Czegoś brakowało. Wyraźnie to czuł. Nie wiedział tylko, co to jest. Sądził, że to by się jeszcze pojawiło, gdyby nie był tak szybki. O wiele za szybki. Nie tak to sobie wyobrażał.
Gdy tak siedziała przed nim na brzegu stołu, otaczając jeszcze jego biodra nogami, ramiona znowu z przodu, położone na jego karku, stwierdziła z uśmieszkiem: – Od razu można zauważyć, że mieszkasz sam. Zwolennik szybkiej kuchni. – To było jak cios w twarz. Przy tym była bardzo łagodna, sprawiała wrażenie jak najbardziej zadowolonej. Tyle że nie mogła być zadowolona, nie w tak krótkim czasie.
– Jestem też zwolennikiem sypialni – powiedział.
– A co z łazienkami? – spytała. – Łazienki też lubisz?
Powiodła ustami po jego czole, skroniach, policzkach, do kącików ust. To nie był jeszcze koniec, to był dopiero początek.
– Łazienki lubię szczególnie – szepnął. – Muszą być tylko dostatecznie duże, żeby można w nich było przebywać we dwoje.
Za ustami poszedł koniuszek języka. Całowała go z zamkniętymi oczami, bardzo łagodnie i intensywnie, systematycznie, dokładnie, przez długie minuty. – Chodź ze mną – powiedziała potem, spuściła nogi, ześlizgnęła się z brzegu stołu – to pokażę ci taką łazienkę. Weźmiemy prysznic. Potem zobaczymy, co dalej.
Łazienka, do której go wprowadziła, była marzeniem z białego marmuru. Olbrzymia wanna, niemal jak mały basen, wpuszczona w podłogę. Ściany gładkie, bez fug. W jednym rogu stała rozłożysta paproć wysokości człowieka, w drugim był prysznic. I naturalnie ten prysznic nie był zapleśniały, był tak samo nieskazitelny jak ona.
W kabinie prysznicowej zmieściłoby się wygodnie troje ludzi i nawet nie przeszkadzaliby sobie przy namydlaniu. Nie był to zwyczajny brodzik prysznicowy, ale zagłębienie w podłodze. Podłoga i ściany z marmuru, drzwi ze szkła. Pod drzwiami próg, który zapobiegał wypływaniu wody. Woda tryskała równocześnie z czterech stron.
Zanim stanęła pomiędzy pulsującymi strumieniami wody, odkleiła najpierw plaster z ręki i wrzuciła go do małego kosza na śmieci. Cięcie zdawało się dobrze goić, mimo to starała się trzymać dłoń możliwie daleko od wody. Wetknęła mu do ręki butelkę z żelem do kąpieli, niepasującą do pozostałego luksusu, tani produkt z jednego z najtańszych supermarketów, w których normalnie zaopatrywali się ludzie liczący się z każdym groszem.
To odwróciło na chwilę jego uwagę. Dwie ofiary z parku miały swoje nieliczne rzeczy w plastikowych reklamówkach z tego supermarketu i zostały uduszone takimi torbami. Nie mógł się powstrzymać przed wyobrażeniem sobie Betty wjeżdżającej starym autkiem na parking supermarketu, chodzącej pomiędzy regałami, otoczonej włóczęgami i innymi nieszczęśnikami. Ale to wrażenie zaraz znikło.
– Hej – powiedziała – pokaż mi, jak sprawne masz ręce. Może będziemy ich potrzebować później. Ja wyszłam z wprawy i nie wiem, czy w zwykły sposób to jeszcze działa. Ale do rąk jestem przyzwyczajona.
Potem leżał obok niej na łóżku pomiędzy tymi wszystkimi lustrami, a w jego głowie rozlegał się głos lekarza sądowego: „Kiedy się już przewrócił, to leżał”. Że też człowiekowi zawsze muszą przychodzić na myśl takie rzeczy w najmniej odpowiednich momentach. Ale tak mniej więcej było. Był całkowicie wyczerpany, o wiele zbyt ociężały, by poruszyć chociażby małym palcem u nogi. Tylko zadowolony nie był, nie do końca.
Skrzyżował ręce na karku, obserwując się w lustrze na suficie. A ona, wyciągnięta koło niego, zdawała się tak odprężona, tak syta. Dzikie zwierzę, które nasyciło swój głód. Przez pewien czas tak to odbierał.
W momencie, gdy dotarli do łóżka, nie dało się już ustalić, kto się na kogo rzucił. Była jak skok do rwącej wody, nie zostawiła mu czasu na zebranie myśli. Teraz była tylko szczupłym ciałem, gładką skórą. Tak gładką jak jej łazienka, bez żadnych fug.
– Łączy cię coś z twoim prokurentem? – zapytał.
