Irlandzka whisky wyprowadziła ją z równowagi. – Ta Rasche miała to też u siebie w domu. Stał tam na komodzie taki otwarty dzban, na tacy z czterema kieliszkami. Za każdym razem się uśmiechała, kiedy tam spoglądałam, jakby chciała powiedzieć, a teraz mi czegoś dowiedź. Ona sama nie pije, powiedziała mi to. Ale gdyby przyszli goście, chciałaby ich czymś podjąć. Przecież ona nie utrzymuje żadnych kontaktów, kto miałby ją odwiedzać?
Tego Georg nie wiedział. Nie wiedział też, gdzie i z kim ma spędzić sobotni wieczór. Niejasne uczucie gdzieś we wnętrzu mówiło mu, że byłoby zdecydowanie lepiej dla niego, gdyby odwołał spotkanie z Betty Theissen. Sprawy zawodowe mogłyby być dobrą wymówką, nawet całkiem naturalną. W końcu wiedziała, że należy do komisji specjalnej. A że przy wyjaśnianiu morderstwa robienie nadgodzin było na porządku dziennym, że wolne wieczory i weekendy były skreślane, to z pewnością byłby jej w stanie wytłumaczyć.
Niedzielny wieczór był zaplanowany zawodowo. Miał na kilka godzin dotrzymać towarzystwa Dinie. Śledzenie pani Rasche, przynajmniej tyle udało się wytargować Dinie od szefa komisji specjalnej. Wprawdzie nikt tak poważnie w to nie wierzył, ale co to szkodziło. Po prostu trzeba było uwzględnić coraz krótsze odstępy czasu pomiędzy kolejnymi morderstwami. Każdego dnia mogło się to znowu powtórzyć. Kto by w tej sytuacji miał ochotę narazić się potem na wyrzuty, że nie potraktował poważnie pewnego tropu?
Georg chciał najpierw zaprotestować przeciwko temu poleceniu, ale szybko doszedł do innego wniosku. Może sobotni wieczór będzie całkowitą klapą; tak jak się obecnie czuł, nie był w stanie całkiem tego wykluczyć. Wtedy byłby wdzięczny za coś innego, co by mógł robić następnego dnia.
Nie dało się odegnać upartych myśli. Butelka wódki! Dla Lehnerera miała tylko resztkę sherry. Nie mógł z nią iść na kolację. A leżenie z nią pośród tych wszystkich luster w ogóle nie wchodziło w grę. Wszystkie te puste butelki w barku. I kanapki z pomidorem. Brak pieniędzy w domu! Nic dziwnego, jak się miało w domu pijaka i hazardzistę. Ale pełna butelka wódki znalazła się mimo wszystko, kiedy była potrzebna! Dziwne, na jakie myśli naprowadziły go akta morderstw w parku. Płynące z tego wnioski nie były dziwne, tylko przerażające.
O czwartej skończył pracę i pojechał do domu, do tej nędznej rudery. W pełnym wątpliwości oczekiwaniu nadchodzących godzin wszystko sprawiało jeszcze bardziej przygnębiające wrażenie. Może zostać w domu? Był jeszcze czas, żeby odwołać spotkanie. Nie dał rady, raz tylko sięgnął po słuchawkę telefonu. Ale to maleńkie mieszkanko nie było domem, tu nie mógł nawet pochodzić nerwowo w tę i z powrotem. A ona osaczyła go jakby siecią.
Obecność butelki wódki dałoby się wytłumaczyć na tysiąc niewinnych sposobów. A poza tym nikt mu nie kazał iść z nią do łóżka. Tylko kolacja, zupełnie oficjalnie, z całym szacunkiem. Znowu cofnął rękę od telefonu i zdecydowanym krokiem udał się do tej zapleśniałej dziury, która się nazywała łazienką.
Długi prysznic, tym razem bez pieśni na ustach. Był zbyt zdenerwowany, żeby śpiewać. A ten sen o białych rumakach to było marzenie przeszłości. Teraz w jego głowie straszyły widma butelki wódki i kilku szarych nitek. Butelkę siłą wypędził z myśli. Ale tych nitek koniecznie potrzebował, jeśli chciał się dobrać do skóry Lehnerera. Tylko że o tym nie mówił żaden szlagier.
Punktualnie o siódmej zatrzymał samochód przed jej domem. Jej samochód znowu stał zaparkowany na podjeździe. Tak szybko trudno było pewnie zapomnieć o przyzwyczajeniach. Otworzyła mu drzwi, jeszcze zanim na dobre się do nich zbliżył.
Stanęła przed nim już gotowa do wyjścia. Czarny komplet, wąska spódnica, odsłaniająca tylko kolana, wcięta w talii bluzka z dekoltem w kształcie v, zapięta mniej więcej na wysokości pępka na jeden jedyny guzik. Pod tym miała coś z koronek, również czarnych. Prawdopodobnie body, znał to jeszcze z czasów Soni. Zatrzask albo zapięcie na haftki w kroku. Jeśli do tego by doszło, byłoby to wrażenie zapierające dech w piersiach. Na myśl o tym mógł na pewien czas zapomnieć o niejednej rzeczy.
