Выбрать главу

W czwartek niemal oszalała. Od dziesiątej wcale nie mogła myśleć. Widziała przed sobą tylko surowe, wyłożone kafelkami pomieszczenie i stół ze szlachetnej stali. Znała to z filmów. Zwłoki na stole, noże, szczypce, piły i czort wie co jeszcze w dłoniach mężczyzn w zielonych kitlach.

Mimo tych wywołujących obłęd obrazów udało jej się doczekać do późnego popołudnia. Potem zadzwoniła do niego, pojechała na komendę, by przestudiować jego minę i tego nieopierzonego pisklaka koło niego. Ściągnął sobie posiłki, to nie wyglądało najlepiej.

Przez cały piątek toczyła wewnętrzne boje, czy ma do niego zadzwonić. Tylko krótko spytać, czy nadal są umówieni. Lepiej nie! Lepiej odczekać, nie narzucać się i z pewnością nie składać przedwczesnych wyjaśnień.

W piątek po południu nadeszła informacja z prokuratury. Wydano ciało, można je pochować, można też odebrać lamborghini. To był chyba dobry znak. Mimo to cała była roztrzęsiona. Sama informacja nie musiała niczego oznaczać, ostatecznie trudno było wiecznie trzymać zarówno zwłoki, jak i samochód.

Wydanie w żadnym razie nie oznaczało, że oto wszystko najgorsze minęło. Wzięli sobie to, czego potrzebowali do śledztwa. Tu jedną próbkę, tam drugą. A każdą pod mikroskop. Potem wyniki. Siedem godzin różnicy pomiędzy ostatnim łykiem a zgonem! Jej mąż nie był już w stanie prowadzić wozu!

A policjant już wiedział, że Thomas zjawiał się u niej około siódmej. W piątek po południu liczyła się z tym, że raptem pojawi się w firmie, żeby wziąć Thomasa na spytki. W takim wypadku sprawy nie wyglądałyby dobrze. W nocy prawie nie spała, zamiast tego zastanawiała się, co powinna, może czy musi zrobić, jeśli Georg nie przyjdzie w sobotni wieczór. Zwariowana sytuacja, całkiem niejasna.

Teraz jednak wszystko było w najlepszym porządku. Teraz siedział naprzeciwko niej i zachowywał się tak jak podczas tej długiej nocy z poniedziałku na wtorek. Prawdopodobnie nie było już konieczne, by szła z nim do łóżka. Raporty pewnie już miał na biurku i zapewne były jednoznaczne. Eugenie Boussier nie mogła mu powiedzieć niczego, co by miało znaczenie. A starej zdawał się nie traktować zbyt poważnie. Wynikało to ze sposobu, w jaki jej to powiedział. – Wczoraj była u mnie pani teściowa.

Stara nie miała już więcej kontrargumentów i wyraźnie nie mogła nastroić go nieufnie czy wzbudzić jego czujność. Po kolacji mogła go więc odesłać. Może jeszcze tylko kawa u niej w domu, którą mógł sobie, proszę uprzejmie, sam zaparzyć. A potem: – Adieu!

Powinna być zadowolona, wdzięczna i odetchnąć z ulgą, że mimo tych nieoczekiwanych trudności wszystko poszło tak gładko. I szczęśliwa, że nie musi podejmować więcej żadnego ryzyka, wywoływać żadnych więcej sprzeczek z Thomasem. Ale gdy tak siedział naprzeciwko niej! Dosłownie pożerał ją wzrokiem, nie pozostawiał najmniejszych wątpliwości, że ma apetyt na inny deser niż biały mus z rumem, filetami z mango i sosem malinowym.

Wyborne jedzenie, jak na jej gust doskonałe, pod tym względem nie była zbyt rozpieszczona. Całkowicie syta i zadowolona wyczuwała napięcie jak dreszczyk emocji w mózgu. Tylko raz! Pod tym względem także nie była rozpieszczona. A Thomas nigdy nie musiał się o tym dowiedzieć. Tylko raz sprawdzić różnicę pomiędzy Thomasem a – mężczyzną, na którym nie robi wrażenia ani go nie powstrzymuje zmarły mąż.

Krótko przed jedenastą opuścili lokal. Podczas jazdy oboje milczeli. Georg miał poczucie, że jest podłączony do prądu, czuł brzęczenie w głowie i swędzenie skóry. Raptem zaczęła mu przeszkadzać jej szminka, nie wiedział tylko dlaczego. Podczas jedzenia czerwień się starła. To było normalne, tak było i w przypadku Soni. I Sonia bezwstydnie usuwała ten mankament przy stole, co zawsze jakoś zawstydzało Georga. Betty wstała po przepysznym deserze i przeprosiła go na chwilę. Potem odeszła w stronę toalet. Kiedy wróciła, jej usta znowu świeciły tą mocną czerwienią. Całkiem normalnie – jak u Soni.