Był to wybitnie nieodpowiedni moment. Powinien był raczej spytać ją o butelkę. Podczas kolacji przeleciało mu przez głowę kilka związanych z tym myśli. Kilka pięknych zdań, z których każde zaczynało się niewinnym słówkiem „gdyby”.
Abstrahując już od tego, że ta wódka prawdopodobnie nie miała żadnego szczególnego znaczenia, na pewno nie była wstawiona do barku w jakimś złym zamiarze. Gdyby nie wspomniał pustych butelek, nikt by nie zawracał sobie głowy jedną pełną flaszką. Gdyby w nocy nie obserwował jej tak uważnie, to wcale by nie zauważył, że inne butelki w barku były puste. Gdyby pojawienie się Lehnerera i jego rzucająca się w oczy demonstracja ich związku nie wzbudziły jego wściekłości, to tak uważnie by jej nie obserwował. Całe nieszczęście zaczynało się i kończyło na Lehnererze, nie na butelce.
Dokładnie obserwował ją w lustrze, spodziewał się, że drgnie, że się przestraszy czy zawstydzi. Ale ona nawet przez sekundę nie była zmieszana, nie potrzebowała czasu do namysłu, nie musiała układać sobie odpowiedzi. Tylko dźwięcznie się roześmiała.
– Z Thomasem? Jak na to wpadłeś? – jeszcze raz się roześmiała, cicho, rozbawiona, przyciągnęła jego spojrzenie w lustrze. – Chcesz mi pochlebić? Poważnie chcesz mi wmówić, że mogłabym konkurować z jego Margot? Przecież ją już poznałeś.
– Poważnie chcesz mi wmówić, że przez te wszystkie lata żyłaś jak zakonnica? – wysunął swój argument.
– Zakonnice nie mają firm budowlanych, mój miły – skontrowała i wyprostowała się, podpierając górę ciała na jednym ramieniu, po czym spojrzała na niego drwiąco z góry. – Zakonnice nie mają także teściów, którzy argusowymi oczami strzegą bilansów. Czy mi wierzysz, czy nie, byłam dosyć zajęta w ciągu ostatnich ośmiu lat. W każdym razie zbyt zajęta, by uwodzić zacnego ojca rodziny. I jeszcze takiego, po którym spodziewałam się kosza. Po co się wysilać, skoro się wie, że nie warto się starać.
– Nie wierzę ci – powiedział.
Roześmiała się jeszcze raz – drwiąco. Nie była obrażona, obróciła się na brzuch, złożyła głowę na jego piersi i ociężale szepnęła: – To zostaw to. Dla mnie nie ma znaczenia, w co wierzysz. Zaraz się pożegnasz i to by było na tyle. Dobrze mi było z tobą. Nie, naprawdę, jedzenie było wspaniałe, a i ty byłeś niezły. Ale dobrze wiem, że nie mogę mieć codziennie czegoś takiego. I nie muszę. Jestem przyzwyczajona do skromnej diety. Jak długo będę miała w lodówce pomidory i chleb, i nie złamię sobie akurat środkowego palca, to dobrze dam sobie radę sama.
Sposób jej wyrażania wydał mu się odrażający. Zdawała mu się tak zimna w tej chwili, że mimowolnie zadrżał z chłodu. Oczywiście, trudno było zakładać, że kobieta śpi z mężczyzną wyłącznie z miłości czy tylko zauroczenia. Ale troszkę uczucia można było chyba oczekiwać.
Miał ochotę ją uderzyć. Niezwykła chęć, jakiej nie odczuwał w najgorszych czasach w przypadku Soni. To go otrzeźwiło, uświadomiło mu od razu, że może się tu tylko sparzyć. I lód może wypalać dziury w ciele. Odetchnął, jednocześnie rzucając: – Środkowego palca!? Opowiadaj to, komu chcesz, ale nie mnie. Duszko!
Wówczas rozległ się przeciągły ton, coś jakby westchnienie albo jęk, zanim Betty stwierdziła: – Ach, to o to chodzi. Mogłam się domyśleć, że tym się zdenerwujesz. Nasz dobry Thomas nieźle narozrabiał przez swój sentymentalizm. Ale jeśli to tylko to, łatwo możemy wymazać takie drobne nieporozumienie. Duszka to pozostałość z naszych młodzieńczych lat. Nadal mnie tak nazywa, kiedy mi źle. W ten sposób przypomina mi, że jest przy mnie. Czuje się zobowiązany ofiarować mi swoje silne ramię w chwilach nieszczęścia. Przede wszystkim w tych ciężkich chwilach, które zawdzięczam jego przyjacielowi. Na niego bowiem trafiłam tylko dlatego, że Thomas wówczas nie był w stanie się zdecydować.