Mała damska torebka zwisała jej z ramienia na rzemyku. Była to torebka z jej szafy. I natychmiast ujrzał oczyma duszy obie kupki bielizny, czarne koronki, białe koronki i jej spokojną, opanowaną minę.
Chłodnym, rzeczowym tonem powtórzyła najistotniejsze punkty. Tak więc i Dina miała przyjemność poznać prawie kompletną wersję jej historii i żadne miejsce nie wzbudziło jej nieufności. A jak mogłoby być inaczej, skoro wersja ta musiała odpowiadać faktom! Na jej oczach się otruł, a przynajmniej tym groził. Uczyniła wszystko, by temu zapobiec. Naprawdę nie była w stanie zrobić nic więcej. A potem leżała nieprzytomna, nawet nie mogła dokładnie powiedzieć, czy jej mąż natychmiast wyszedł z domu, czy trochę później.
To był ten punkt, z którym Georg wiązał swoje nadzieje. Wprawdzie zeznała to już raz w poniedziałek, tyle że wtedy nie przywiązywał do tego żadnego znaczenia, a potem o tym zwyczajnie zapomniał. Ale żona Lehnerera nie słyszała odgłosu silnika! Teoretycznie powinna była usłyszeć go przez telefon, gdyby Theissen wybiegł i natychmiast odjechał.
Załóżmy tylko, że Theissen nie wyszedł natychmiast z domu! Że usiadł w fotelu i pił dalej, połknął tabletki, stracił przytomność. A wtedy wszedł jego najlepszy przyjaciel. Jak zwykle o siódmej. Od frontu nikt mu nie otworzył, więc obszedł dom. Szklana ściana od strony tarasu pozbawiona była firanek. Lehnerer zobaczył, co się dzieje w środku. I rozbił drzwi wiodące na taras.
Ją zostawił leżącą koło stolika, możliwe, że z krwawiącym sercem. Dlatego potem tak się o nią troszczył. „Co z tobą, Betty? Jak się czujesz?”. Ale najpierw ważniejsze było zabicie najlepszego przyjaciela. Lehnerer musiał natychmiast zauważyć, jaka to dla niego szansa. Popełnił tylko ten błąd, że nie od razu wrzucił go do stawu.
Lehnerer wrócił, zachowując tyle zimnej krwi, by najpierw pobiec do swojego domu. A potem do niej. Razem godzina na dojazd do chaty, wciągnięcie Theissena na fotel kierowcy, zatarcie własnych śladów, bieg powrotny. Szosą? Gdzie mogłyby go zobaczyć dwa czy trzy tuziny kierowców? Na pewno była też droga przez las. To było do sprawdzenia.
A teraz tylko załóżmy! Tak mogło przecież być. A potem Lehnerer musiał wysłuchać opowieści o tym, że proces umierania jego najlepszego przyjaciela może jeszcze trochę potrwać. Georg dokładnie pamiętał przestrach na twarzy Lehnerera. Jego ociąganie, kiedy Betty błagała go, żeby wziął udział w poszukiwaniu jej męża. Chyba się trochę przestraszył, nasz leśny sprinter, bo nie wyruszał sam na poszukiwania.
A późniejsze opowiadanie Betty o tym wyczynie nie bardzo było możliwe. W końcu Lehnerer igrał z jej życiem, gdy ją tak zostawił leżącą koło stolika. Możliwe, że Betty nie wiedziała o niczym. A więc on mógł się z nią wybrać na kolację.
Gdy podpisała swoje zeznania, pożegnała go uściskiem ręki i uśmiechem, który nie był niczym więcej niż cieniem uśmiechu. W przypadku Diny był o ton cieplejszy. Ale w jego przypadku był jakby trwożliwym pytaniem. To mu dodało nowych sił.
Przy drzwiach odwróciła się jeszcze raz i powiedziała ponownie: – Do widzenia. – I to było wszystko, ale wystarczająco dużo. Georg potrafił z uśmiechu i paru słów wyczytać tak wiele, że resztę sam sobie dopowiadał. Miejsce pomiędzy lustrami miał zapewnione, przynajmniej na sobotę. A potem się zobaczy.