Może to było wyłącznie to, co mu przeszkadzało, że było jak u Soni. Albo wiedza, że ta czerwień farbuje i że po pocałunku wygląda się jak klown. A jeśli nawet! Można było wcześniej wytrzeć usta, a pocałunek był dopuszczalny.

Był całkowicie zdecydowany nie dać się zbyć w drzwiach zwykłym uściskiem ręki. Musiał przynajmniej dotrzymać jej towarzystwa aż do domu. Kiedy zamkną się za nimi drzwi, to się dopiero zobaczy. Koniecznie musiał tak postąpić, żeby się nie udusić albo nie pęknąć z emocji.

Betty się wahała pomiędzy uczuciem a rozsądkiem. Chłodny rozsądek obawiał się ryzyka, uczucie szukało spełnienia dawnych pragnień. Zabrać go do domu?! Nie wiedziała, jak się ma wziąć do rzeczy, żeby rzeczywiście dostać od niego to, czego chciała. Obowiązkowa kawa była zbyt banalna i prowadziłaby tylko do zwykłego przeżycia, które różniłoby się może jedynie od spotkań z Thomasem urokiem nowości. Ona chciała mieć tego mężczyznę, który w środę siedział w jej kuchni. W ciągu tych kilku minut, zanim nie wpadł Thomas. Chcę cię i dostanę, czy tego chcesz, czy nie.

Poszło łatwiej, niż się spodziewała. Był w każdym calu dżentelmenem, pomógł jej wysiąść, odprowadził do drzwi, podtrzymując ją jedynie za łokieć. Potem wyjął jej z ręki klucz, otworzywszy drzwi, przepuścił ją przed sobą, sam wszedł za nią. I ledwo zamknął za sobą drzwi, już ją do siebie przyciągnął.

Dłużej już nie byłby w stanie czekać.

W pierwszej minucie nic się nie zdarzyło, trzymał ją tylko mocno w ramionach i patrzył na nią. Odwzajemniła jego spojrzenie, w jej wzroku była mieszanka ciekawości, lęku i oczekiwania, poza tym pozostała zupełnie bierna. Wyciągnął z kieszeni spodni chusteczkę, białą, upraną i wyprasowaną. Wytarł nią jej usta, schował z powrotem chusteczkę i powoli zbliżył twarz do jej twarzy, lekko zbity z tropu i zirytowany jej biernością i tym cieniem lęku w oczach. W tym momencie mogłaby go jeszcze zniechęcić, wystarczyłoby tylko powiedzieć: – Niech pan przestanie! Albo wyswobodzić się z jego ramion.

Nie zrobiła nic w tym stylu, miała tylko to dziwne, drżące spojrzenie. Brązowe punkciki w szarych tęczówkach. Jej usta dawno już znikły z jego pola widzenia. Nadal je jednak czuł. I w tym momencie, gdy poczuł jej usta na swoich wargach, jego opanowanie ostatecznie prysło.

Wcale nie chciał się tak na nią rzucać, chciał dać sobie więcej czasu. Ale raptem nie było już czasu, tylko skóra. I jej ręce, trzymające go mocno. I jej oddech, który zauważalnie przyspieszył. Mruknęła coś, nie od razu zrozumiał co. Dopiero kiedy po raz trzeci powtórzyła te słowa, pojął ich znaczenie. – Pokaż mi.

Przesunął ją przed sobą w stronę kuchni, przeszkodził jej palcom, które chciały mu tylko pomóc rozpiąć guzik bluzki i podciągnąć w górę spódnicę. Body pod spodem miało zapięcie na zatrzaski, tak jak przypuszczał. Ponieważ miała na sobie pończochy, musiał tylko raz krótko pociągnąć. I wszystkie odczucia skoncentrowały się w czubkach palców.

W pobliżu schodów zawahała się, ale mu to nie przeszkodziło. Krok za krokiem z powrotem, drzwi kuchni stały otworem, było trzy metry do stołu. Uniósł ją w górę. Kiedy zrozumiała, do czego zmierza, cofnęła ręce z jego ramion i podparła się nimi z tyłu na stole.

To było czyste szaleństwo, zupełnie inaczej niż z Sonią, inaczej niż z innymi. Musiało tak być, bo ona była całkiem inna. Nie mógł się tego domyśleć, ale czuł się tak jak Thomas Lehnerer w podobnej sytuacji przed laty i jeszcze teraz, kiedy z nią był. Była jak kawałek lodu, którego nie dało się stopić, ale tylko doprowadzić do wrzenia.