Bandaż na jej lewej dłoni został zamieniony na plaster opatrunkowy. Dowiedział się o tym przy okazji. Nie zostawiła mu nawet czasu na uścisk ręki. Obdarzyła go tym promiennym, otwartym i przyjaznym dziecięcym spojrzeniem, które już w środę go zirytowało, tak zupełnie nie pasowało do jej stroju, ale mimo to dawało mu poczucie, że może to być tylko wieczór z całym szacunkiem. Na razie potrzebował jeszcze tego poczucia.
– Jeśli o mnie chodzi, to możemy iść – powiedziała. – Cały dzień pościłam, żeby apetyt starczył mi na pięć dań.
– A może wystarczą trzy? – spytał. – Nie dostałem już stolika na pięć.
Westchnęła. – Zobaczymy. W razie czego będę musiała zjeść jeszcze potem kanapkę z pomidorem.
– Do tego nie dopuścimy – obiecał jej. – Raczej zrezygnuję z mojego deseru.
Oferował jej ramię, staromodnie czy niezobowiązująco. Betty zamknęła drzwi wejściowe, pozwoliła się sprowadzić po trzech schodkach. Kiedy otworzył jej drzwi samochodu, stwierdziła: – Czułam się nieco głupio, tak stojąc teraz przed lustrem. Nie byłam wcale pewna, czy pan przyjdzie. W ogóle się pan nie odzywał, a w czwartek zdawał mi się pan być bardzo…
Zdystansowany albo z rezerwą, chciała powiedzieć, ale jej przerwał. – W czwartek to było służbowo, teraz jest prywatnie.
Wcale się nie zatroszczył o stolik. Licząc na łut szczęścia, pojechał do restauracji, w której wcześniej często jadał z Sonią. Było jeszcze dosyć wcześnie, żeby nawet bez rezerwacji dostać dobre miejsce.
Ona studiowała menu, a on ją obserwował. Raptem powiedział: – Wczoraj była u mnie pani teściowa.
Obrzuciła go spokojnym spojrzeniem znad karty dań. – Nadal jesteśmy tu prywatnie? Czy może już służbowo?
– Bez obaw – powiedział. – Pomyślałem tylko, że może to panią zainteresuje, jak pani teściowa postrzega tę sprawę.
Interesowało go, jak ona zareaguje na żądanie teściowej i imię Eugenie Boussier, ale tego nie musiał mówić głośno.
Wzruszyła ramionami, zdawała się być niezdecydowana. – Nie wiem, czy mnie to naprawdę interesuje. Ale pewnie powinno. Co się jednak przez to zmieni? Nic. Od paru dni staram się to od siebie odsunąć. Cały czas powtarzam sobie, że nie robi mi to żadnej różnicy. Że wszystko jest dokładnie tak jak zawsze. Nawet gdyby Herbert żył, mogłabym tu tak z panem siedzieć. Jeździłby gdzieś po okolicy, wcale by mu to nie przeszkadzało. W każdym razie nie wierzę, żeby mu to przeszkadzało. Dlaczego by miało przeszkadzać? Nie poświęciłby mi ani jednej myśli. Kto by myślał o maszynach, kiedy jego przyjaciółeczka…
– Eugenie Boussier – przerwał jej.
Rzuciła mu pytające spojrzenie, wzruszając ramionami. – Czy teraz powinnam coś skojarzyć? Przykro mi, ale to imię nic mi nie mówi.
– Pani teściowa jest zdania, że powinniśmy porozmawiać z Eugenie Boussier.
Uśmiechnęła się swobodnie. – Proszę to zrobić, jeśli uważa to pan za konieczne. – Potem znowu zajęła się studiowaniem menu.
Eugenie Boussier – brzmiało to z francuska albo jak z jakiejś wysepki na Karaibach. Eugenie Boussier była tą kędzierzawą główką, o której wspominał Thomas. Nie widziała tej ciemnoskórej dziewczyny, z którą Herbert zjawił się na kilka minut podczas urodzin brata Margot.
Ale oczywiście znała to imię, często słyszała je od Thomasa. Po raz ostatni w nocy z poniedziałku na wtorek, kiedy Thomas przedstawiał jej swój sposób postępowania i swoją rozwagę. Nadal był przekonany, że nie popełnił żadnego błędu i że nikt nie może powziąć podejrzeń. Może i miał rację. W przeciwnym razie ten policjant nie mógłby sobie przecież na to pozwolić, by tu z nią siedzieć. Nie musiała udawać spokojnej, była spokojna. Teraz już tak. Był to wynik logicznych przemyśleń.