Kiedy Betty zamknęła za sobą drzwi, Dina nadęła policzki, złożyła usta w dzióbek i powoli wypuściła przez nie powietrze. Wyglądała, jakby chciała zagwizdać. Ale powiedziała tylko: – Szkoda, że nie miałam martini, nie potrzebowałabym już do niego dodawać lodu. Ależ ona jest ulepiona z tej samej gliny co ta Rasche, tyle że zdecydowanie lepiej wygląda. Ta twarz! Aż jestem zazdrosna.
Dina uśmiechnęła się krzywo, obserwując go. – A pan tu siedzi jak sztywny kloc. Czy pan właściwie nigdy nie dostrzega, że jest pan mężczyzną, kiedy ma pan do czynienia z kobietą?
– Owszem – odparł, zabrzmiało to wręcz wesoło, naprawdę radośnie i beztrosko – od czasu do czasu to dostrzegam.
Dina nadal się uśmiechała. – No to nie wszystko jeszcze stracone.
W piątek rano dostarczono mu najpierw raport z ich własnych badań kryminologicznych. Nadające się do odczytania odciski palców tylko jednej osoby na drzwiach kierowcy i kierownicy lamborghini. Odciski na górze kierownicy były zatarte. W dolnej części były wyraźne. Jak gdyby Theissen przez pewien czas kierował samochodem tylko koniuszkami palców trzymanymi na dole kierownicy. Może uważał taki sposób prowadzenia za sportowy styl jazdy.
Tego, czy Lehnerer był przy czy nawet w samochodzie, nie dało się dowieść na podstawie odcisków palców. A wszystko inne trzeba było wziąć pod lupę, tak jak to ubranie w Dusseldorfie. Nie było tego wiele. Lamborghini miał skórzane fotele. Specjaliści od zabezpieczania śladów znaleźli tylko kilka włosów, kilka włókien i trochę brudu pod matami podłogowymi.
Na krótko przed południem dotarły wyniki sekcji. Na piśmie brzmiało to o wiele bardziej trzeźwo niż w mowie. Przyczyna zgonu, liczba promili, moment zgonu to były ustalone fakty. Nie dało się stwierdzić glonów krzemowych w drogach oddechowych Theissena. Tym samym ostatecznie stwierdzono, że nie mógł utonąć.
Podobnie ustalono, że co najmniej cztery godziny przed śmiercią wypił ostatnie łyki wódki. To samo dotyczyło ostatniej tabletki paramedu. Plus minus pół do godziny tolerancji czasowej. W przypadku godziny to wystarczało, pokrywało się jeszcze z jej zeznaniem. Nie wykluczało też faktu, że Theissen sam pojechał pomiędzy szóstą a wpół do siódmej do chaty, gdzie wlał w siebie ostatnią kroplę wódki. Wkrótce potem musiał stracić przytomność.
Poza wódką w ostatnim dniu życia delektował się jeszcze półtuzinem innych wysokoprocentowych alkoholi. Stały pokarm spożył, jak się zdaje, jedynie w małych ilościach i we wczesnych godzinach porannych. W samym żołądku dało się stwierdzić poza różnorodnymi alkoholami i resztkami leku wyłącznie ślady herbaty rumiankowej i krwi. Krew pochodziła z uszkodzonych żył przełyku.
Nie było tego wiele. Praktycznie prawie nic. Przewożenie martwego osobnika z jednego miejsca w drugie nie było karalne. Ale wywiezienie umierającego na łono natury, to już wyglądało inaczej. Georg udał się z dokumentami do prokuratury. Dobitnie wykazał, że lamborghini nie jest potrzebny do dalszego śledztwa i że również zwłoki mogą już zostać wydane. Potem przeszedł do zasadniczego punktu.
Teoria o wiernym i oddanym współpracowniku, który z troski o firmę około siódmej wieczorem zagląda do szefowej i wykorzystuje nadarzającą się okazję, nie przekonała prokuratora. Z perspektywy Thomasa Lehnerera nie było w domu Theissena niczego, co by wskazywało na samobójstwo, stwierdził. Żadnego listu pożegnalnego! Puste opakowanie po lekach na stoliku kobiety, która kilka godzin wcześniej narzekała na ból głowy. Lehnerer musiał założyć, że Betty Theissen zażyła ostatnie tabletki z tego opakowania. A pusta butelka w dłoni nieprzytomnego człowieka, którego pijaństwo było mu znane, była także jednoznaczną sprawą. Jeśli Thomas Lehnerer chciałby w tej sytuacji wykorzystać szansę, to musiałby natychmiast wrzucić do stawu Theissena, nieprawdaż?